Dziennik tybetańskich protestów
Oser
22 kwietnia 2008
Komitet Polityki i Prawa prowincji Sichuan oraz tamtejsze Biuro Bezpieczeństwa Publicznego 16 kwietnia ogłosiły komunikat specjalny: „Organy bezpieczeństwa publicznego zatrudnią 698 osób do pracy w lokalnych komisariatach w regionach tybetańskich". 443 policjantów trafić ma do prefektury Kardze, 215 do prefektury Ngaba, a 40 do okręgu Mili w Liangshanie. Prócz tego mają nowe etaty „specjalne" (m.in. dla tybetańskich tłumaczy): 239 w Kardze i 102 w Ngabie. Podkreślają jeszcze, że o stanowiska te nie mogą ubiegać się „osoby, których partnerzy, najbliżsi krewni i krewni małżonków zostali skazani na śmierć, odbywają kary więzienia lub uczestniczyli w próbach obalenia naszego rządu w Chinach lub za granicą".
Czomolungma leży w okręgu Dingri prefektury Szigace. Wczoraj władze lokalne zwołały wiec, by zmobilizować wszystkie siły - oddziały policyjne podległe organizacjom politycznym i prawnym, organy administracji, Ludową Policję Zbrojną, straż graniczną, straż pożarną i służby bezpieczeństwa wewnętrznego - do ochrony znicza. Słyszymy, że gdy zawita on do Lhasy, będzie tam obowiązywać godzina policyjna. Oczywiście władze nie zamierzają chwalić się tym przed światem. Tybetańczycy będą mieli zakaz pielgrzymowania i odwiedzania świętych miejsc. Lhaskie biura podróży wspólnie z Komunistycznym Związkiem Młodzieży Chińskiej zorganizują przed Potalą masówkę pod hasłem „Strzeż znicza, kochaj macierz". Spodziewają się co najmniej 20 tysięcy Hanów (głównie pracowników stołecznych biur podróży). Do maja stolicę muszą opuścić wszyscy Tybetańczycy, którzy nie są tam zameldowani lub oficjalnie zatrudnieni (w tym mnisi z innych regionów studiujący w lhaskich klasztorach). Miasto jest też zamknięte dla przyjezdnych spoza TRA - to znaczy, z Khamu i z Amdo. Identyczne restrykcje będą obowiązywać na całej trasie sztafety olimpijskiej.
„Dziennik Tybetański" zapowiedział dziś cykl wstępniaków „obnażających i piętnujących kontrrewolucyjną naturę separatystycznej kliki Dalaja". W pierwszym artykule zdefiniowali Dalajlamę jako „trzy nieszczęścia i głównego herszta": „Dalaj to watażka, który podkopuje fundamentalne interesy Tybetańczyków i jest przyczyną ich nieszczęść, Dalaj to nieszczęście dla narodu chińskiego oraz główny herszt separatystycznej kliki politycznej, która knuje »niepodległość Tybetu«".
Kolejna fala kampanii rodem z rewolucji kulturalnej. W Milingu, w Kongpo powołali dziewięć grup roboczych, które nawiedzają miasteczka, wioski i klasztory okręgu. Zwołują wiece, piętnują klikę Dalaja, badają sytuację, prowadzą śledztwa i ogłaszają coraz to nowe rozporządzenia.
Trwają masowe aresztowania mnichów. Jak słyszymy, w położonym w pobliżu Drepungu klasztorze Neczung zostało ich ledwie czterech. Tybetańczycy mówią o tym z ogromnym wzburzeniem - i strachem. Ponieważ wszystkie świątynie są zamknięte, wiele osób ofiarowuje maślane lampki przed Buddami wykutymi w skałach wzgórza Czakpori i modli się tam za ofiary prześladowań.
Mówią nam, że 17 kwietnia aresztowano ośmiu mnichów klasztoru Sakja w okręgu Lhundrub. 15 i 16 kwietnia zabrali 32 duchownych z klasztoru Szicang w okręgu Czone, w Amdo. W pobliskim klasztorze Czopel Taszi Czokhor aresztowali ponad 200 mnichów. W klasztorze Lhamo Kirti i wiosce Doczo w Dzoge wzięli czterech mnichów - Konczo Tarkę, Konczo Retana, Taji i Buganga Dargjala - oraz czworo świeckich: Phuncoga, Ato, innego Phuncoga i Khandro Cering (najstarszy ma 20 lat, najmłodsza 14). Nocą 19 kwietnia w góry uciekło ponad 190 mnichów klasztoru Lhamo Kirti.
W klasztorze Kirti w Amdo 19 kwietnia odebrał sobie życie mnich. Nazywał się Tusong, miał 29 lat i był niewidomy. „Co musicie przeżywać wy - powiedział, jak się okazało, na pożegnanie - skoro ja, ślepy, nie mogę na to patrzeć".
Chcę napisać kilka słów o aresztowanych niedawno artystach, nauczycielach i poetach. 31 marca zabrali dwóch artystów: Dapę (albo, jak wolą inni, Dałatara) i Dolmę Kji, oraz nauczycieli języka tybetańskiego: Palczen Kjaba, Lhundruba i Sonama Dordże. Następnego dnia Biuro Bezpieczeństwa Publicznego prowincji Qinghai przyszło po słynną pieśniarkę i poetkę Dziamjang Kji, gwiazdę telewizji regionalnej.
Dapa, Dałatar albo Golog Dapa jest słynnym bardem. Wychodziwszy zezwolenie lokalnego rządu, 3 marca 2003 roku założył grupę artystyczną Majul Gesar. Byli zupełnie niezależni, nie dostawali żadnych pieniędzy od władz, starali się edukować ludzi i promować kulturę tybetańską. Uczyli tańca oraz języków: tybetańskiego i chińskiego. Dzięki temu wielu koczowników mogło wreszcie znaleźć pracę. Dapa jest jedną z najważniejszych postaci świata kultury w Gologu. W 1990 roku nagrał płytę z pieśniami o miłości, w 1996 i 2001 nagradzano jego przedstawienia. Śpiewał też pieśni o Gesarze, opowiadał jego historię (i nagrał świetną płytę z tym materiałem).
Dolma Kji jest słynną piosenkarką. Była związana z Majul Gesar, potem założyła własny zespół: Czarny Namiot i Biały Lotos. Najpierw miał być kobiecy, ale ludzie pchali się drzwiami i oknami, zaczęła więc przyjmować i aktorów. Grała główne role w wielu przedstawieniach, nagrywała płyty i kasety z miłosnymi pieśniami.
Palczen Kjab jest liderem Grupy Pomocy Kulturalnej Maczen, która niesie kaganek oświaty przez koczownicze pustkowia, ucząc dzieci nomadów. Palczen i jego nauczyciele nagrali dwie płyty (między innymi „Tybetański dom") promujące edukację. Latem 2007 roku otrzymali dotację od amerykańskiej organizacji pozarządowej.
Dziamjang Kji, pisząca pod pseudonimem Meng Zhu, urodziła się w wiosce Sangdo Laca, w Mangrze, w Amdo. W 1993 roku ukończyła studia na wydziale politechnicznym Akademii Pedagogicznej Narodowości w Qinghai i zaczęła pracować w tybetańskiej sekcji telewizji regionalnej. Do kwietnia 2008 roku była przede wszystkim wydawczynią, redaktorką, tłumaczką, autorką i reżyserką programów informacyjnych. W 1994 rozpoczęła trzyletni, korespondencyjny kurs Akademii Edukacyjnej. Jest słynną śpiewaczką, niezwykle popularną wśród Tybetańczyków w kraju i za granicą. Nagrała co najmniej pięć solowych płyt: „Czarny Namiot", Szambalę", „Czar śniegu", „Tęsknotę za Tybetem", „Przeznaczenie". Jako jedna z nielicznych interesowała się prawami tybetańskich kobiet i dzieci. Dużo o tym pisała. W marcu 2006 roku zaproszono ją do Stanów Zjednoczonych, gdzie występowała z okazji tybetańskiego Nowego Roku i uczestniczyła w konferencji na Uniwersytecie Columbia. Prowadziła tybetańskiego i chińskiego bloga, na które zaglądało wielu młodych Tybetańczyków. Pisała wiersze i artykuły, miała wydać książkę.
20 kwietnia 2008
Sprostowanie: na rządowych listach najbardziej poszukiwanych znajduje się 170, a nie jak podałam wcześniej 169 osób.
Jiang Zaiping, zastępca dyrektora lhaskiego Biura Bezpieczeństwa Publicznego, powiedział na konferencji prasowej 18 kwietnia, że do tej pory w ręce władz oddało się dobrowolnie 365 podejrzanych o udział w „incydencie 14 marca: biciu, plądrowaniu i podpalaniu". Za 170 osobami, które obciążają dowody, rozesłano listy gończe; 82 z nich zostały już pojmane, a 11 zgłosiło się z własnej inicjatywy. Aparatczyk podkreślał, że władze „dysponują dowodami, świadczącymi, że ludzie ci uczestniczyli w biciu, niszczeniu, plądrowaniu i podpalaniu". To samo mówi „wspólne oświadczenie" Wyższego Sądu Ludowego TRA, Prokuratury Ludowej i regionalnego Biura Bezpieczeństwa Publicznego. Niemniej wśród numerów 112-170 (numery 143, 144 i 155-165 nie mają fotografii, a pod numerami 121 i 128 są zdjęcia tej samej osoby) jest aż 37 mnichów w wieku 20-40 lat. Czas umieszczenia ich na liście świadczy jednak, że są to duchowni z Drepungu - i, być może, z innych klasztorów - którzy protestowali przeciwko działaniom grup roboczych, zmuszających mnichów do lżenia Dalajlamy. Na zdjęciach wyglądają tak, jakby się z kimś kłócili, i najwyraźniej są bardzo wzburzeni. Nic nie wskazuje na to, że są pochłonięci „biciem, niszczeniem, plądrowaniem i podpalaniem". Poza tym w czasie „incydentu 14 marca" mnisi od czterech dni byli odcięci od świata wojskowymi kordonami. Trwa to zresztą do dzisiaj. Choć umieszczono ich na liście najbardziej poszukiwanych, z pewnością są teraz oblężeni w swoich świątyniach. Każda próba ucieczki musi skończyć się pobiciem i aresztowaniem. Tak naprawdę, nie wiemy nawet, czy w ogóle jeszcze żyją. Apeluję do świata o zainteresowanie rozpaczliwą sytuacją naszych mnichów.
Słyszymy, że przed świtem 18 kwietnia do klasztoru Sera przyjechało 40 ciężarówek z funkcjonariuszami Ludowej Policji Zbrojnej. Aresztowali ponad 400 mnichów (normalnie było ich tam 700, zostali tylko starcy i nowicjusze). Mówi się, że duchownych (ubranych tylko w lekkie szaty) wywieziono do więzienia w Tolung Deczen. Aresztowano też większość mnichów klasztoru Ganden Czokhor w stołecznym okręgu Lhundrub oraz, jedną po drugiej, mniszki z Szepungu.
Wszystkie jednostki produkcyjne TRA oraz tybetańskich regionów prowincji Gansu, Qinghai, Sichuan i Yunnan organizują wiece potępiania kliki Dalaja. Byli towarzysze z rebelianckiej frakcji gwardii czerwonej wracają do obłąkańczego języka rewolucji kulturalnej. Natrząsają się z Dalajlamy i diaspory, bredząc znów o „dawnych właścicielach niewolników". Szczególnie zasłużeni emeryci podpowiadają władzom utworzenie dzielnicowych komitetów samoobrony obywatelskiej, czyli milicji ludowych - „każdego cywila zmienimy w żołnierza" - rodem z rewolucji kulturalnej.
Wraca życie do lhaskich przybytków rozrywki: tancbud, nocnych klubów, barów karaoke, herbaciarni, łaźni, salonów fryzjerskich, piękności i masażu. Pełną parą pracuje przemysł usług seksualnych. Niemniej barów z tybetańską muzyką, nangmą, otworzyć nie pozwolono. Władze najwyraźniej boją się większych zgromadzeń Tybetańczyków. Wiele osób mówi o wyjeździe z Lhasy. Zwłaszcza biznesmeni i partyjne kadry. O tych ostatnich powiadają, że czują się niepewnie, kiedy w pobliżu nie ma żołnierzy, i jeszcze gorzej, gdy są.
W piątek 18 kwietnia Centralny Uniwersytet Narodowości w Pekinie kazał pisać samokrytyki 140 tybetańskim studentom, którzy uczestniczyli w symbolicznym, milczącym proteście 11 marca. Niektórzy się ugięli. Na konferencji prasowej Biura Informacji Rady Państwa, bodaj 2 kwietnia, wicedyrektor szkoły powiedział, że żaden z uczniów ani tybetańskich nauczycieli nie popierał incydentu 14 marca, a protestowali przeciwko biciu, niszczeniu, plądrowaniu i podpalaniu.
