Podziękowania dla Indii
Dalajlama
Drodzy Bracia i Siostry,
Tybet jest śnieżną krainą leżącą za łańcuchem Himalajów, na północ od Indii, ziemi Arjów. Budda pobłogosławił ten kraj i przepowiedział, że rozkwitnie w nim Dharma. Leżą tam, święte dla głównych tradycji religijnych Indii, góra Kailaś i jezioro Manasarowar. Tybet to źródło czterech wielkich rzek, które toczą swe wody przez Indie, nim wpadną do wielkich oceanów. Geograficznie przypomina indyjskie wyżyny, a wielu tamtejszych wielkich mistrzów nazywało go Niebem Trzydziestu Trzech (Trajastrimśadewa). Z badań archeologicznych wynika, że Tybetańczycy pojawili się na Ziemi ponad dziesięć tysięcy lat temu, co potwierdzają księgi bonu. Według bengalskiego uczonego Pradźni Warmy są oni potomkami Rupatiego, władcy królestwa w południowych Indiach, który uciekł do Tybetu wraz z poddanymi po wojnie opisanej w Mahabharacie. Przyjmuje się, że około 150 lat p.n.e. w naszym kraju schronił się wygnany książę Magadhy. Tybetańczycy nadali mu imię Niatri Cenpo i uczynili swoim władcą oraz założycielem królewskiego rodu. Indie i Tybet ściśle łączą więc od dawien dawna geografia, przodkowie i panująca dynastia.
W VII i VIII wieku tybetańscy uczniowie wędrowali po wiedzę do Indii. Ukończywszy studia, młodzi ludzie tacy jak Tonmi Sambhota stworzyli w oparciu o pismo ngari, doskonaląc wcześniejszy szangszungski marig, alfabet tybetański oraz gramatykę mającą korzenie w sanskrycie, co nie tylko przyczyniło się do rozwoju naszej cywilizacji, ale i umożliwiło propagowanie Dharmy Buddy w Tybecie. W VIII wieku do Tybetu przybył i położył podwaliny tradycji monastycznej Śantaraksita, bengalski książę, który został mnichem i wybitnym uczonym na uniwersytecie Nalanda. Buddyzm tantryczny propagował Guru Padmasambhawa z północnych Indii, a do rozwoju nauk buddyjskich w naszym kraju przyczynił się również uczeń Śanataraksity, Kamalasila.
Dzięki dobroci owych mistrzów na język tybetański przełożono wiele nauk Buddy, dotyczących między innymi trzech pojazdów oraz czterech klas tantr składających się na Trzy Kosze czyli Tripitakę. Przetłumaczono również wiele dzieł najwybitniejszych indyjskich komentatorów, takich jak siedemnastu mistrzów Nalandy z Arja Nagardżuną i Arja Asangą na czele. Dzięki temu do Tybetu przeniesiono pełną, czystą tradycję buddyjską pielęgnowaną w wielkich indyjskich uniwersytetach Taksila, Nalanda, Wikramasila, Odantapuri. Ponieważ tybetańscy uczeni bezustannie odwoływali się do źródeł indyjskich, nie zaśmiecając ich własnymi ideami i pojęciami, to właśnie Tybetańczycy zachowali do dziś tę pełną, czystą tradycję buddyjską, która w Indiach zanikła.
Tybetańscy uczeni tacy jak tłumacz Tonmi Sambhota zaczęli w VII wieku od tłumaczenia wielu tekstów, między innymi dwudziestu jeden tantr Awalokiteśwary, Dharani Korony Drogocennego Zbioru czy Stu tysięcy wersów Sutry Doskonałości Mądrości. Wedle Historii rozkwitu Dharmy Butona Rinczena Druba (1290-1364) od trójcy Kały Pelcanga, Czogro Lui Gjalcena i Szang Jesze De w VIII wieku po Legpę Lodro w wieku XIV pisma buddyjskie przekładało stu dziewięćdziesięciu dwóch Tybetańczyków pod okiem dziewięćdziesięciu trzech wielkich indyjskich mistrzów. W sumie mieliśmy tłumaczy około siedmiuset.
