Propaganda i Zachód - Chiny walczą o zmianę wizerunku „sprawy Tybetu”
Specjalny raport Tibet Information Network (TIN) 16 lipca 2001
Nie sądzę, by Tybet miał jakieś problemy polityczne. Tak zwane „problemy” są fabrykowane przez inne państwa, np. Stany Zjednoczone.
Lobsang Dradul (chiń. Luosang Zhandui), tybetański ekonomista,
Tybetologiczne Centrum Badawcze (Inside China Today, 24 maja 2001)
Wielu cudzoziemców w ogóle nie rozumie Tybetu. W Chinach mamy stare porzekadło: „Lepiej raz zobaczyć, niż sto razy usłyszeć”. Mam więc nadzieję, że będą oni przyjeżdżać do Tybetu, oglądać go i rewidować swoje stronnicze poglądy.
Ragdi, zastępca sekretarza partii TRA (Xinhua, 12 maja 2001)
Walka z „międzynarodowymi siłami antychińskimi”
Nigdy wcześniej komunistyczne Chiny nie były tak zaniepokojone swoim wizerunkiem na arenie międzynarodowej. Widać to było szczególnie wyraźnie podczas zabiegów o wejście do Światowej Organizacji Handlu (WTO), gorącej debaty nad kandydaturą Pekinu do organizowania Igrzysk Olimpijskich w 2008 roku czy przyjęcia (z wielką pompą) Dalajlamy przez prezydenta George’a Busha 23 maja w Białym Domu. „Sprawa Tybetu”, którą ciągle interesują się zagraniczne media, jest jedną z głównych przeszkód, utrudniających Chinom przekonanie światowej opinii publicznej o postępie, którego, jak utrzymują, dokonały w dziedzinie praw człowieka. Podczas gdy wiele organizacji protybetańskich krytykuje zachodnie rządy za brak stanowczości w naciskaniu na Pekin w sprawie Tybetu, dla władz ChRL każda uwaga zagranicznego rządu na temat Tybetu jest „mieszaniem się w wewnętrzne sprawy Chin”.
Chiny pragną zmienić wizerunek Tybetu w oczach cudzoziemców z powodów gospodarczych i politycznych. Pekin zdaje sobie sprawę, że jego „tybetańska” propaganda okazała się mało skuteczna, od kilku lat stara się więc korygować ją i ulepszać. Władze wierzą, że „walczą o opinię publiczną” ze „zorganizowanymi międzynarodowymi siłami antychińskimi”[1]. Oskarżają Stany Zjednoczone i inne państwa zachodnie o usiłowanie „okcydentalizowania” (czy też „westernizowania”) i dzielenia Chin, a od czasu konfliktu w Jugosławii mówią o „nowej kulturze interwencjonizmu”. Jednocześnie czują się zagrożone zagranicznymi wizytami Dalajlamy i „więzami”, które mają go łączyć z innymi „separatystami etnicznymi” i siłami „antychińskimi”, takimi jak ruchy niepodległościowe z Tajwanu i Xinjiangu czy Falun Gong; oraz działaniami organizacji popierających Tybet – protestami podczas podróży chińskich dygnitarzy i kampaniami wymierzonymi w projekty gospodarcze (np. przyznanie Chinom stałego normalnego statusu w wymianie handlowej z USA, kredyt Banku Światowego na przesiedlenia w tybetańskim regionie prowincji Qinghai czy wejście państwowego koncernu naftowego Petrochina na nowojorską giełdę)[2].
W czerwcu 2000 Zhao Qizheng, architekt chińskiej propagandy zagranicznej, przyznał, że jeśli idzie o „propagandę zewnętrzną, wróg jest silny, a my słabi” i że trend ten „trudno będzie odwrócić”[3]. Kiedy Chiny zdały sobie sprawę, że ich oficjalne oświadczenia na temat Tybetu są często uznawane za mało wiarygodne, wezwały tybetologów do „chwycenia za broń” na „polu bitwy propagandowej”. Polityczne przesłanie ChRL niosą dziś za granicę „delegacje kulturalne”; władze zapraszają też do Tybetu cudzoziemców – dyplomatów, polityków, uczonych, turystów i dziennikarzy – by na własne oczy, choć poddawani ścisłej kontroli, zobaczyli postęp, jakiego dokonał tu Pekin w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat.