Większość z 21 chińskich prawników, którzy zadeklarowali gotowość zapewnienia pomocy prawnej aresztowanym Tybetańczykom, otrzymuje wezwania na rozmowy ostrzegawcze i telefony z pogróżkami. Pacyfikacja tybetańskich protestów zbiegła się z dorocznym przeglądem licencji - władze opóźniły go w co najmniej dwóch kancelariach, co odbije się na ponad 100 adwokatach. Jeśli potrwa to dłużej, skonfliktują środowisko. Niektórzy adwokaci dostają maile od skrajnych nacjonalistów: „Poczekaj, bydlaku, aż cię znajdę. Czekaj i patrz, co z tobą zrobię. Spróbuj się gdzieś pokazać. Zginie każdy, kto waży się bronić tybetańskich separatystów. Zabijemy też wasze rodziny".
19 kwietnia 2008
Cichy dzień.
Wygląda na to, że dali sobie spokój z listami gończymi. Było ich w sumie 25, 169 nazwisk. Ostatnio wykreślili ponad 30 osób. Jak wyjaśniają, złapali je albo same oddały się w ręce władz.
Jednostki produkcyjne, zatrudniające wielu Tybetańczyków, np. chińskie Centrum Badań Tybetologicznych, każą wszystkim pracownikom krytykować na piśmie lhaski „incydent 14 marca" - i wszystkie kolejne, do których dochodziło w innych regionach Tybetu. Innymi słowy, „bezlitośnie obnażać i piętnować separatystyczną klikę Dalaja". Wszyscy pracownicy pekińskiego Szpitala Tybetańskiego musieli stawić się na komisariacie. Tybetańskich pracowników Akademii Nauk Społecznych, Komitetu ds. Narodowości, Wydawnictwa Mniejszości Etnicznych, Centralnego Uniwersytetu Narodowości itd. spędza się na wiece i prześwietla na okoliczność „ukrytego zagrożenia". To samo z tybetańskimi studentami stołecznych uczelni. „Nauczyciele wzywają nas na rozmowy - powiedział mi jeden z nich. - Policjanci z okolicznych komisariatów nagabują o »informacje«. Na uczelniach każą wypełniać nowe kwestionariusze. Z tego co rozumiem, partia powołała specjalną grupę, które nas inwigiluje". Podobnie traktują tybetańskich uczniów szkół średnich. Pierwsze przykazanie: żadnych kontaktów ze „światem".
18 kwietnia 2008
Jak rozumiemy, 200 osób aresztowanych wczoraj w Rebgongu trzymają w lokalnym Biurze Bezpieczeństwa Publicznego. W słynnym klasztorze Rongłu - i wokół niego - policja. Nikt nie wejdzie, nikt nie wyjdzie.
W Maczen, w Gologu aresztowali komika Dapę i pieśniarkę Dolmę Kji. On był też dyrektorem lokalnego Centrum Sztuki, a ona działała w Stowarzyszeniu Walki o Prawa Kobiet. Zabrali ich 31 marca. On miał pomagać w proteście mnichów Labrangu, drukując dla nich flagi z ośnieżoną górą i lwami oraz zdjęcia Dalajlamy. Policjanci, którzy po niego przyszli, zabawiali się, paląc mu zapalniczką brodę i włosy. W przypadku Dolmy idzie zapewne o teksty jej pieśni. Tego samego dnia zamknęli jeszcze pięć osób - z dyrektorem na czele - z prywatnej szkoły w Maczen. Podobno wszystkich ich zawieźli do Silingu, ale to wszystko co wiemy.
Sztafeta olimpijska zawita do Tybetańskiego Regionu Autonomicznego w połowie maja. Między 19 a 23 znicz ze swoją obstawą będzie wspinać na Czomolungmę, dlatego władze, które zapowiadały, że 1 maja otworzą Tybet dla turystów, zaczynają zmieniać zdanie. Warunki jakoby nie sprzyjają, więc, powiadają, trzeba będzie poczekać. Nie mówią, jak długo. Pracownicy lhaskich biur podróży twierdzą, że w tym roku nie wjedzie nikt z Europy ani Stanów Zjednoczonych. Część trzeba będzie zamknąć, ale rząd ma pokryć wszelkie straty.
W TRA nowe przepisy. Od 12 kwietnia na dachu każdej świątyni musi powiewać chińska flaga. Za odmowę - „bezlitosne" kary. Nowe zasady, jak słyszę, będą obowiązywać także na ziemiach tybetańskich przyłączonych do prowincji Gansu, Qinghai, Sichuan i Yunnan. Trzy „wielkie siedziby" - Drepung, Sera i Ganden w Lhasie - oraz stołeczne świątynie Dżokhang i Ramocze są wciąż odcięte od świata. Nikt nie wchodzi, nikt nie wychodzi.
Kolejny dzień bez listów gończych. Zamiast nich w telewizji informacja o wykreśleniu 23 osób - samych mnichów. Spekulujemy, że zamknęli ich - w Drepungu i innych klasztorach - za protesty przeciwko lżeniu Dalajlamy. Skreślają ich, bo zostali złapani albo wydani władzom przez grupy robocze.
Rozmawiałam z Tybetańczykiem, który właśnie przyjechał do Pekinu z Lhasy. Mieszka w pobliżu Barkhoru. 10 marca widział, jak policja aresztuje kilku mnichów i czterech świeckich przed Dżokhangiem. Następnego dnia na ulicach pojawiły się tłumy tajniaków. Wśród nich wiele kobiet z krótkimi włosami. Około piętnastej 14 marca widział na własne oczy, jak ubrany na czarno policjant z oddziałów specjalnych zastrzelił tybetańską dziewczynkę na północnym odcinku Barkhoru. Kula przeszyła jej gardło. Inni funkcjonariusze natychmiast wrzucili jej zwłoki do samochodu. Mówi, że jego znajomi byli świadkami kilkunastu podobnych scen: strzał, trup, do wozu. Kiedy udało mu się uciec z Barkhoru na wschodni Lingkhor, widział tłum policjantów z Biura Bezpieczeństwa Publicznego TRA filmujących Tybetańczyków palących samochody i sklepy ledwie przecznicę dalej. Funkcjonariusze nie robili nic więcej, jak gdyby ich to w ogóle nie interesowało. Później widział trzy czołgi skręcające z Jiangsu na wschodni Lingkhor. I znacznie więcej samochodów pancernych następnego dnia.
„Tego zamknęli, tamten nie żyje - to dziś w Lhasie normalna rozmowa".
17 kwietnia 2008
Dwa miesiące temu, wieczorem 11 lutego, policja przerwała ceremonię religijną w klasztorze w Rebgongu, w Colho, co, ma się rozumieć, nie wzbudziło entuzjazmu mnichów i świeckich, którzy zaczęli skandować żądania wolności religijnej i modlitwy o długie życie Dalajlamy. Rozpędzono ich granatami z gazem łzawiącym i aresztowano 200 osób. Następnego dnia przed siedzibą władz okręgu zebrało się kilka tysięcy Tybetańczyków, domagających się uwolnienia zatrzymanych. Władze się ugięły, ale wtedy okazało się, że trzech mnichów i sędziwy świecki zostali tak okrutnie skatowani, że trzeba ich było przewieźć na OIOM. Następnie władze ściągnęły elitarne oddziały policji z Silingu i Zhengzhou (z tej okazji na hotelu zawieszono nawet transparent z napisem: „Witamy siły specjalne z Zhengzhou"). W brutalnie spacyfikowanym „incydencie 11 lutego" dostrzegam zapowiedź protestów, które po 10 marca rozlały się z Lhasy na wszystkie ziemie tybetańskie. 17 marca mnisi klasztoru Rongłu w Rebgongu wspięli się na górską przełęcz za świątynią ofiarować kadzidło i modlić się o długie życie Dalajlamy. Kiedy ruszyli do miasta, zatrzymali ich świeccy, błagając z płaczem, by wrócili do świątyni. Mnisi byli tak wzburzeni, że niektórzy kaleczyli się nożami. W międzyczasie władze postawiły w stan gotowości policję zbrojną. Stanęło na kompromisie - mnisi przedstawili rządowi lokalnemu kilka żądań: policja nie będzie patrolować okolic klasztoru, zdemontuje zainstalowane w świątyni kamery przemysłowe i przestanie zakłócać ceremonie religijne. Władze na warunki te przystały, a wieczorem wysłały do tybetańskich domów grupy robocze, które zmuszały do podpisywania lojalek: „Nie będę brać udziału w demonstracjach" itd. Następnego dnia, w ramach przygotowań do odwetu, ściągnięto kolejne oddziały policji z Silingu. 15 kwietnia aresztowano ponownie staruszka i trzech mnichów zmasakrowanych w czasie „incydentu 11 lutego" oraz zaczęto wyłapywać innych uczestników tamtego protestu. Dziś rano delegacja duchownych z Rongłu poszła do miasta, pytać o los zatrzymanych. Urzędnicy ich zignorowali. Kiedy duchowni wracali do świątyni, zostali otoczeni przez policję. Bez słowa aresztowano 20 mnichów. Natychmiast zebrał się tłum świeckich, którzy błagali funkcjonariuszy o zostawienie mnichów w spokoju. Aresztowano więc około 100 świeckich i zapakowano na cztery ciężarówki. Wśród zatrzymanych był otoczony wielkim szacunkiem sędziwy lama, który usiłował mediować między rodakami a policją. Żaden Tybetańczyk nie próbował stawiać oporu - jedynie prosili. Po południu ściągnięto kolejne posiłki z Silingu. Tym razem żołnierzy piechoty przebranych za policjantów (w ciężarówkach ze zmienionymi tablicami). W międzyczasie do klasztoru wtargnęli policjanci uzbrojeni w karabiny maszynowe. Przeszukali wszystkie pomieszczenia, konfiskując zdjęcia Dalajlamy, płyty DVD itd., oraz aresztowali większość - według świadków, 80 procent - duchownych. W sumie zabrali ponad 200 osób. W klasztorze zostało ledwie kilku mnichów, którym nie wolno go opuszczać. Miasto pogrążyło się w rozpaczy. Zagrożeni czują się nawet Tybetańczycy, którzy pracują dla chińskich władz.
Przed trzema dniami policja zbrojna dokonała rewizji w klasztorze Labrang w Sangczu, aresztując wielu mnichów. To samo w klasztorach Gjamogong i Kadzagong w Coe, Caju w Caju, Malong i Taszi w Thangkangrze, oraz Kangse w Kjicangu. Następnego dnia Ngało Czenmo w Sangczu. Władze chińskie informują, że dokonują rewizji w niektórych świątyniach na podstawie informacji od okolicznych mieszkańców i że konfiskują karabiny, noże, materiały wybuchowe itd. Najwyraźniej usiłują zrobić z Tybetańczyków „terrorystów" i znajdą jeszcze wiele „dowodów" w innych klasztorach.
Chińskie media donoszą o zatrzymaniu 953 podejrzanych o bicie, niszczenie, plądrowanie i podpalanie 14 marca w Lhasie. 362 osoby miały same oddać się w ręce władz, a 328 już zwolniono. Prokuratura wydała 403 nakazy aresztowania. 93 ludzi z listy najbardziej poszukiwanych wciąż się ukrywa. Mówią też, że dziewięcioro z tej listy zgłosiło się na policję.
Dzień bez nowych listów gończych, ale w telewizji pokazali jakieś dziesięć osób, których nazwiska usunięto z listy najbardziej poszukiwanych. Większość to mnisi (mówi się, że protestowali przeciwko oczernianiu Dalajlamy). Prawdopodobnie zostali złapani albo sami oddali się w ręce władz. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że poszukiwani nr 119 i nr 123 przyznali się do winy.
16 kwietnia 2008
Dzień bez listów gończych z Lhasy. Okazuje się, że wczorajszy nr 25 był za czterema mnichami, którzy przyjechali na studia w klasztorze Sera z innych regionów kraju. Już ich mają.
Uzbrojeni policjanci wciąż przeczesują tybetańskie kwartały miasta. Z domów, w których znajdą zdjęcia Dalajlamy, zabierają wszystkich. Ludzie chowają te portrety w campie, ryżu, mące pszennej, między belkami dachów. Zdarzają się donosy, wtedy wkracza policja. Więc ludzie płaczą i palą zdjęcia Jego Świątobliwości, jedno po drugim. Władze nie ufają już nawet tybetańskim członkom partii, kadrom i urzędnikom. We wszystkich jednostkach produkcyjnych TRA kazano właśnie zainstalować kamery przemysłowe, przy bramach i w biurach. „Zrobiło się naprawdę strasznie - słyszymy. - Każdy się boi".
Kampania „obnażania i potępiania podłych czynów kliki Dalaja" szerzy się jak pożar. Wiece, przemówienia, podpisywanie lojalek. Podobne wypracowania każą pisać nawet dzieciom ze szkół podstawowych. „Za te zaplanowane i zorganizowane akty odpowiada jedna osoba. Moja mama" - napisało jedno z nich.
Słyszymy, że dziewięciu Tybetańczyków, którzy najwyraźniej mieli już zupełnie dość tyrańskich rządów, rzuciło legitymacje partyjne.
Tybetańczycy z Amdo mówią nam, że nocą 14 kwietnia do klasztoru Labrang w Sangczu wdarł się tłum uzbrojonych policjantów. Rewidowali wszystkie pomieszczenia, bili opornych mnichów, niszczyli ich dobytek i darli na strzępy znalezione zdjęcia Dalajlamy. Zabrali około 200 duchownych, których bili i torturowali. Następnego dnia kilku zwolnili. Obecnie w prefekturze Kanlho trzymają ponad 3000 Tybetańczyków. Zwalniani muszą płacić grzywny. W zależności od „ciężaru zbrodni" - minimum od dwóch, trzech, do kilkudziesięciu tysięcy yuanów. Władze tłumaczą, że to na pokrycie kosztów operacji Ludowej Policji Zbrojnej.