Od czasów Aczarji Śantaraksity i Surrendrabodhiego, to jest przełomu VIII i IX stulecia, do epoki Aczarji Belbhadry i jego uczniów w wieku XVII na tybetański przełożono z różnych języków, głównie sanskrytu, ponad trzysta tomów (w tym ledwie dziesięć z chińskiego). Liczne księgi tłumaczone z języków Indii składają się obecnie na kandziur, słowa Buddy, oraz tendziur, komentarze późniejszych indyjskich mistrzów. To my, Tybetańczycy, zachowaliśmy do dziś pełną i czystą indyjską tradycję buddyjską, która zanikła w swojej ojczyźnie. Najwięcej tekstów spisanych w językach Indii przetłumaczono właśnie na tybetański; przekłady te uchodzą też za najdokładniejsze, moim zdaniem za sprawą wzorowania naszego języka pisanego na sanskrycie.
Do największych indyjskich mistrzów, którzy nie bacząc na trudności związane z wędrowaniem na takich wysokościach, przybywali do Tybetu nauczać buddyjskiej Dharmy, zalicza się panditów Śakjaśri i Smritidziananę oraz Dipamkarę Atiśę. Kroniki mówią również o tysiącach Tybetańczyków studiujących wtedy buddyzm w Indiach. Wielu wróciło później do ojczyzny, ale niektórzy zostali. Liczni słynęli wiedzą, jak tłumacz Cami Sangje Drak, którego uczyniono opatem klasztoru w Bodh Gai. Bywało też, że schronienie w Tybecie znajdowali mistrzowie indyjscy, których świątynie wpadły w ręce tureckich najeźdźców.
Wszystko to świadczy o niezwykle silnych więzach religijnych i kulturowych łączących nasze kraje. Nieodżałowany Moraji Desai napisał do mnie kiedyś, że „Tybet i Indie są jak gałęzie jednego drzewa Bodhi". Zgadzam się całkowicie i dlatego z pełnym przekonaniem nazywam Indusów naszymi guru, a Tybetańczyków czelami czyli uczniami.
Wraz z upadkiem buddyzmu w Indiach osłabły nasze więzi duchowe i kulturowe oraz wzajemne relacje, niemniej do 1959 roku Tybetańczycy wciąż swobodnie pielgrzymowali do buddyjskich sanktuariów w tym kraju, a Indusi odwiedzali górę Kailaś i jezioro Manasarowar, obywając się bez paszportów i wiz. Handel dwustronny rozkwitał od granicy w Ladakhu na zachodzie po obecny Arunaćal Pradeś na wschodzie. Tybet zawierał umowy w ważnych kwestiach z sąsiednimi królestwami. Kultywowaliśmy tradycję wysyłania ofiar do sanktuariów w regionach przygranicznych. W wieku XX Mahapandita Rahul Sankrityayan (1893-1963) trzykrotnie odwiedził Tybet, odnajdując tam wiele rzadkich sanskryckich pism, które walnie przyczyniły się do renesansu zainteresowania buddyzmem w Indiach.
Jeśli idzie o politykę, w 1904 roku Tybet zawarł porozumienie z Indiami Brytyjskimi. Sześć lat później do Indii uciekł XIII Dalajlama. W latach 1913-14 zawarto traktat w Simli, na podstawie którego Tybet i Indie Brytyjskie miały co dziesięć lat dokonywać przeglądu swoich porozumień. Inne postanowienia dwustronne tyczyły bezpieczeństwa szlaków handlowych. Działały poczta, telegraf i misja indyjska w Lhasie. W marcu 1947 roku, na kilka miesięcy przed proklamowaniem niepodległości Indii, przedstawicieli rządu Tybetu zaproszono na konferencję poświęconą stosunkom politycznym w Azji.