„Oręż wojenny”: badania tybetologiczne jako narzędzie propagandy
Tak zwaną „sprawę Tybetu” spreparowali imperialiści, knujący, wraz z kliką Dalaja, separatystyczny spisek przeciwko naszemu krajowi. Wywołało to zażartą, skomplikowaną wojnę polityczną między separatystami i antyseparatystami na płaszczyźnie tybetologii.
Cering Paldzior (chiń. Cering Banjue),
dyrektor wydziału badań naukowych Tybetańskiej Akademii Nauk Społecznych
Chiny zwiększyły nakłady na tybetologię i od kilku lat nagłaśniają „gwałtowny rozwój” studiów tybetańskich. Z jednej strony wiąże się to z dumą narodową: na Zachodzie badania tybetologiczne są popularne i dość zaawansowane, a Chiny uważają się za „naturalną ojczyznę” tej dyscypliny i chcą w niej dzierżyć palmę pierwszeństwa. Niemniej Pekin kieruje się tu przede wszystkim interesami politycznymi. Dla Chin rozwój tybetologii na Zachodzie jest elementem kampanii „międzynarodowych sił antychińskich”, które próbują „westernizować” i dzielić ChRL. Pekin potrzebuje więc własnych naukowców, którzy będą obalać „wrogie”, obce prace i kształtować międzynarodową opinię publiczną. Podstawowym kryterium oceny dokonań naukowych – i dziennikarskich – jest ich „pro-” lub „antychińskość”. Większość prac naukowych (i mediów) z Zachodu uchodzi za „antychińskie”, gdyż nie stosują się one ściśle do zaleceń Komunistycznej Partii Chin. Pekin zrozumiał, że badania naukowe cieszą się na Zachodzie szacunkiem i podkopują próby legitymizowania chińskich rządów i polityki w Tybecie oraz chińską wersję historii i rozwoju Tybetu. Cering Szakja, tybetański historyk i badacz z londyńskiej Akademii Studiów Orientalnych i Afrykańskich uważa, że Chiny „wyolbrzymiają wpływy zachodniej tybetologii – rozwój tych badań właściwie nie przekłada się na politykę zagraniczną”. Choć studia tybetologiczne mogą mieć minimalny wpływ na stosunki międzyrządowe, w których najważniejszy jest handel i problemy bezpieczeństwa, Chiny są bardzo wrażliwe na krytykę i wszystko, co podważa ich wiarygodność (narażając na „utratę twarzy”). Władze szczególnie źle znoszą prace, dotyczące legalności chińskiego panowania nad Tybetem, a więc podważające partyjne dogmaty.
12 czerwca 2000 zwołano konferencję, która miała „wypracować lepszą strategię wykorzystywania tybetologii w zagranicznej robocie propagandowej”. Otworzył ją dyrektor Biura Informacji Rady Państwa Zhao Qizheng, wygłaszając długie zagajenie, w którym podsumował obecną sytuację „na froncie walki o międzynarodową opinię publiczną” w sprawie Tybetu, a następnie omówił rolę, jaką w owej walce powinna odgrywać tybetologia, i przedstawił jej najważniejsze zadania.
Zhao Qizheng, który piastuje również stanowisko dyrektora Biura Propagandy Zagranicznej, wezwał tybetologów i intelektualistów do „zorganizowanego” uczestniczenia w życiu intelektualnym na Zachodzie i promowania poglądów Chin za granicą, podkreślając wagę wykorzystywania zachodnich intelektualistów jako „tub propagandowych”. Według Zhao, do realizacji tej strategii potrzebna jest większa wydajność naukowców, zwiększenie liczby przekładów na obce języki oraz nowe seminaria, konferencje i programy wymiany, które pozwolą chińskim tybetologom zaistnieć na Zachodzie i ściągnąć do Chin zagranicznych badaczy.
Były urzędnik rządu Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, obecnie uchodźca, uważa czerwcową konferencję za „wielki krok” w dziedzinie propagandy. Udział uczonych świadczy o tym, że władze widzą w nich ważny element propagandy zagranicznej. „Uczeni stoją nisko, daleko im do statusu polityków – powiedział TIN. – W normalnych okolicznościach nikt nie zaprosiłby ich na konferencję, zorganizowaną przez departament polityczny szczebla Biura Informacji Rady Państwa”.