W związku z niedawnymi protestami - ludzie, pokojowo, domagali się powrotu Dalajlamy, uwolnienia wskazanego przezeń XI Panczenlamy, oraz pracy dla tybetańskich absolwentów szkół wyższych - do Czency, w Amdo przyjechał oddział policji z Silingu. Aresztowali około 50 osób, głównie chłopów.
Biuro Bezpieczeństwa Publicznego prowincji Qinghai 1 kwietnia zatrzymało słynną pieśniarkę i poetkę Dziamjang Kji, która pracowała w Telewizji Qinghai. Nie wiemy, dokąd ją zabrali. Policja przeszukała jej mieszkanie, skonfiskowali komputer i notesy. Dziamjang Kji ma 40 lat, wychowywała się wśród koczowników w Mangrze. Na koncie szczęśliwa rodzina, dwie córeczki, niezliczone kasety i płyty. Dwa lata temu zaprosili ją do Stanów Zjednoczonych; śpiewała, wygłaszała odczyty. Prowadziła chińskiego i tybetańskiego bloga, który był bardzo popularny. Pisała wiersze, eseje, chciała wydać książkę.
Tybetańczycy w Pekinie - na etatach, pracujący dorywczo, studiujący czy robiący interesy - są inwigilowani i wykluczani. Wiele hoteli nie chce ich meldować, taksówkarze zatrzaskują drzwi przed nosem. W stołecznych sklepach i restauracjach tybetańskich - zupełne pustki. Policja każe właścicielom meldować natychmiast o ludziach poruszających „drażliwe tematy".
15 kwietnia 2008
Nowe informacje o incydencie 11 kwietnia w Drepungu. Rząd TRA wysłał do klasztoru grupę roboczą - oficjalna misja: edukacja prawna. Faktycznie - reedukacja patriotyczna i walka z kliką Dalaja, co wywołało protesty duchownych. Urzędnicy wezwali na pomoc zbrojną policję, która aresztowała część duchownych za „zakłócanie pracy" grupy roboczej. Nie wiemy ilu, nie wiadomo dokąd ich zabrano (mówi się, że do Czuszuru lub Nagczu). Przedwczoraj Xinhua informowała o skierowaniu grupy roboczej do klasztoru, nie wspomniała jednak o proteście ani o aresztowaniach. Wzmocniono posterunki na drodze do świątyni. Drepung jest wciąż odcięty od świata.
Wiecują wszystkie urzędy i jednostki produkcyjne TRA. Chodzą słuchy, że będą prześwietlać wszystkich urzędników, zwłaszcza członków partii. Trwają masowe aresztowania we wszystkich regionach Tybetu, przychodzą między innymi po byłych więźniów politycznych. Nikt nie wie, co się dzieje z zatrzymanymi.
Wczoraj pokazali w telewizji list gończy nr 24 - za czterema mężczyznami, samymi świeckimi. Dziś nr 25 - też czterej mężczyźni, dla odmiany mnisi. Na liście najbardziej poszukiwanych mają już 165 Tybetańczyków.
Wczoraj rano w Markhamie demonstrowała pokojowo grupka mnichów i świeckich, przeciwko którym rzucono potężne siły policji zbrojnej. Wciąż nie wiem, czy byli zabici, ranni, aresztowani. Przed kilkoma dniami władze ogłosiły kampanię reedukacji w jednym z najsłynniejszych klasztorów tego okręgu. Na znak protestu wszyscy mnisi opuścili świątynię.
Właśnie nam powiedziano, że 8 kwietnia władze zamknęły szkołę przy klasztorze Tacang Lhamo Kirti w Dzoge, w Amdo, ponieważ 15 marca wiele dzieci uczestniczyło w proteście mnichów i świeckich. Szkołę założył w 1986 roku Nima, słynny uczony z Kirti. Z czasem rozrosła się w liceum z prawdziwego zdarzenia (dwunastoletnie) dla 500 dzieci. Dorobiła się ponad 300 absolwentów. Władze lokalne aresztowały tam 73 Tybetańczyków (w tym 19 mnichów Kirti) i przepędziły ich ulicami, żeby wybić innym z głowy udział w demonstracjach. Mówi się, że niektórzy zostali już skazani, ale nie znamy żadnych szczegółów.
W miasteczku Heka w Cigorthangu 25 marca demonstrowało jakieś 100 osób. Niejaki Liu z lokalnego Biura Bezpieczeństwa Publicznego powiedział RFA, że aresztowali 16 osób (niektóre miały oddać się w ręce policji z własnej woli).
W Czone, w Amdo wszystkie jednostki produkcyjne muszą wybrać ochotników do patrolowania ulic i obserwowania świątyń. Wachta będzie trwać pół roku. W regionie aresztowano ponad 300 mnichów i znacznie więcej świeckich. Nie mogli ich upchać w lokalnych więzieniach, więc część przewieziono do sąsiedniej prefektury autonomicznej Nixia.
14 kwietnia 2008
Zeszłej nocy lokalna telewizja podała, że do klasztoru Drepung skierowano grupę roboczą Biura Bezpieczeństwa Publicznego TRA, która ma edukować na temat prawa i przepisów. Informowała o tym również agencja Xinhua: „W celu zwiększenia wysiłków na rzecz propagowania znajomości prawa i przepisów oraz przywrócenia normalnych praktyk buddyjskich w klasztorze Drepung zainstalowano grupę roboczą, która propaguje znajomość prawa i przepisów". I dalej: „Grupa robocza działa w ramach polityki państwowej i religijnej oraz ściśle przestrzega właściwych ustaw i przepisów. Pracuje systematycznie i bez zakłóceń, zyskując zrozumienie i poparcie mnichów oraz świeckich wyznawców buddyzmu". „Bez zakłóceń"? Doniesienia z miasta zadają temu kłam. Droga prowadząca do Drepungu jest wciąż zamknięta, choć równoległe już otwarto. Ciągle nie wiemy, co wydarzyło się w klasztorze. Tradycyjnie Drepung był najważniejszym klasztorem szkoły gelug buddyzmu tybetańskiego. Mieszkało w nim na stałe 7700 mnichów, a w czasach największej świetności nawet 10 tysięcy. Dziś jest ich około tysiąca.
Popularne portale internetowe informują za „Dziennikiem Tybetańskim", że „władze policji oferują nagrody za pomoc w ujęciu podejrzanych o udział w incydencie 14 marca". 11 kwietnia Wyższy Sąd Ludowy TRA, Prokuratura Ludowa i Biuro Bezpieczeństwa Publicznego wystosowały „wspólne oświadczenie" oraz opublikowały zdjęcia kolejnych 14 „najbardziej poszukiwanych" Tybetańczyków - w tym co najmniej 12 mnichów. Wnosząc z daty i podpisów: „podejrzany nr 136", „podejrzany nr 137", „podejrzany nr 141", idzie tu zapewne o uczestników „incydentu 11 kwietnia" w Drepungu. Ciekawe dlaczego publikują zdjęcia poszukiwanych tybetańskich mnichów i pełny tekst „wspólnego oświadczenia" - ścigani... bicie, plądrowanie, podpalanie... nagrody za informacje... obiecujemy anonimowość... i wreszcie numery telefonów lhaskiego BBP - na chińskich, rządowych portalach?
Nie wiem, czy pokażą dziś w telewizji nowe listy gończe. Wszystko to sprawia wrażenie odliczania czasu do zemsty. Władze poddały już ścisłej kontroli absolutnie wszystkie kręgi tybetańskiego społeczeństwa. Może z boku tego nie widać, ale każdy Tybetańczyk żyje dziś w lęku.
Okazuje się, że na wczorajszym nadzwyczajnym spotkaniu w Kardze ustalono również, że od tej pory na wszystkich klasztorach w regionie powiewać będą chińskie flagi, a każdy mieszkaniec przyjmie do wiadomości, że za „incydentem tybetańskim" stała „klika Dalaja", i nie ustanie w jej krytykowaniu.
Władze informują też o rozwiązaniu sprawy „zamachu bombowego 23 marca" w Czamdo. Okazuje się, że bombę podłożyło dziewięciu mnichów studiujących sutry w klasztorze Thongsza, w okręgu Gondzio. Trzech aresztowano już 1 kwietnia. Zaraz potem z Czamdo ruszyły cztery ciężarówki z żołnierzami, którzy otoczyli świątynię kordonem, odcinając ją od świata. Dwa dni później mnisi zaprotestowali. Krzyczeli: „Jesteśmy niewinni", „Uwolnijcie aresztowanych", „Żądamy swobód religijnych". Wtedy zabrali sześciu kolejnych duchownych - w wieku od 17 do 30 lat - i przepędzili ich ulicami stolicy okręgu. Teraz ogłaszają, że to oni podłożyli bombę i przyznali się do winy.
Wiarygodne źródło mówi nam, że przed kilkoma dniami w Darcedo protestował Sangpel. Stał tam z podniesioną wysoko flagą z ośnieżoną górą i lwami. W tym samym mieście koczownik Lhapa z Lhagongu, trzymając w rękach podobny sztandar, krzyczał na przejeżdżające wojskowe ciężarówki: „Wolność dla Tybetu", „Proście Dalajlamę o powrót". Obu aresztowano. Nie wiemy, co się z nimi stało.
13 kwietnia 2008
Wiele osób słyszało o poważnym incydencie, do którego doszło w klasztorze Drepung przed dwoma dniami. Duchowni starli się z uzbrojonymi policjantami - nikt nie zna jednak żadnych szczegółów, wszyscy niepokoją się o mnichów. Apeluję o zainteresowanie świata.
Opublikowali i pokazali w telewizji listy gończe nr 20 i 21. Zmienili czas, więc nie widziałam. Wiem tylko, że na pierwszej było 18 osób.
Wczoraj w trybie nadzwyczajnym władze wezwały najważniejszych hierarchów religijnych i innych przywódców z wszystkich 18 okręgów prefektury Kardze w Khamie. Kazali im się podpisać pod listem potępiającym Dalajlamę. Zarządzono, że od jutra w pierwszych 43 klasztorach regionu rozpoczną się kampanie „edukacji patriotycznej" i „zwalczania kliki Dalaja".
Japońskie media informują o sytuacji w rodzinnej wiosce Dalajlamy, Takcerze w okręgu Congkhakhar, w Qinghai. Drzwi do starego domu zamknięte na cztery spusty. Na ścianach obwieszczenie Biura ds. Sądownictwa, po chińsku i tybetańsku, z 2 kwietnia. Zabrania posiadania i rozpowszechniania symboli i ulotek zagrażających bezpieczeństwu państwa oraz wizerunków i zdjęć Dalajlamy. „Osoby, które dopuściły się naruszenia prawa - czytamy - muszą zrozumieć swoje błędy, poprawić się, oddać w ręce policji i przyznać się do winy, by sądy mogły potraktować je łagodnie i wymierzyć niższe kary". Zachęcają też do donoszenia na winnych, obiecując pochwały i nagrody. Wioskę patroluje policja. Droga dojazdowa jest zamknięta.
12 kwietnia 2008
Z ostatniej chwili: nocą 10 kwietnia do klasztoru Drepung wjechał długi konwój wojskowych ciężarówek. Ponownie zablokowano drogi. Mówi się, że głodni mnisi próbowali wydostać się ze świątyni, otoczonej policyjnym kordonem ponad miesiąc temu. Inni twierdzą, że incydent sprowokowali funkcjonariusze, próbujący dokonać aresztowań w klasztorze. Innymi słowy, nie znamy szczegółów, ale napływają informacje o zabitych i rannych. Drepung pozostaje odcięty od świata. Żadnego kontaktu.
Kolejne doniesienia o tybetańsko-chińskich bójkach w lhaskiej szkole średniej. Na ulicach wielu Hanów manifestuje wrogość wobec Tybetańczyków. Niektóre warsztaty rowerowe odmawiają obsługiwania tybetańskich klientów. Sprzedawcy warzyw krzyczą „Pół kilograma ogórków - dwa yuany dla Chińczyków, trzy dla Tybetańczyków. Zasłużyliście sobie". Pod koniec marca tłum chińskich sprzedawców pobił na targu pięcioro Tybetańczyków, którzy narzekali na ceny. Żołnierze natychmiast otworzyli ogień. Jeden Tybetańczyk został postrzelony w nogę, a całą piątkę aresztowano.
Zwolniono część osób aresztowanych bez powodu po 14 marca. Okazuje się, że w ogóle nie brali udziału w „incydencie". Niektórych zatrzymano, jak szli po zakupy. Większość po prostu mieszka w tybetańskim kwartale miasta na ulicach takich jak Barkhor i Karma Kunsang. Aresztowali nawet robotników budowlanych. I około stu uczniów (z liceów i gimnazjów). Osiemset osób zamknęli w magazynie stołecznego dworca kolejowego. Różnie: na wniosek Ludowej Policji Zbrojnej, Biura Bezpieczeństwa Publicznego, prokuratury. Pierwsi byli okrutnie torturowani; zabrano im buty, nie dostawali nic do jedzenia. Część przewieziono prosto do stołecznego aresztu śledczego Guca; inni trafili najpierw do więzień w Tolung Deczen i Maldrogongkar. Przyjeżdżają funkcjonariusze z prefektury Szigace, Nagczu itd., i zabierają „swoich" więźniów. Lhasą zajmą się na koniec. Mówi się, że zamknęli już ponad trzy tysiące osób.