W 1956 roku Panczen Rinpocze i ja oraz towarzyszący nam lamowie złożyliśmy wizytę w niepodległych Indiach, gdzie zaproszono nas na dwa tysiące pięćsetną rocznicę Budda Dżajanti. Dzięki szczodrości władz wszyscy Tybetańczycy płacili połowę ceny, pielgrzymując do buddyjskich sanktuariów w Indiach. Poza odwiedzaniem buddyjskich i niebuddyjskich świętych miejsc dane mi było również zobaczyć rozwój przemysłowy Indii, co stanowiło dla nas wielką inspirację. Miałem również okazję spotkać wielu wybitnych indyjskich przywódców i wysłuchać ich rad. Dla Tybetańczyków szczególnie ważne okazały się pełne troski wskazówki premiera Pandita Nehru.
Nie poprosiłem wtedy o azyl w Indiach i postanowiłem wrócić do Tybetu. Z perspektywy czasu cieszę się, że była to decyzja słuszna tak z doczesnego, jak duchowego punktu widzenia. Nie tylko umożliwiła mi dopełnienie wielu zobowiązań religijnych, takich jak złożenie ostatecznego egzaminu na tytuł gesze, ale i pozwoliła poruszyć niebo i ziemię w trudnych relacjach z chińskimi urzędnikami.
Choć lokalny rząd Tybetu i ja sam dokładaliśmy wszelkich starań, by Tybetańczycy i Chińczycy mogli żyć w pokoju zgodnie z postanowieniami Siedemnastopunktowej Ugody, nie zdało się to na nic. Nie widząc żadnej alternatywy, 10 marca 1959 roku naród tybetański rozpoczął pokojowe powstanie przeciwko chińskim okrucieństwom - i sytuacja stała się bardzo poważna. Próbowałem ją uspokoić i zapobiec brutalnej odpowiedzi Chin, lecz nic nie wskórałem. Wreszcie 17 marca w towarzystwie grupki tybetańskich urzędników, w tym kilku kalonów, ministrów, uciekłem do południowego Tybetu. Sytuacja w Lhasie uległa jednak dramatycznemu pogorszeniu nocą 19 marca, gdy chińskie oddziały w ciągu dwudziestu czterech godzin zabiły, zadały rany bądź uwięziły ponad dwadzieścia tysięcy niewinnych Tybetańczyków. W tej sytuacji, zupełnie bezradni, mogliśmy jedynie szukać schronienia w Indiach. Po wielu trudach 31 marca przekroczyliśmy bezpiecznie granicę, za którą czekało światło wolności. Był to jeden z najważniejszych dni w moim życiu i punkt zwrotny w historii narodu tybetańskiego.
Bezlitosne represje chińskiej armii w całym Tybecie sprawiły, że tylko w tamtym roku przez Północno-wschodni obszar graniczny (NEFA - obecnie Arunaćal Pradeś) i Bhutan uciekło do Indii niemal sto tysięcy Tybetańczyków. Rząd tego kraju okazał bezprzykładną szczodrość, natychmiast tworząc dla nich obozy uchodźców w Misamari, w Asamie, i w Buksa Duarze, w Bengalu. Strawa, odzienie, koce i opieka medyczna były dla nas niezwykłą pomocą. Po pewnym czasie mnichom i mniszkom umożliwiono powrót do studiów religijnych, dzieciom stworzono możliwość podjęcia nauki, starcom zapewniono dach nad głową, a pozostałym znaleziono odpowiednią pracę. Krótko mówiąc, dzięki rozwiązaniu naszych problemów materialnych mogliśmy poświęcić się kultywowaniu naszej religii, kultury i samej tożsamości tybetańskiej.