BBP Tybetańskiego Regionu Autonomicznego opublikowało list gończy nr 22 za najbardziej poszukiwanymi. Pokazują go w telewizji. Jedenaście osób, sami mnisi. Oczywiście, nie wiemy nic, ale najwyraźniej coś stało się w którymś z lhaskich klasztorów. Być może ma to jakiś związek z wczorajszymi niepokojami w Drepungu.
Z ostatniej chwili: po stłumieniu protestów mnichów i świeckich w Tongkorze, w prefekturze Kardze prowincji Sichuan władze opublikowały obwieszczenie adresowane do ponad trzystu osób, które zdołały uciec i ukryć się górach. Grożą, że jeśli w ciągu pięciu dni nie oddadzą się w ręce policji, zburzą klasztor Tongkor. Termin minął, nie słyszałam, by ktoś wrócił z gór. Wciąż nie udaje się nam skontaktować z nikim z okolicy, nie wiemy, jak zareagowały władze. Dostaliśmy tylko taką wiadomość od jednego z mnichów Tongkoru: „Boimy się zejść w dolinę, bo zostaniemy natychmiast aresztowani. Kiedy do klasztoru wchodzą trzy osoby, przed bramą natychmiast pojawia się trzech żołnierzy. Zabrali nam wszystko, pieniądze, księgi, jak złodzieje. Kilka dni temu świątynia jeszcze stała, ale wszystkie bramy i drzwi były otwarte". To słynny, stary klasztor z wieloma bezcennymi relikwiami. Złote posągi buddów, thangki przetrwały koszmar rewolucji kulturalnej. Martwię się, czy ocaleją z tego.
11 kwietnia 2008
Kilka dni temu dwudziestu jeden chińskich adwokatów wyraziło gotowość reprezentowania aresztowanych Tybetańczyków. Napisali list otwarty: „Według doniesień mediów po incydencie 14 marca w Lhasie zatrzymano już kilkaset osób. Jako adwokaci wyrażamy nadzieję, że wszystkie departamenty rządu, które mają styczność z aresztowanymi, będą ściśle przestrzegać konstytucji, ustaw i odpowiednich przepisów kodeksu postępowania karnego. Trzeba położyć kres wymuszaniu zeznań przy pomocy tortur, szanować niezależność władzy sądowniczej i strzec godności prawa. Wyrażamy wielkie zaniepokojenie sytuacją w Tybecie i pragniemy zapewnić pomoc prawną aresztowanym Tybetańczykom". Władze bezzwłocznie ostrzegły ich, że mają trzymać się z daleka od „tybetańskiego incydentu". Trzech już się wycofało. Zastraszyło ich Miejskie Biuro Sądownictwa w Pekinie. Przy okazji okazało się, że „w Tybecie jest wystarczająco dużo prawników i nie trzeba mu pomocy z innych regionów". Innymi słowy, polityka wlazła z butami w niezależne sądownictwo, odbierając Tybetańczykom prawo do obrony. Strach i presja sprawią, że sami nie będą szukać pomocy adwokatów. W takich okolicznościach łatwo sobie wyobrazić rezultaty pracy sądów.
Właśnie się dowiedzieliśmy, że przed kilkoma dniami w Ruthogu, w Ngari protestowało czterech lub pięciu mężczyzn. Krzyczeli: „Rozpocznijcie rokowania pokojowe z Dalajlamą. Przestańcie prześladować i zabijać Tybetańczyków". Zostali natychmiast aresztowani i przewiezieni do pobliskiego więzienia. W Tongkorze, w Kardze władze grożą, że za ucieczkę ludzi w góry, zapłaci klasztor i wioska. Osoby, które zostały ranne podczas wcześniejszego protestu, są w stanie krytycznym, bo boją zgłosić się do szpitala.
Klasztory Drepung, Sera itd., świątynie Dżokhang, Ramocze itd. są od ponad miesiąca odcięte od świata kordonami LPZ. Wierni nie mogą praktykować, nie przekazuje się nauk. Wszystko zakazane. Mnisi dostają głodowe racje, nie działają telefony. Los wielu duchownych pozostaje nieznany.
Telewizje nadają listy gończe nr 20 i 21 Biura Bezpieczeństwa Publicznego TRA, za osiemnastoma i czternastoma osobami. Na drugiej liście są sami mnisi. Wnosząc ze zdjęć - uczestnicy pokojowych, symbolicznych protestów sprzed 14 marca. Jak dotąd to najdłuższe listy poszukiwanych; w sumie było już na nich co najmniej stu czterdziestu trzech Tybetańczyków.
10 kwietnia 2008
W telewizji list gończy nr 19. Tym razem szukają pięciu mężczyzn i kobiety.
Mówi się, że niektóre magazyny przy lhaskim dworcu pełnią rolę prowizorycznych aresztów. Część zatrzymanych wywieziono już pociągami do więzień, gdzieś na północnym wschodzie. Wszyscy Tybetańczycy, którzy wybierają się do Silingu, są szczegółowo sprawdzani - czasem rewidowani po siedem razy. Do stolicy nie wjedzie nikt bez lhaskich papierów i meldunku.
Władze TRA powiadomiły biura podróży, że region nie będzie przyjmować zagranicznych turystów. Przyczyna - bezpieczne przeprawienie znicza przez Himalaje. Zmienili w ten sposób wcześniejszą decyzję o otwarciu TRA 1 maja.
Dowiedzieliśmy się, że zamknęli mnichów z klasztoru Labrang, którzy wczoraj powiedzieli prawdę zagranicznym dziennikarzom w Sangczu, w Amdo. 7 kwietnia aresztowali trzydziestu mnichów klasztoru Ngolha w Maczu i dziesięciu mieszkańców pobliskiej wioski. W syczuańskim okręgu Ngaba festiwal kłamstwa i propagandy. Wszyscy muszą stawać przed kamerą i recytować: „Potępiam klikę Dalaja. Nie będę posiadał żadnych wizerunków Dalajlamy. Nigdy nie przystąpię do kliki Dalaja. Nie będę uczestniczyć w żadnych działaniach separatystycznych. Każda próba podzielenia narodowości Chin skazana jest na klęskę. Przysięgam wierność Komunistycznej Partii Chin. Wykonam każde polecenie Komunistycznej Partii Chin. Wyrażam wdzięczność Komunistycznej Partii Chin". Za odmowę - natychmiastowe aresztowanie.
9 kwietnia 2008
Wczoraj władze przywiozły do Lanzhou drugą grupę zagranicznych (i jedenastu chińskich) dziennikarzy. Zabrali ich do regionu tybetańskiego Amdo przyłączonego do prowincji Gansu. W Sangczu do dziennikarzy wybiegło ponad trzydziestu mnichów z klasztoru Labrang. Powiewali flagą z ośnieżoną górą i lwem. Krzyczeli: „Żądamy powrotu Dalajlamy. Nie domagamy się niepodległości tylko praw człowieka. Teraz praw żadnych nie mamy". Przy okazji ujawnili, że wielu duchownych uwięziono i że w całym regionie roi się od agentów. Już drugi raz mnisi ryzykują życiem, żeby powiedzieć prawdę o sytuacji w Tybecie (27 marca zrobili to lamowie z Dżokhangu, którzy przebili się do pierwszej grupy zagranicznych dziennikarzy).
Trzy dni temu przed jednym z klasztorów w Juszu, w Khamie ponad stu Tybetańczyków skandowało „Wolny Tybet" i „Pozwólcie Dalajlamie wrócić do domu". W tym samym czasie w świątyni odprawiano ceremonię buddyjską. Natychmiast pojawili się uzbrojeni policjanci, aresztowano wiele osób. Lokalne źródło mówi, że po „lhaskim incydencie" do podobnych protestów dochodzi bardzo często. Wszystkie rozbija LPZ. Władze nie podały liczby zatrzymanych; nie wiadomo też, czy byli zabici i ranni.
Dziś rano Dziampa Phuncog, przewodniczący rządu ludowego TRA, spotkał się z dziennikarzami, którzy pytali miedzy innymi o los mnichów z Dżokhangu, którzy 27 marca, płacząc, informowali korespondentów o prawdziwej sytuacji w mieście. „Po dziennikarzach przyjechali dyplomaci z kilkunastu państw. Wszystko im wyjaśniłem. Powiedzieli, że muszą spotkać się z tymi ludźmi w Dżokhangu. Zgodziłem się na to. Choć nie było tego w programie, nie widziałem przeszkód. Udali się tam następnego dnia. Powiedziałem, że mogą spotkać się ze wszystkimi trzydziestoma mnichami. Ale ponieważ przyszliśmy dość wcześnie, a tego akurat dnia klasztor nie był otwarty dla zwiedzających, mnisi do nas nie wyszli, mimo że wołaliśmy ich dłuższy czas. Powiedziałem, że nic się nie stało. Przyjadą następni dziennikarze i też będą mogli się z nimi spotkać. Nigdy ich nie wyrzucimy ani nie ukarzemy za rozmawianie z dziennikarzami. Nigdy - ponieważ nasz kraj jest państwem prawa. Inna sprawa, oczywiście, jeśli dowiemy się, że popełnili jakieś przestępstwa. Powtarzam, jeśli przyjedziecie kiedyś do Tybetu, będziecie się mogli z nimi spotkać. Nie grozi im aresztowanie ani żadna kara. Pytacie, gdzie są, a ja odpowiadam: w Dżokhangu. O ile nie dopuścili się pobić, podpaleń, grabieży, będą spokojnie mieszkać w świątyni". Wszystko to sprawia, że coraz bardziej boję się o tych mnichów. Sugestia, że było dla nich za wcześnie, jest zupełnie absurdalna. Dziampa Phuncog powiedział też, że do tej pory w związku z zamieszkami zatrzymano 953 osoby. 328 już zwolniono, a 403 aresztowano na wniosek prokuratury. Na liście najbardziej poszukiwanych znalazły się 93 osoby, z których 13 schwytano, a dziewięć dobrowolnie oddało się w ręce władz. W sumie w ręce policji miało oddać się 362 podejrzanych o udział w zamieszkach. Telewizja podaje tymczasem, że na 17 listach gończych jest 99, a nie 93 ściganych.
Wszystkie instytucje podlegające władzom miejskim w Lhasie i rządom prefektur TRA, przedsiębiorstwa państwowe i prywatne, uniwersytety, szkoły, komitety dzielnicowe itd. zobowiązano do potępienia „incydentu 14 marca" oraz „separatystycznej kliki Dalaja". Kadry i urzędnicy mają obnażać „winy Dalaja" i poddać go krytyce. Na piśmie. Wcześniej podobne kampanie zarezerwowane były dla klasztorów. Teraz obowiązują wszystkich - łącznie z siedmiolatkami ze szkół podstawowych.
Jednostronna propaganda rządowych mediów podsyca wrogość między Tybetańczykami i Chińczykami. Chiński internet dyszy nienawiścią do Tybetu i jego duchowego przywódcy, Dalajlamy. Pojawia się też mnóstwo fałszywych informacji pochodzących od ludzi, którzy podają się za „naocznych świadków". Wszystko to służyć ma najwyraźniej ukryciu prawdy o wydarzeniach w Lhasie, Ngabie itd. Słyszy się, że hotele w Pekinie, Szanghaju i innych miastach nie przyjmują Tybetańczyków i odmawiają robienia im rezerwacji.
W telewizji list gończy nr 18 za sześcioma mężczyznami. W sumie mamy już 105 „najbardziej poszukiwanych" Tybetańczyków.
7 kwietnia 2008
W telewizji list gończy nr 17 - tym szukają pięciu mężczyzn i kobiety. W sumie to już 99 osób.
Protest mnichów i świeckich w mieście nr 3, w Draggo, w Khamie został rozbity. Aresztowano 120 mniszek. Zwolnili 17 - całe w sińcach. Wypuścili też khenpo Lobsanga Łangczena, opata klasztoru Dzori. Pobity, jest w strasznym stanie.
W Dzaczu, w Kardze 1 kwietnia rozpoczęli kampanię edukacji patriotycznej w lokalnym klasztorze, zmuszając mnichów do lżenia Dalajlamy. Protestowali duchowni i koczownik - zabrali siedem osób.
Ponad dwieście mniszek z klasztoru Ratrul w Dału, w Kardze 2 kwietnia odprawiło ceremonię w intencji zabitych w tej prefekturze. LPZ przerwała uroczystość, ale że za mniszkami stało ponad stu Tybetańczyków obyło się bez stosowania siły.
Tego samego dnia przyjechali z kampanią edukacji patriotycznej do klasztoru Batangu, w Kardze. Kiedy wszyscy mnisi odmówili znieważania Dalajlamy, aresztowali pięć osób, w tym opata Dzigme Dordże i Jesze, mistrza dyscypliny.