Dzięki dalekowzroczności i osobistemu zaangażowaniu premiera Nehru stworzyliśmy osady rolnicze, dzięki którym Tybetańczycy nie rozproszyli się i mogli żyć w zwartych społecznościach, oraz powołaliśmy odrębne, tybetańskie szkoły dla naszych dzieci, które uczyły się nie tylko ojczystego języka, kultury i religii, ale i zdobywały nowoczesną wiedzę. Od pięćdziesięciu lat ze świadczeń przysługujących obywatelom Indii korzystało ponad sto tysięcy - i trzy pokolenia - Tybetańczyków. Jesteśmy bezgranicznie wdzięczni rządowi centralnemu i władzom poszczególnych stanów Indii, które mimo własnych problemów nieodmiennie spieszyły Tybetańczykom z wszelką pomocą. Przyjaźń i sympatia wszystkich mieszkańców Indii sprawiły, że kraj ten stał się nam drugim domem, w którym każdy z nas mógł rozwijać swoje talenty i możliwości. Indie udzieliły nam niezrównanego materialnego i moralnego wsparcia. Patrząc na minione półwiecze, jesteśmy pewni, że dokonaliśmy właściwego wyboru, szukając tu schronienia.
Niezależnie od różnic kastowych, religijnych czy przekonań politycznych Indusi zakładali organizacje popierające Tybet, takie jak Towarzystwo Przyjaźni Tybetańsko-Indyjskiej, Bharat-Tibet Sahjok Manć czy Przyjaciele Tybetu. Wielu obywateli tego kraju okazywało nam wielką sympatię oraz pracowało na rzecz sprawy Tybetu i dobra tybetańskich uchodźców. To wyraz jedynej w swoim rodzaju indyjskiej tradycji, wedle której guru troszczy się o swego czelę. Moralna i materialna szczodrość, jakich doświadczyliśmy w najtragiczniejszym okresie, kiedy to śmiertelnie zagrożone są nasza tożsamość i wywodząca się z Indii cywilizacja, najlepiej świadczą o słuszności przysłowia, wedle którego prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Zważywszy na różnice językowe, odmienne nawyki i zwyczaje społeczne, nasza obecność mogła początkowo wywoływać pewne zakłopotanie i niepokój, jednak ogólnie rzecz biorąc panuje między nami prawdziwa harmonia i zrozumienie, będące nam wielkim źródłem siły i satysfakcji oraz świadectwem drogocennej indyjskiej tradycji tolerancji i ahimsy. Tybetańczycy są tylko małą grupką pośród wszystkich społeczności uchodźczych w Indiach, niemniej otrzymali tak od ich rządu, jak i obywateli niezrównane uznanie i wsparcie.
Poza uprawianiem otrzymanych od władz skrawków ziemi w zimie Tybetańczycy trudnią się sprzedawaniem wełnianych wyrobów w miastach całego kraju. W ten sposób nie tylko zarabiają na życie, ale i wchodzą w relacje z ludźmi, pogłębiając wzajemne zrozumienie. Choć tybetańscy uchodźcy stali się w zasadzie samowystarczalni, nadal zaciągamy dług wobec rządu Indii za jego ciągłe wsparcie dla wielu tybetańskich szkół i instytucji kulturalnych.
Jeśli idzie o mnie, wolność, z jakiej korzystam na uchodźstwie, zawdzięczam Indiom. Mogę praktykować nauki Buddy Śakjamuniego, dzięki którym staram się zrobić coś dla ludzkości. Najlepiej oddaje to tytuł mojej autobiografii: Wolność na wygnaniu. To zaszczyt uważać Indie za mój duchowy dom - gdziekolwiek jestem, niczym posłaniec, staram się propagować najważniejsze indyjskie wartości: ahimsy (niestosowania przemocy) i karuny (współczucia).
Jako na człowieku spoczywa na mnie przede wszystkim obowiązek promowania ludzkich wartości, takich jak dobre serce, które są kluczem do szczęśliwego życia. Jako osoba praktykująca religię jestem, po wtóre, zobowiązany do pracy na rzecz harmonii między różnymi wyznaniami. Po trzecie wreszcie, jako Tybetańczyk noszący tytuł „Dalajlamy", i, co znaczniej ważniejsze, cieszący się zaufaniem rodaków w kraju i poza jego granicami, czuję się zobowiązany wobec Tybetu. Dobro Tybetańczyków leży mi na sercu każdego dnia; uważam się za osobę wolną i mogącą mówić w imieniu prześladowanych - i wolności takiej pozbawionych - przez całe lata chińskich rządów komunistycznych.
Od pół wieku, w sprawach oficjalnych i osobistych, korzystam z wielkodusznych, szczerych wskazówek wielu przywódców, działaczy społecznych i intelektualistów. Zawsze będę wdzięczny za ich zaufanie, przyjaźń i cenne rady. Nie mogę wymienić tu wszystkich, pragnę jednak wspomnieć o C. Rajagopalacharim, dr. Rajendrze Prasadzie, Jawaharlalu Nehru, Aczarji Vinobsze Bhavem, Jayaprakaszu Narayanie i Aczarji Kripalanim.
Wsparcia i pomocy, jakich Indie udzielają Tybetowi od ponad dwóch tysięcy lat, a zwłaszcza ostatniego półwiecza, nie da się zmierzyć. Zaciągniętego przez nas długu nie spłacą żadne słowa. Pozwólcie jednak, obecni tu indyjscy przyjaciele, że za waszym pośrednictwem spróbuję dziś, w pięćdziesiątą rocznicę naszego wygnania, powiedzieć rządowi i mieszkańcom Indii, jak bardzo czuję się wobec nich zobowiązany i wdzięczny.
Buddyzm trafił do Tybetu z Indii tysiąc pięćset lat temu. Choć w swej ojczyźnie podupadł, zdołaliśmy ocalić go w Tybecie i pomóc innym czerpać z nauk Buddy. Uważamy, że w ten sposób udało się nam choćby zacząć spłacać dług za dobroć Indii.
Będziemy szczęśliwi, mogąc przyczynić się do odtworzenia bogatego buddyjskiego dziedzictwa Indii. Aby to marzenie mogło się spełnić, Pandit Nehru powołał Sikkimski Instytut Tybetologii, Centralny Instytut Studiów Buddyjskich w Ladakhu oraz Centralny Uniwersytet Studiów Tybetańskich w Waranasi. W placówkach tych przekłada się z tybetańskiego między innymi na sanskryt ważne księgi, które spisano w językach Indii, lecz zostały później zagubione. Projekt ten wieńczą powodzenie i satysfakcja. Na znak gotowości Tybetańczyków do pracy na rzecz odbudowy przechowanej przez nas do dziś bogatej kultury Indii, pragnę wam powiedzieć, że zamierzamy ofiarować narodowi Indii pełny kandziur (tybetański przekład nauk Buddy), tendziur (komentarze późniejszych indyjskich mistrzów) oraz sześćdziesiąt trzy tomy przetłumaczone z tybetańskiego na sanskryt i ponad sto pięćdziesiąt na hindi i inne języki.
W imieniu Tybetańczyków w ojczyźnie i poza jej granicami z całego serca raz po raz dziękuję za wszystko mieszkańcom i rządowi Indii.
Korzystając z okazji, pragnę przypomnieć, że Bhutan i Nepal, nasi sąsiedzi, dzielą tę samą religię oraz kulturę i są z nami związane od dawien dawna. Oba te państwa również udzieliły schronienia tybetańskim uchodźcom, jesteśmy więc wdzięczni także ich mieszkańcom i rządom. W rzeczy samej, dziękujemy wszystkim krajom, w których żyją dziś Tybetańczycy.
Z modlitwami o szczęście wszystkich istot,
Dalajlama
31 marca 2009