W Tongkorze, w Kardze 4 kwietnia LPZ rozbiła protest mnichów i świeckich. Znamy już nazwiska ośmiu zabitych, ale to nie koniec. Następnego dnia zrobili rewizję w klasztorze. Deptali zdjęcia Dalajlamy i głównego guru świątyni. Przy okazji zniszczyli wiele relikwii, w tym posągi, malowidła. Tongkor słynął w Kardze z tego, że udało mu się ocalić bodaj najwięcej relikwii z pożaru „reform demokratycznych" i rewolucji kulturalnej. Ludzie ryzykowali życiem, żeby nie dopuścić do ich zniszczenia. Teraz Komunistyczna Partia Chin przystępuje najwyraźniej do drugiej rewolucji kulturalnej. Dowiadujemy się, że władze grożą mieszkańcom surowymi karami za ujawnienie komukolwiek prawdy o ostatniej masakrze. Wolno mówić tylko to, co podaje Xinhua.
Stu studentów z Akademii Pedagogicznej w Colho protestowało pokojowo przeciwko mordowaniu Tybetańczyków przez policję i domagało się zwolnienia aresztowanych za udział w demonstracjach we wszystkich trzech regionach Tybetu. Natychmiast wkroczyła LPZ, uczelnię otacza kordon.
W Ngabie aresztowano właśnie kolejnych pięć osób. Znamy nazwiska, ale nie wiemy, gdzie ich trzymają.
W Kanlho, w Gologu Biuro Bezpieczeństwa Publicznego wymierzyło wszystkim zatrzymanym grzywny w wysokości 20 tysięcy yuanów.
6 kwietnia 2008
Wczoraj miało odbyć się doroczne święto buddyjskie w Dału, w Kardze. Przeszkodziła policja. Tysiąc zgromadzonych - mnisi, świeccy, uczniowie, a nawet urzędnicy w maskach - odpowiedzieli pokojowym protestem, krzycząc „Niech żyje Dalajlama", „Wolny Tybet", Chcemy wolności" itd. LPZ otworzyła ogień. Postrzelili dziesięć osób. Pięć jest w stanie krytycznym. Kilka osób „znikło". Protest trwał od południa do siedemnastej. Nie możemy się do nikogo dodzwonić, ani tam, ani w Draggo i Kardze.
W telewizji listy gończe nr 15 i 16 - za czterema i pięcioma mężczyznami, wśród których przeważają mnisi, w tym jeden sędziwy. Wszyscy mieli 14 marca uczestniczyć w zajściach przed lhaską świątynią Ramocze. Zdjęcia najwyraźniej zrobione telefonami komórkowymi. W sumie szukają tak już 93 Tybetańczyków.
5 kwietnia 2008
Krwawa pacyfikacja protestu mnichów i świeckich w Tongkorze, w Kardze trafiła na pierwsze strony zagranicznych gazet. Agencja Xinhua przyznała, że strzelano, ale wyjaśniła, że funkcjonariusze zostali do tego zmuszeni, ponieważ tłum zaatakował chińskiego urzędnika. Łgarstwo.
Opublikowali czternastą listę najbardziej poszukiwanych, na której jest pięciu mężczyzn. Na liście figurują już 84 osoby.
4 kwietnia 2008
Z ostatniej chwili: wczoraj LPZ i grupa robocza przeszukały klasztor Tongkor w prefekturze Kardze, w Khamie. Weszli do każdej mnisiej celi, skonfiskowali wszystkie telefony komórkowe. Zrzucali na ziemię zdjęcia Dalajlamy i opata, Szadru Rinpocze. Aresztowali 74-letniego Cultrima Tenzinga, który próbował protestować, i 26-letniego Cultrima Phuncoga. Grupa robocza kazała mnichom przeklinać Dalajlamę. Jesze Nima wstał i powiedział „nie", dołączyli inni. O osiemnastej wszyscy duchowni demonstrowali nad rzeką, domagając się zwolnienia zatrzymanych.
Do protestu dołączyli świeccy, skandujący „Niech żyje Dalajlama", „Dajcie Dalajlamie wrócić do domu", „Chcemy wolności". Koło dwudziestej władze rzuciły przeciwko nim tysiąc żołnierzy LPZ. Wiemy na pewno, że zabito osiem osób: 27-letniego mnicha Sangtena, 30-letniego chłopa Phurbu Delka, małego synka Ceringa Phuncoga, córkę rodziny Coge, chłopki Drulungco Lobtan,, oraz dwie osoby, których imion nie udało się nam jeszcze ustalić. Było wielu rannych; Thupten Gelek - ciężko. Trafili też dwóch mnichów - jednemu odstrzelili ucho, drugi dostał w ramię. Ludzie nie mogą się doliczyć dziesięciu osób, w tym Cełanga Rigzina. Nie wiadomo, gdzie są. Dziś rano na ziemi nie było już żadnych trupów, tylko mnóstwo krwi. Klasztor otacza ciasny kordon.
Asang, uczestnik protestu w Ngabie, napisał artykuł: „Przyczyny incydentu 16 marca w okręgu Ngaba, w Amdo". Opisuje sam protest i jak LPZ zabijała ludzi. Pisze, że wszystko zaczęło się od tego, że władze lokalne kazały mnichom tamtejszego klasztoru zawiesić chińską flagę w głównej nawie świątyni. Duchowni uznali to za niestosowne, ponieważ klasztor nie jest budynkiem rządowym. Władze interweniowały, bez skutku. Sprowadziły więc LPZ, a wtedy na ulice wyszły tłumy Tybetańczyków. Żołnierze otworzyli ogień, zabijając wiele osób.
Lobsang Dzinpa, 32-letni mnich klasztoru Kirti w Ngabie, 27 marca napisał testament i powiesił się w swojej celi. Wziął na siebie odpowiedzialność za wszystko, co władze zarzucały klasztorowi (organizowanie protestów, przeniesienie zwłok zabitych przez LPZ, przekazywanie informacji o zajściach), podkreślając, że o jego działaniach nie wiedział żaden inny duchowny. Napisał też, że to on stał na czele protestu. „Nie chcę żyć pod chińskimi rządami. Nawet minuty, o dniu nie wspominając", zakończył i podpisał. W Ngabie aresztowano też 75-letniego mnicha, który szedł ze swoim uczniem odprawić rytuał buddyjski. Zwolnili go, ale odebrał sobie życie.
Wicesekretarz lhaskiego Komitetu Miejskiego KPCh powiedział dziennikarzom, że do tej pory policja zatrzymała 1000 osób (część miała oddać się w jej ręce sama) w związku z marcowymi zamieszkami. Wang Xianming zapowiedział procesy jeszcze przed 1 maja i przedstawił jak dotąd najpełniejszy obraz rozprawy z największymi od 20 lat antyrządowymi protestami w Tybecie. 2 kwietnia w transmitowanym przez telewizję wystąpieniu Zhang Qingli, najważniejszy chiński dygnitarz w TRA, wychwalał oddziały rozbijające demonstracje, tę „ludową armię wykonującą rozkazy partii, służącą ludowi, heroiczną i wielką w walce".
BBP TRA rozsyła wszystkim esemesy: „Zachęcamy masy do aktywnego przekazywania informacji, które pomogą w zatrzymaniu podejrzanych z listy najbardziej poszukiwanych w związku z udziałem w incydencie 14 marca. Po zweryfikowaniu wiadomości informator otrzyma bezzwłocznie nagrodę w wysokości 20 tysięcy yuanów, a jego dane pozostaną tajne. Doniesienia należy składać pod numerami 0891-6311189, 0891-6324422 lub 110. Biuro Bezpieczeństwa Publicznego Tybetańskiego Regionu Autonomicznego".
W telewizji list gończy nr 13, za pięcioma mężczyznami. W ten sposób mamy już 79 „najbardziej poszukiwanych".
3 kwietnia 2008
1 kwietnia agencja Xinhua opublikowała artykuł „Od środka: Manipulacje Dalaja »Wielkim Powstaniem Tybetańskim«" przedrukowywany następnie przez wiele najpoczytniejszych gazet i zamieszczany przez najpopularniejsze portale internetowe. Dodatkowo odczytano go na głos w telewizji publicznej. Ma wpływ na prostych ludzi. Xinhua twierdzi, że tybetańskojęzyczne audycje Głosu Ameryki pełnią funkcję „łącznika między Dalajlamą a ruchem niepodległościowym". VOA zaprzecza: „Zawsze kierujemy się najwyższymi standardami dziennikarstwa. Takie oskarżenia są nie tylko bezpodstawne, ale i absurdalne".
W telewizji list gończy nr 12. Teraz szukają czterech mężczyzn i kobiety, w sumie 74 osób.
Dowiadujemy się, że 29 marca zabito trzech Tybetańczyków, trudno jednak uzyskać niezależne potwierdzenie. Tym razem policja działała błyskawicznie, zupełnie inaczej niż 14 marca. Pół godziny później, choć sklepy są zamknięte, nie ma absolutnie żadnego śladu zajścia. Na głównej ulicy widać więcej funkcjonariuszy, ale żadnych ciężarówek ani wozów pancernych (przy okazji, nie mamy pojęcia, ilu tajniaków kręci się po tej części miasta). 1 i 2 kwietnia kwartał wciąż patrolują wzmocnione oddziały.
Zhang Qingli, sekretarz partii TRA, jak słyszymy, 2 kwietnia przemawiał do kadr regionu - od szczebla okręgu i departamentu w górę. Wzywał do zdwojenia wysiłków w aresztowaniu „separatystów". Zasada jest prosta: szybki nakaz, szybkie aresztowanie, szybki proces i szybka kara śmierci. Powiedział wręcz „grupa ludzi zostanie stracona". Wszyscy bili mu brawo, ale prywatnie trzęsą się ze strachu i mówią, że zaczął się odwet. Zhang zapowiedział też otwarcie Tybetu dla turystów przed 1 maja. Treść wystąpienia przekazano wielu „jednostkom produkcyjnym" w całym regionie.
Właśnie nam powiedziano, że w Cone w Kanlho, w prowincji Gansu aresztowano około 40 mnichów z dwóch tamtejszych klasztorów.
Hongkońska telewizja wyemitowała materiał poświęcony relacji Biura Informacji Rady Państwa na temat „bicia, palenia, plądrowania" 16 marca w prefekturze Ngaba prowincji Sichuan. Xiao Youcai, lokalny wice, przyznał, że „policjanci użyli broni zgodnie z prawem", ale zaprzeczył, jakoby zginęli jacyś Tybetańczycy. „Nie znaleźliśmy nikogo zabitego ani rannego", powiedział. Ci ostatni mieli po prostu „uciec". Przy okazji podkreślił, że zdjęcia zabitych musiały zostać „spreparowane".
2 kwietnia 2008
Mamy jedenastą listę najbardziej poszukiwanych. Pięciu młodych ludzi, oskarżanych o obrzucanie kamieniami przechodniów i sklepów. W ten sposób polują już na 69 osób.
Państwowa telewizja transmituje wczorajsze wystąpienie rzecznika Biura Bezpieczeństwa Publicznego. „W oparciu o informacje uzyskane od mnichów i zwykłych ludzi w niektórych klasztorach Tybetu skonfiskowano znaczne ilości broni. Dysponujemy wystarczającymi dowodami na to, że incydent 14 marca, czyli bicie, plądrowanie i palenie, był częścią tak zwanego wielkiego powstania tybetańskiego zorganizowanego przez klikę Dalaja". W tle nadawane niezmordowanie dokumenty i reportaże: „Przeszłość Tybetu: Pełna krwi i łez historia tybetańskich niewolników", „Karabiny w klasztorach", „Dwie brytyjskie inwazje na Tybet", „Propozycja Dalajlamy płaszczykiem dla niepodległości Tybetu", „Czy Dalaj rzeczywiście zrezygnował z niepodległości?", „Policja chwyta kluczowych sprawców incydentu 14 marca". Wszystko to stoi w rażącej sprzeczności ze słowami premiera Wen Jiabao, który wyraził nadzieję, że Dalajlama użyje swych wpływów, by powstrzymać przemoc w Tybecie. Jasne, zwracają nam tu uwagę, każdy polityk, może „używać wpływów", ale skoro Wen Jiabao prosi o to Dalajlamę, to znaczy, że po prostu wie, iż to nie on stoi za aktami przemocy.
1 kwietnia 2008
W telewizji list gończy nr 10 Biura Bezpieczeństwa TRA za „najbardziej poszukiwanymi". Pięć osób, w tym trzy kobiety oskarżane o atakowanie ludzi na ulicy. Zdjęcia wyraźne, zrobione chyba telefonami komórkowymi. W sumie mają na liście 64 Tybetańczyków.
31 marca 2008
W Lhasie coraz więcej uzbrojonej policji. Tybetański kwartał starego miasta przypomina koszary. Wszyscy czują się zagrożeni.
30 marca 2008
Mnisi z Draggo w Khamie protestowali przeciwko władzom lokalnym, które chciały, żeby każdy Tybetańczyk zelżył Dalajlamę i jeszcze się pod tym podpisał. Doszło do utarczki z grupą roboczą, dwunastu mnichów okrutnie zbito i aresztowano. Wieczorem ściągnęli do miasteczka 300 żołnierzy. Trzech gesze z miasta nr 3 w Draggo zostało już zwolnionych, ale khenpo i mniszkę wywieźli do Darcedo. W okręgowym więzieniu wciąż trzymają ponad 100 osób.
Słyszymy, że wczoraj aresztowano 11 młodych Tybetańczyków, ale nie wiemy za co. Wydaje się to potwierdzać, że w Lhasie rzeczywiście do czegoś doszło. Dowiedzieliśmy się, że gdy po południu zrobiło się zamieszanie, młody Tybetańczyk jechał motorem ulicą Beijing Zhonglu. Żołnierze kazali mu się zatrzymać, ale nie zrozumiał albo się bał. Zaczęli do niego strzelać i zabili go na miejscu.
Hongkońska telewizja satelitarna nadała przemówienie Wen Jiabao: „Jeśli Dalajlama wycofa się z postulatu niepodległości Tybetu, a przede wszystkim użyje swoich wpływów do położenia kresu przemocy w Tybecie, jeśli przyzna, że Tybet i Tajwan były integralnymi częściami Chin, możemy ponownie podjąć z nim dialog". Mówił też: „Będziemy nadal prowadzić politykę regionalnej autonomii etnicznej w Tybecie, wspierać rozwój gospodarczy i podnoszenie stopy życiowej , strzec wolności religijnej w granicach chińskiej konstytucji i ustaw, chronić kulturę oraz środowisko naturalne Tybetu". Warto zwrócić na to uwagę, bo po raz pierwszy chiński przywódca otwarcie przyznał, że Dalajlama ma wpływy w Tybecie.
Pokazują list gończy nr 9, tym razem za sześcioma Tybetańczykami, co zwiększa liczbę najbardziej poszukiwanych do 59.
29 marca 2008
W sobotę Chiny zorganizowały przyjazd do Lhasy dyplomatów z 15 państw w celu „poszukiwania prawdy". Zaprosili między innymi Brytyjczyków, Amerykanów, Australijczyków i Japończyków z ambasad w Pekinie. 17-osobowa delegacja spędzi w Lhasie jeden dzień. To pierwsza wizyta zagranicznych dyplomatów w Tybecie od czasu wybuchu protestów.
Słyszymy, że około czternastej na Beijing Zhonglu (w pobliżu Barkhoru, inni mówią o okolicach świątyni Ramocze) doszło do kolejnego tybetańskiego protestu. Ludzie uciekali gdzie popadnie, błyskawicznie zamykano sklepy na Qingnianlu, a nawet w całkowicie chińskim Zachodnim Przedmieściu. Hanowie stanęli na straży swego dobytku z żelaznymi prętami i pałkami w rękach. Uzbrojeni policjanci, którzy z uwagi na wizytę zagranicznych dziennikarzy poukrywali się w rozmaitych jednostkach produkcyjnych, natychmiast wybiegli na ulice, odcinając Barkhor, Karma Kunsang i inne tybetańskie kwartały Lhasy. Na chwilowo zwiniętych posterunkach i blokadach znów zaroiło się od wojska. Protest miał trwać kilka godzin, ale nie znamy żadnych szczegółów.
Wieczorem miejskie Biuro Bezpieczeństwa rozesłało esemesa: „29 marca po południu departamenty odpowiedzialne za egzekwowanie prawa prowadziły rutynową inspekcję, która przestraszyła ulicznych sprzedawców i przechodniów, którzy nieznając prawdy zaczęli uciekać. Obecnie w mieście panuje normalny porządek społeczny. Wzywamy mieszkańców Lhasy, by nie słuchali plotek i prowadzili normalne życie. Musicie wiedzieć, jak odróżnić dobro od zła, i przestrzegać przepisów. Nie wolno fabrykować pogłosek, wierzyć w pogłoski ani ich rozpowszechniać. Będziemy surowo karać za przestępstwa kryminalne, takie jak wymyślanie i powtarzanie plotek, namawianie ludzi do złego, zakłócanie porządku społecznego i podkopywanie stabilizacji społecznej. Lhaskie Biuro Bezpieczeństwa Publicznego". Nie wiemy, jak było naprawdę. Ale mieszkańcy Lhasy mówili nam, że 15 marca to rząd informował o zatruciu wody i przestrzegał przed jej piciem. Ostrzeżenia rozsyłały wszystkie komórki rządowe i Biuro Bezpieczeństwa Publicznego. Dopiero w nocy powiedzieli w telewizji, że to plotka. Trudno więc orzec, czy doszło do kolejnego protestu, czy to tylko plotki.
27 marca 2008
Według agencji Associated Press około 30 mnichów Dżokhangu zakłóciło dziś rano wycieczkę zagranicznych dziennikarzy, krzycząc, że w Tybecie nie istnieje wolność religijna, i odpierając oskarżenia, jakoby za rozruchami w Lhasie stał Dalajlama. Wizytę korespondentów - pierwszą od incydentu 14 marca - zorganizowało Biuro Informacji chińskiej Rady Państwa. Ponad 20 dziennikarzy z Tajwanu, Hongkongu, Stanów Zjednoczonych itd. nie odstępują na krok chińscy oficjele. Mnisi krzyczeli „Tybet nie jest wolny, Tybet nie jest wolny" i przekonywali, że rozruchy nie miały nic wspólnego z Dalajlamą ani jego „manipulacjami". Chińczycy natychmiast wyprowadzili dziennikarzy ze świątyni. Relacje mediów tajwańskich są identyczne.
Około południa władze, które najwyraźniej chciały przekonać świat o „wolności religii" w Tybecie, zabrały korespondentów na „ceremonię buddyjską" w klasztorze Sera. Na co dzień w podobnych rytuałach uczestniczy tam ponad 700 mnichów. Dziś było ich około dziesięciu. Prawdę powiedziawszy, od 11 marca klasztor jest odcięty od świata policyjnym kordonem i nie odbywają się w nim żadne ceremonie ani praktyki religijne. W świątyni jest bardzo mało żywności, nie działają żadne telefony. „Brakuje" też wielu mnichów.
Drepung odcięto od świata 10 marca. Droga używana przez pielgrzymów obstawiona jest przez żołnierzy, którzy dla postrachu strzelają w kierunku świątyni i wrzeszczą na mnichów. Wiemy, że klasztor nie może się doliczyć stu duchownych, którzy zostali aresztowani lub „zaginęli". Tu również nie przekazuje się nauk i nie odprawia żadnych ceremonii religijnych. Brakuje żywności, telefony nie działają.
26 marca 2008
Słyszymy, że protestowali mnisi Taszilhunpo, siedziby Panczenlamy w Szigace, ale nie znamy żadnych szczegółów.
Z ostatniej chwili: w związku z protestami mnichów, mniszek i świeckich 24 marca w trzech miastach okręgu Draggo w Khamie, wczoraj aresztowano 80 mniszek z klasztoru Łoge i ponad 30 mnichów z Dzioro, w tym opata Lobsanga Łangczena. Przy okazji wiele osób „zaginęło". Władze zabrały też zwłoki zabitych 24 marca i spaliły je na brzegu rzeki Szanczu, wzbudzając wściekłość Tybetańczyków. Wczoraj w stolicy okręgu manifestowało, pokojowo, stu mnichów klasztoru Draggo (nazywanego też Cedegling). Rzucili przeciwko nim uzbrojonych policjantów, klasztor jest oblężony. W tej chwili słyszymy o kolejnych protestach duchownych z trzech lokalnych świątyń.
W środę wieczorem do Lhasy przyjechali dziennikarze reprezentujący 17 redakcji z Hongkongu, Tajwanu itd. W związku z tym w mieście widzi się znacznie mniej wojska, odblokowano tez ulice. Władze przestały również publikować listy gończe, które wydawały codziennie od 19 do 24 marca. Innymi słowy, chcą pokazać światu „harmonijne społeczeństwo" ręcznej roboty. Niemniej w pobliżu tybetańskich kwartałów Lhasy wciąż stoi ponad 20 wojskowych namiotów (ustawiono je tam przed kilku laty), a żołnierze są w stanie najwyższej gotowości bojowej. Zagraniczni dziennikarze zobaczą tylko to, co będą im chciały pokazać władze.
25 marca 2008
Dziś rano, jak słyszymy, około stu Tybetańczyków z miasteczka Heka w Cigorthangu, w Amdo, wzięło udział w pokojowej demonstracji, skandując „Niech żyje Dalajlama", „Wolność dla Tybetu" itd. Kiedy na drodze stanęła im lokalna policja, usiedli na ziemi w milczeniu czcząc pamięć zabitych w Lhasie i innych miejscach. W tej chwili otacza ich już potężny kordon LPZ.
Chińska agencja Xinhua znalazła wyjaśnienie pacyfikacji wczorajszego protestu w Draggo, w Khamie: „Grupa ludzi, którzy prawo mają za nic, wściekle zaatakowała uzbrojonych funkcjonariuszy na służbie. Jeden policjant zginął, wielu odniosło rany. Do tego incydentu doszło wczoraj po południu. Wówczas zbrojni policjanci zostali zmuszeni do oddania strzałów w powietrze, by ostrzec i rozproszyć motłoch". Prawda jest jednak taka, że policja zabiła dwóch Tybetańczyków. Jest mnóstwo rannych. Wprowadzono godzinę policyjną, trwają masowe aresztowania uczestników protestu.
Świadek z Lhasy powiedział nam, że rankiem 23 marca w lhaskiej świątyni Ramocze powiesił się mnich imieniem Thogme. Miał jakieś 30 lat, pochodził z Gjance w Cangu. Wcześniej mówił, że nie może pogodzić się z zamknięciem świątyni, ostrzelaniem jej granatami z gazem łzawiącym, przesłuchiwaniem i zastraszaniem mnichów.
Wczoraj koło dziewiątej wieczorem ktoś zmienił hasło do mojego bloga, więc nie mogłam go uaktualnić. Uporaliśmy się z tym dziś w południe i udało mi się wreszcie zalogować, znikły jednak wszystkie zdjęcia. Sytuacja wróciła do normy po piętnastej.
24 marca 2008
Lhasą wciąż włada policja zbrojna. W tybetańskich dzielnicach blokady, sprawdzają i przesłuchują wszystkich przechodniów. Podobnie w innych regionach Tybetu. Dowiedzieliśmy się właśnie, że stolicę prefektury Kanlho w Amdo patrolują patrolują oddziały przywiezione z prowincji Shanxi. Najwyraźniej mają ugruntowaną opinię na temat Tybetańczyków - biją często, brutalnie, bez powodu. Wczoraj zatrzymali czterech uczniów ze szkoły samochodowej. Kazali im kucnąć i zbili, bo chłopcy zrobili to za wolno. Nie muszę mówić, jakie są nastroje tybetańskiej społeczności tego miasta.
Propaganda władz, które podgrzewają nastroje i etniczną wrogość, trafia na podatny grunt. W Silingu, stolicy prowincji Qinghai, niektórzy kierowcy odmawiają wożenia Tybetańczyków.
W Ngabie, w Sichuanie na ulicach pojawiły się hasła: „Okażmy wdzięczność i poświęćmy służbie dla kraju oraz umacnianiu przewodniej roli partii". Idzie tu o krytykowanie Tybetańczyków, którzy nie wiedzą, jak „okazać wdzięczność".
Xinhua opublikowała wczoraj depeszę z Gansu: „Ten korespondent dowiedział się od rządu Tybetańskiej Prefektury Autonomicznej Gannan w prowincji Gansu, że podczas tego incydentu poważnie ucierpiało 105 organizacji podlegających bezpośrednio okręgowi i miastu, 27 ośrodków miejskich, 113 jednostek produkcyjnych oraz 22 komitety wiejskie". Protesty objęły Maczu, Labrang, Czone, Coe itd. Skala ostatnich wystąpień najwyraźniej przerasta wyobrażenie świata (i doniesienia mediów).
W telewizji list gończy nr 8 za ośmioma osobami, co daje 53 „najbardziej poszukiwanych" Tybetańczyków. Dlaczego władze czekały tak długo z umieszczeniem tych ludzi na liście? Dziś burmistrz Lhasy powiedział w programie telewizyjnym, że najważniejszym zadaniem jest „ujawnienie prawdy".
Z ostatniej chwili: dziś po szesnastej ponad 200 mniszek klasztoru Łoge, ponad 200 mnichów klasztoru Dzioro oraz około 800 chłopów z trzech miast okręgu Draggo w Khamie uczestniczyło w pokojowym proteście. Krzyczeli „Niech żyje Dalajlama", „Tybet dla Tybetańczyków" itp. Policja otworzyła ogień do demonstrantów, zabijając Cełanga Dhondupa i jednego mnicha. Ponad dziesięć osób jest ciężko rannych. W Draggo są cztery miasta, które nazywają się po prostu nr 1, nr 2, nr 3 i nr 4. Teraz otaczają je oddziały LPZ, nie działają telefony komórkowe.
23 marca 2008
Lhaski esemes: „Biuro Bezpieczeństwa Publicznego surowo napomina - wszyscy podejrzani, którzy uczestniczyli w incydencie 14 marca mają natychmiast się poddać w celu łagodnego potraktowania. Wyrażamy nadzieję, że społeczeństwo aktywnie wskaże ślady. Informacje składać pod numerem 0891-6324422 lub 110".
Esemes z Kanlho w Gansu: „Ostatnie działania polegające na biciu, niszczeniu, plądrowaniu, podpalaniu i wandalizmie, które miały miejsce w naszej prefekturze, zostały obmyślane i wywołane przez »tybetańskie siły niepodległościowe« w Chinach i za granicą. Rząd centralny, rząd prowincji oraz rząd prefektury z pełną determinacją i stanowczością zmiażdżą podobne działania i zgodnie z prawem surowo ukarzą wszystkich winnych. Biuro ds. Strzeżenia Stabilizacji Prefektury Gannan".
Telewizja pokazuje list gończy nr 7 lhaskiego BBP - dziś szukają jednego mnicha i sześciu kobiet. Na wcześniejszych listach było przeciętnie po dziewięć osób.
22 marca 2008
Setki mnichów i świeckich pokojowo demonstrują przed siedzibą władz okręgu Mangra w Amdo.
W Czency, też Amdo, przed budynkami rządowymi zebrało się pand 300 Tybetańczyków, skandujących „Niech żyje Dalajlama", „Dajcie wrócić Dalajlamie". Protest trwa of dziewiątej rano - póki co nie doszło do starć z policją.
W Cekhogu, znów Amdo, pokojowy protest rozpoczął się w południe. Najpierw było 20 osób, dołączyły setki. Krzyczeli „Niech żyje Dalajlama", „Zwróćcie wolność Tybetańczykom" i podnosili wysoko portrety Dalajlamy, XI Panczenlamy, XVII Karmapy Rinpocze. Przyjechały trzy czy cztery wojskowe ciężarówki, aresztowali ponad 20 osób i powieźli w kierunku Rebgongu. Ludzie z dwóch innych miasteczek w tym okręgu strzegą flagi z ośnieżoną górą i lwami, którą 20 marca zatknęli na dziedzińcu szkoły podstawowej. Czekamy na dalsze informacje.
W telewizji list gończy nr 6 BBP w Lhasie. Teraz szukają czterech kobiet i, w sumie, 38 Tybetańczyków. Od 19 marca, gdy zaczęli, codziennie dochodzi średnio dziewięć i pół osoby. Te audycje telewizyjne i radiowe wywołują poczucie zagrożenia. Lhaskie więzienia są przepełnione; wielu aresztowanych przewożą do sąsiednich okręgów. Wczoraj zwolnili pierwszą grupę, przypadkowych przechodniów. Władze nazwały ich „uczestnikami incydentu 14 marca: bicia, niszczenia, plądrowania i podpalania".
21 marca 2008
Lhasa wydaje się spokojna, ale wszystkie agendy rządu, przedsiębiorstwa, instytucje oraz komitety dzielnicowe gorączkowo organizują wiece i studiują przemówienia przywódców. Kadry, urzędnicy, mieszkańcy muszą „obnażać, potępiać, piętnować podłe knowania kliki Dalaja oraz stanowczo zwalczać separatyzm". Każdy musi się „określić" i wygłosić przemówienie, żeby zdać ten „polityczny test". Tybetańscy urzędnicy różnych szczebli, „przedstawiciele frontu jedności" i „luminarze religijni" jeden po drugim występują w telewizji, obrzucając błotem Dalajlamę (oraz chroniąc tym samym własne tyłki i interesy). Rytualne potępienia wygłaszają nawet dzieci ze szkół podstawowych.
O ósmej rano rozpoczęli milczący protest tybetańscy studenci Instytutu Narodowości Qinghai.
Raz po raz emitują nowy dokument państwowej telewizji: „Zapis incydentu obejmującego bicie, niszczenie i plądrowanie w Lhasie", który doskonale trafia do Chińczyków. Innymi słowy, pogłębia rozdźwięk między grupami etnicznymi.
W telewizji także list gończy nr 5 (nr 4 pokazali wczoraj) lhaskiego BBP. W sumie szukają 29 Tybetańczyków, w tym (już aresztowanego) mnicha i dwóch kobiet. W Lhasie panuje niezwykle napięta atmosfera. Najpopularniejsze portale takie jak Sina.com reprodukują zdjęcia 19 poszukiwanych - z numerem BBP, pod którym można składać donosy. Według agencji Xinhua do wczoraj w ręce władz oddały się dobrowolnie 183 osoby. Teraz mówią już o 18, a nie, jak wcześniej, 13 ofiarach.
Oddziały, których zadaniem była pacyfikacja protestów, rozbijają namioty w tybetańskich kwartałach miasta. Wygląda na to, że szykują się na długą wojnę.
20 marca 2008
W Cekhogu, w Amdo tysiące świeckich z setką mnichów klasztoru Sona na czele pokojowo maszerują ulicami, skandując „Zacznijcie dialog z Dalajlamą", „Dajcie Tybetańczykom prawdziwą autonomię". Niosą portrety Dalajlamy, XI Panczenlamy, XVII Karmapy Rinpocze. Lokalna i zbrojna policja śledzą ich każdy ruch, ale nie podejmują żadnych działań.
Dziś policja odcięła od świata wioskę Takcer w Amdo, miejsce narodzin XIV Dalajlamy. Nie wjedzie do niej żaden Tybetańczyk ani dziennikarz.
O ósmej rano rozpoczęli milczący protest tybetańscy studenci wydziałów sztuki i języków obcych Instytutu Narodowości Qinghai.
O dziesiątej wieczorem czwarty program telewizji państwowej pokazał nowy dokument: „Zapis incydentu obejmującego bicie, niszczenie i plądrowanie w Lhasie". Władze chcą najwyraźniej podgrzać nastroje Chińczyków propagandą budzącą wrogość wobec innych nacji.
19 marca 2008
W Lhasie trwają aresztowania. Wciąż nie mamy pojęcia, ile osób zabrali. Według agencji Xinhua w ręce policji dobrowolnie oddało się 160 Tybetańczyków.
Od siedmiu-dziewięciu dni klasztory Drepung, Sera i Ganden są odgrodzone od świata policyjnymi kordonami. Odcięto dopływ wody, wszystkie okoliczne sklepy są zamknięte. Mnichom musi być już bardzo ciężko. Apeluję do świata o zainteresowanie losem duchownych trzech wielkich lhaskich klasztorów.
W telewizji tybetańskiej pokazali listy gończe nr 1, nr 2 i nr 3. Poszukują ponad 20 Tybetańczyków, w tym dwóch mnichów i jednej kobiety. Zdjęcia to najwyraźniej powiększone odbitki ujęć z kamer przemysłowych. Mówi się, że aresztowali już ponad tysiąc Tybetańczyków. Trzy osoby miały stawiać opór - odebrały sobie życie, wyskakując przez okna. Wszyscy zatrzymani są okrutnie bici stalowymi prętami przez funkcjonariuszy Ludowej Policji Zbrojnej. Tybetańczycy nie mogą na to patrzeć, ale wielu Hanów jest wniebowziętych. „Dołóżcie im i od nas", wrzeszczą. Żołnierze legitymują wszystkich Tybetańczyków, sprawdzając meldunki. Mało kto odważa się wyjść z domu. Na ulicach widzi się niemal wyłącznie Hanów. Hongkońska telewizja satelitarna pokazała reportaż o „powrocie" stolicy do „normalnego życia". Tyle że rozmawiali wyłącznie z Hanami. Lhasa jest dziś chińskim miastem.
Stołeczna Prokuratura Ludowa formalnie aresztowała 24 osoby. Ta liczba nie obejmuje 12 ściganych listem gończym (z których jedną już złapano, ale jej nazwiska nie ma na liście 24).
Z informacji napływających z Qinghai wynika, że każda tybetańska wioska otoczona jest przez żołnierzy i LPZ. Z tego, co rozumiemy, oddziały te przerzucono z Lanzhou.
Studenci Instytutu Narodowości Qinghai podpisują się pod apelem o zorganizowanie symbolicznego, milczącego protestu.
Przed siedzibą władz okręgu i innymi budynkami rządowymi w Maczu, w Amdo stoją wojskowe ciężarówki. Policjanci dokonują masowych aresztowań.
Ponad 500 Tybetańczyków protestowało przed siedzibą władz w Sertharze, w Khamie. Aresztowali 60 osób.
W okręgu Kakhog w Amdo 40 Tybetańczyków zerwało chińskie flagi z budynku rządowego i szkoły, zastępując je białymi szarfami w miejsce sztandaru z ośnieżoną górą i lwami.
Do protestów doszło w dwóch miastach okręgu Rebgong w Amdo.
18 marca 2008
W Lhasie masowe aresztowania. Nikt nie potrafi powiedzieć ile. Na każdym skrzyżowaniu żołnierze, legitymują i rewidują wszystkich Tybetańczyków. Najgorliwiej tych w tradycyjnych ubraniach. Wojsko wdziera się do domów, wywleka ludzi i niemiłosiernie bije ich pałkami, traktuje gazem łzawiącym każdego, kto się przygląda. Właśnie słyszymy: o 16:30 z nowej wioski Szo zabrali trzy osoby. Mężczyzna, około pięćdziesiątki, miał na sobie garnitur i wyglądał na urzędnika. Skuli go i pobili, ale trzymał wysoko głowę; pozostali to miejscowe dzieciaki.
O 10:30 około 200 tybetańskich studentów Akademii Pedagogicznej Qinghai zorganizowało milczący protest pod hasłem „Żałoba". Wielu wykładowców prosiło, by się rozeszli. Zrobili to o 14:30.
Rano podjęli protest mnisi klasztoru Darthang w Gologu, do których szybko dołączyły setki świeckich i dzieci. Bez względu na prowokacje demonstracja ma przebiegać pokojowo.
Świadkowie twierdzą, że po południu do miasta Coe w Amdo wjechało ponad sto wojskowych ciężarówek. Wszystkie lokalne szkoły zdążyły wysłać dzieci na wakacje, nie mówiąc kiedy znów zaczną się lekcje.
Tymczasem uczniowie z Maczu, też w Amdo, nie mogą opuszczać szkół. Władze - grożąc surowymi konsekwencjami - kazały tam wszystkim urzędnikom „wyjść na ulice" i „pilnować porządku".
Około 16:00 ponad 300 Tybetańczyków protestowało w Lithangu, w Kardze. Dokonano wielu aresztowań.
W okręgu Kardze, w Khamie protestuje jakieś tysiąc osób. Mnisi dwóch słynnych klasztorów przedarli się przez policyjne kordony i wyszli na ulice. LPZ zastrzeliła cztery osoby: Ngogę, Dziampę, „mnicha z klasztoru Dhargjal" i „małą dziewczynkę". Jest wielu rannych, nikt nie, czy przeżyją. Do protestujących dołączają setki koczowników z okręgu Draggo.
W nocy demonstrowało kilka tysięcy mnichów i świeckich w Sertharze, w Khamie. Choć manifestacja przebiegała pokojowo, została rozpędzona przez policję.
Wieczorem w jedynej tybetańskojęzycznej szkole średniej w Czency, w Amdo rozlepiono plakaty z hasłami „Wolny Tybet" i „Niech żyje Dalajlama". Chińską flagę zastąpiono sztandarem z ośnieżoną górą i lwami. Uzbrojona policja strzeże siedziby władz, mnisi mają zakaz opuszczania klasztorów.
Na Uniwersytecie Pekińskim nowe formularze dla tybetańskich studentów: 1. Stosunek do Dalajlamy. 2. Adres jednostki produkcyjnej rodziców. 3. Numer legitymacji. 4. Zobowiązanie do nieuczestniczenia w protestach i jakichkolwiek działaniach o charakterze politycznym.
Zagraniczni dziennikarze nie mają wstępu nie tylko do Lhasy, ale też tybetańskich regionów Qinghai, Gansu itd. Dbają o to policyjne patrole przeszukujące każdy pojazd. Jeden z korespondentów spędził w autobusie 15 godzin, ale nic nie wskórał. W końcu policja odeskortowała go na lotnisko w Lanzhou i wsadziła do samolotu do Pekinu. Tłumaczyli mu, że w Tybecie „nie jest bezpiecznie". „Naprawdę gorzej niż w Iraku?", spytał na pożegnanie.
W Silingu nowy obowiązek „rejestracji" tybetańskich uczniów szkół podstawowych i średnich. Imię, nazwisko, adres, informacje o rodzinie.
17 marca 2008
Aresztowania i rewizje w otoczonych przez wojsko tybetańskich kwartałach Lhasy. Nie wiemy, ile osób zabrali. Sprawdzanie dokumentów i rewizje na każdym skrzyżowaniu. Zatrzymują wszystkich bez papierów.
Aresztowali 12 mnichów protestujących w stołecznym okręgu Tolung Deczen. Znamy imiona pięciu. Zabrali też ośmiu duchownych z pobliskiego Damszungu.
Rano demonstrowały mniszki z klasztoru Mami w Ngabie. Krzyczały „pokój", trzymając nad głowami zdjęcia Dalajlamy. Do protestów doszło również w klasztorach Czabczy.
O świcie mnisi klasztoru Rongłu w Rebgongu wspięli się na górską przełęcz za świątynią ofiarować kadzidło i modlić się o długie życie Dalajlamy. Kiedy ruszyli do miasta, zatrzymali ich świeccy, błagając z płaczem, by wrócili do klasztoru. W międzyczasie władze postawiły w stan gotowości policję zbrojną. Stanęło na kompromisie - mnisi, za pośrednictwem swojego tulku, przedstawili rządowi lokalnemu kilka żądań: policja nie będzie patrolować okolic klasztoru, zdemontuje zainstalowane w świątyni kamery przemysłowe i przestanie zakłócać ceremonie religijne. Władze na warunki te przystały, a wieczorem wysłały do tybetańskich domów grupy robocze, które zmuszały do podpisywania lojalek: „Nie będę brać udziału w demonstracjach" itd. Następnego dnia, w ramach przygotowań do odwetu, ściągnięto kolejne oddziały policji z Silingu.
O 10 rano manifestowało 500 mnichów tybetańskiego klasztoru w Mongolskim Okręgu Autonomicznym Sogpo. Mieli flagi z ośnieżoną górą i lwami, portrety Dalajlamy. Chińska partia komunistyczna posłała po policję zbrojną.
Rankiem w mieście Coe, w Amdo demonstrowali tybetańscy studenci Akademii Medycznej. Próbowali do nich dołączyć uczniowie innych szkół, ale zostali zatrzymani.
Rano odbyła się pokojowa demonstracja ponad 500 mnichów i świeckich w Luczu, w Amdo.
Mnisi klasztoru Tarszu w Mangrze maszerowali przed siedzibę władz okręgu, ale zostali zatrzymani przez policję i zawróceni do świątyni.
Po południu manifestowało ponad tysiąc osób w pobliżu klasztoru Talung w okręgu Czigdril, w Gologu. Zastąpili chińską flagę tybetańską. Demonstrowali też mnisi klasztoru Lungge (duchowni z tej świątyni uczestniczyli w proteście na lhaskim Barkhorze). Wcześniej protestowało kilkuset koczowników, którzy zniszczyli kilka sklepów i policyjnych samochodów. Tę demonstrację zakończyła interwencja grupy mnichów. Władze ściągnęły posiłki i ogłosiły godzinę policyjną. Wieczorem pokojowa manifestacja 300 osób w Mantangu; wciągnęli na maszt tybetańską flagę.
Protestowali świeccy w okręgu Czone, w Amdo. Uczniowie lokalnej szkoły średniej wybijali okna w restauracjach i sklepach. Zjechało 40 samochodów z uzbrojonymi policjantami, którzy spacyfikowali protest. Wszystkie drogi w mieście są zablokowane.
Do protestu doszło też w Theło, w Amdo.
Wieczorem ponad 100 tybetańskich studentów podjęło symboliczny, milczący protest na Centralnym Uniwersytecie Narodowości (czyli mniejszości narodowych) w Pekinie - tybetańskie wystąpienia dotarły do stolicy ChRL. Naoczny świadek mówił mi, że palili świece i bezgłośnie płakali. Nauczyciele prosili, żeby przestali. Zjawiła się też policja i obstawiła campus. Teraz szukają „inicjatorów". Protest trwał trzy i pół godziny. Teraz słyszę, że mogło w nim uczestniczyć nawet 300 osób.
Podobną demonstrację zorganizowało ponad 100 tybetańskich studentów Południowo-Zachodniego Uniwersytetu Narodowości w Chengdu.
W Kakhogu, w Amdo nauczyciele i policjanci zatrzymali grupę tybetańskich studentów, którzy próbowali opuścić campus. Kilka osób zatrzymano i zwolniono, gdy pozostali usiedli na ziemi i zagrozili, że się nie rozejdą. Jeden chłopiec został postrzelony w nogę, drugiego przebito bagnetem. Obaj trafili do szpitala.
Kolejny pokojowy protest w Sertharze, w Khamie.
W południe doszło do demonstracji mniszek i świeckich w okręgu Ngaba, w Amdo. Pod siedzibę władz zaniesiono zwłoki Tybetańczyków zastrzelonych 16 marca.
Na wypadek nowych protestów do Gjalthangu w Khamie jedzie gigantyczny konwój policji.
16 marca 2008
W niektórych kwartałach Lhasy trwają jeszcze protesty, które pacyfikuje wojsko. Aresztowano już ponad 300 osób. Obowiązuje godzina policyjna. W południe głównymi ulicami przejechały, paradnie, dwie odkryte ciężarówki z aresztowanymi Tybetańczykami. Sami młodzi ludzie, ręce skute na plecach, za każdym żołnierz z karabinem, siłą zginający kark.
W Tagce pod Lhasą aresztowano 30-40 osób. Pokojową demonstrację mnichów z Maldrogongkaru spacyfikowała policja. Było wiele aresztowań, reszta duchownych ukryła się w górach.
Informacje o demonstracjach w Samje, w Lhoce oraz w Nagczu.
Protesty w siedzibie panczenlamów, Taszilhunpo, i w samym Szigace.
Rano uzbrojeni policjanci rozbili pokojowy protest mnichów i świeckich w Ngabie, w Amdo. Mówią nam o 30 zabitych - mnichach, uczniach, koczownikach. Wśród ofiar jest kobieta w ciąży, pięcioletnie dziecko, i Lhundrub Co, uczennica pierwszej klasy szkoły podstawowej. O czwartej rano aresztowano słynnego Dałę (nauczyciela i działacza, który organizował tam kampanię palenia ubrań obszytych futrem dzikich zwierząt) i kilku innych. Nie wiemy, dokąd ich zabrali. Policja zbrojna otoczyła budynki rządowe. Do klasztoru Kirti przyniesiono zwłoki 18 zabitych, żeby mnisi mogli odprawić stosowne rytuały. Ciała zanoszono też do innych świątyń. Ciągle nie można się doliczyć wielu osób.
Do Kakhogu w Amdo ściągnięto setki żołnierzy.
Podczas protestu w klasztorze Namu, w Amdo policja otworzyła ogień do tłumu. Nie wiemy, ile osób zginęło i ile jest rannych.
Pokojową demonstrację mnichów i świeckich w Czabczy, w Amdo spacyfikowała policja.
Po południu protestowało 300 mnichów klasztoru Rongłu w Rebgongu, ale świątynię otoczył tłum uzbrojonych policjantów. Ulice miasta patrolują wozy pancerne.
Demonstracja w klasztorze Rabgja w Maczen, w Gologu.
Wieczorem mieli demonstrować mnisi klasztorów w Draggo, w Khamie, ale urzędnicy, którzy najpierw prosili i grozili, zdążyli ściągnąć wojsko.
Po południu doszło do wielkiego protestu w Maczu, w Amdo. Na czele tłumu - ponad tysiąc osób - szli uczniowie i mnisi. Zniszczono wiele sklepów, których właściciele nie byli Tybetańczykami, spalono 16 samochodów. Wybito szyby we wszystkich budynkach rządowych. Władze ogłosiły godzinę policyjną i obowiązkowe, całodobowe dyżury we wszystkich jednostkach produkcyjnych.
Demonstracje w Luczu i Coe (Amdo), gdzie spalono kilka sklepów należących do chińskich muzułmanów. Protesty w wielu klasztorach w Czone i Lithangu. Nie ma doniesień o starciach.
W Colho, w Amdo demonstracja ze sztandarami z ośnieżoną górą i lwami oraz portretami Dalajlamy.
W Lanzhou, stolicy Gansu, milczący protest 500 tybetańskich studentów Północno-Zachodniego Uniwersytetu Mniejszości. Na plakatach opis zajść w różnych regionach Tybetu. Rektor i tybetańscy wykładowcy apelowali o zakończenie demonstracji, która skończyła się po godzinie.
Tymczasem uniwersytet w Chengdu oraz dzielnicę, w której mieszczą się tybetańskie biura i setka sklepów, otoczyli mundurowi i tajniacy. Blokada na każdym skrzyżowaniu, przeszukują wszystkie samochody. Policjanci w hełmach, uzbrojeni.
Dostajemy też informacje o studenckich protestach w Coe, Kardze i Ngabie.
15 marca 2008
Władze rzuciły na ulice Lhasy regularne jednostki bojowe (zhenggui jundui). Trwają masowe aresztowania. Wiarygodne źródło mówi o co najmniej 600 zatrzymanych. Obowiązuje godzina policyjna, wszędzie pełno policji. Władze ogłosiły ultimatum: wszyscy uczestnicy zamieszek mają się oddać w ręce policji do północy 17 marca.
Marsze i protesty na rubieżach Lhasy: w Tagce, Czuszurze, Maldrogongkarze. W Phenpo policja spacyfikowała demonstrację 50 mnichów Gandenu i świeckich.
Marsz mnichów i świeckich (w tym kobiet, dzieci i starców) w Labrangu. Ściągnęli ponad 40 ciężarówek z policjantami z Lanzhou. Strzelali do bezbronnych ludzi. Jest wielu zabitych i rannych. Teraz aresztują.
Wieczorem rozbita przez policję demonstracja w stolicy prefektury Kanlho, w Amdo. Demonstrują też studenci.
Demonstrowali mnisi klasztoru Langmu w Luczu. Interweniowała policja.
Policja rozbiła manifestację kilkuset mnichów i świeckich w Dału, w Khamie.
W jednostkach produkcyjnych w Darcedo ogłoszono całodobowe, obowiązkowe dyżury.
W Dabpie demonstrowało ponad sto osób, doszło do starć z policją. Zastrzelono trzech Tybetańczyków, jeden funkcjonariusz stracił rękę. Władze ściągnęły posiłki.
14 marca 2008
Rano na ulice Lhasy wyszli mnisi ze świątyni Ramocze i zostali pobici przez funkcjonariuszy Ludowej Policji Zbrojnej, co stało się katalizatorem protestu co najmniej tysiąca świeckich. Według zagranicznych mediów doszło do aktów przemocy. Tybetańczycy palili sklepy należące do Chińczyków. Chińskie media mówią o 10 zabitych Chińczykach, a tybetańskie źródła o 30, a nawet 100, ofiarach tybetańskich. Teraz miasto jest w rękach wojska. Informacje o protestach dotarły do oddalonego o ponad tysiąc kilometrów Gansu. Kilkuset mnichów z klasztoru i świeckich demonstrowało tam z tybetańskimi flagami, skandując „Niepodległość dla Tybetu. Niech żyje Dalajlama i wolność religii" przed budynkami rządowymi. Wieczorem tłum rozpędziła policja.
Demonstrowali też mnisi klasztoru Dreru w Nagczu. Ich klasztor otoczyła zbrojna policja partii komunistycznej.
13 marca 2008
Do Lhasy ruszyło kilkuset mnichów z klasztoru Ganden i 150 mniszek. Zostali otoczeni i zawróceni przez wojsko i policję. Największe stołeczne klasztory otoczono kordonami i odcięto od świata.
12 marca 2008
Dwaj mnisi Drepungu podcięli sobie żyły. Mnisi z klasztoru Sera ogłosili strajk głodowy.
Po południu doszło do protestu w klasztorze Ganden, który otoczyła Ludowa Policja Zbrojna partii komunistycznej.
W większości stołecznych jednostek produkcyjnych zwołuje się nadzwyczajne wiece w sprawie incydentów 10 i 11 marca. Przełożeni przedstawiają personelowi oficjalną wersję wydarzeń. „Kilkuset mnichów Drepungu ruszyło na Lhasę, ale zostali zatrzymani", „do niepokojów doszło także w innych regionach" itd. Niektórzy dodają, że „miały miejsce starcia z LPZ". Nieodmiennie przestrzegają przed odwiedzaniem „newralgicznych" punktów miasta oraz „nieodpowiedzialnym rozpowszechnianiem plotek". „Incydenty" nazywane są „poważnym zagrożeniem dla długoterminowej stabilizacji Tybetu".
11 marca 2008
Pokojowy protest 600 mnichów klasztoru Sera, którzy domagają się zwolnienia aresztowanych duchownych. Policja odpowiada pałkami i gazem łzawiącym, a klasztor zostaje otoczony kordonem. Władze odcinają wodę i każą zamknąć okoliczne sklepy. Do klasztoru zbiegło się mnóstwo ludzi, błagających policjantów, by nie robili mnichom krzywdy.
10 marca 2008
Pokojowa demonstracja 500 mnichów Drepungu, którzy domagają się wolności religii. Policja bije i używa granatów z gazem łzawiącym. Mnisi zostają zepchnięci do klasztoru, który zostaje otoczony kordonem. Władze odcinają też dopływ wody.
Przed Dżokhangiem protestuje 14 mnichów klasztoru Sera. Powiewają tybetańską flagą. Zostają pobici i aresztowani. Wszystko to na oczach tłumu świeckich Tybetańczyków, którzy błagają policjantów o oszczędzenie mnichów. W rezultacie zabierają jeszcze trzy osoby.
Policja rozpędza pokojowe demonstracje mnichów klasztoru Dica, w Coszarze, w Amdo oraz Lucangu w Mangrze, w Amdo.
Oser (chiń. Weise) urodziła się w Lhasie w 1966 roku. Pisze po chińsku i mieszka w ChRL. We wrześniu 2003 roku jej książka Zapiski z Tybetu" (chiń. Xizang Biji) znalazła się na indeksie. Władze uznały, że jest szkodliwa" i zawiera nieodpowiedzialne" wzmianki o Dalajlamie i Karmapie, który w 2000 roku uciekł do Indii. Oser zmuszono do poddania się samokrytyce - za odmowę ukarano ją usunięciem z pracy, odbierając jej jedyne źródło utrzymania, świadczenia zdrowotne i emerytalne oraz mieszkanie. Uciekła do Pekinu. Od 22 marca - wraz z mężem, chińskim intelektualistą Wang Lixiongiem - w areszcie domowym.