O miejscu uczonych w propagandowej machinie państwa mówiono również na początku tego miesiąca, po IV Forum Roboczym w sprawie Tybetu, które obradowało w Pekinie między 25 a 27 czerwca. W IV Forum – konferencji na szczeblu centralnym, która ocenia i wyznacza politykę Chin wobec Tybetu – wzięli udział wszyscy członkowie Stałego Komitetu Biura Politycznego Komunistycznej Partii Chin: Jiang Zemin, Li Peng, Zhu Rongji, Hu Jintao, Li Ruihuan, Wei Jianxing i Li Lanqing. Choć nie ma jeszcze pełnej relacji z obrad, Dziennik Tybetański cytował dyrektora departamentu propagandy partii TRA Xiao Huaiyuana, który 6 lipca miał powiedzieć, iż „zgodnie z życzeniem Jiang Zemina” – sformułowanym zapewne podczas IV Forum – na filozofach, socjologach i tybetologach z TRA spoczywa „wielkie brzemię odpowiedzialności” za „wzmocnienie badań teoretycznych, zwłaszcza dotyczących narodowości, religii, historii, kultury, suwerenności i praw człowieka, które pomogą w systematycznym odpieraniu reakcyjnych kłamstw kliki Dalaja i międzynarodowych sił antychińskich, w walce z reakcjonistami wszelkiej maści, w walce z błędnym, zacofanym myśleniem i ideologią oraz w budowaniu dobrego klimatu społecznego dla modernizacji” (Dziennik Tybetański, 9 lipca 2001).
„Propaganda apolityczna”
Podczas czerwcowego spotkania tybetologów i propagandzistów Zhao Qizheng przyznał, że chińska propaganda nie zjedna sobie międzynarodowej opinii publicznej, o ile nie zmieni tonu. Zhao mówił o apolitycznej „propagandzie Dalajlamy”, który prezentuje się jako „nauczyciel duchowy (...) i udaje, że zabiega o dialog i autonomię”, by zdobyć „większą sympatię i poparcie na arenie międzynarodowej”. Zhao dowodził, że po fiasku „oficjalnej” propagandy, która nie przekonała cudzoziemców do stanowiska Chin, pałeczkę powinni przejąć uczeni – gremium „pozarządowe”.
„Wnikliwa, dobrze napisana książka jest niczym rakieta balistyczna na polu walki propagandowej – przekonywał Zhao. – Oczywiście musi być naprawdę skuteczna, ciężka i trafiać prosto w cel szkodliwych obcojęzycznych publikacji naszych wrogów, musi przedstawiać jasne i spójne argumenty, czerpać z wiarygodnych źródeł, posiadać przypisy i, na końcu, bibliografię”. Zhao oświadczył, że „zachodnia publika z definicji nie ufa propagandzie rządowej, (...) nasi zagraniczni przyjaciele chętnie słuchają jednak specjalistów i uczonych”, w których widzą niezależne autorytety.
Przykładem pracy tego typu może być opublikowany niedawno raport Chińskiego Stowarzyszenia Praw Człowieka, organizacji pozarządowej, która oskarżyła rząd Stanów Zjednoczonych o kierowanie tybetańskim ruchem „separatystycznym” (China Daily, 25 maja 2001), powołując się na zachodnie prace naukowe i media. Publikacja ta wpisuje się w ostatnie napięcia między USA a ChRL, ale i świadczy o wadze, jaką Chiny przywiązują dziś do badań akademickich, które mają stanowić przeciwwagę dla zachodnich stereotypowych wyobrażeń na temat historii i obecnej sytuacji Tybetu.
Polityka a wiarygodność naukowca: sprzeczne cele
Bez solidnej podstawy badań teoretycznych nasza propaganda zagraniczna w sprawie Tybetu przypominać będzie jezioro bez źródła. Trudno będzie zapewnić jej głębię i skuteczność.
Zhao Qizheng, 12 czerwca 2001
Żaden tybetolog nie może pozwolić sobie na ignorowanie walki politycznej, prowadzić „czystych badań” jako „czysty uczony”. Środowiska tybetologiczne w naszym kraju muszą pilnie ustanowić gałąź studiów politycznych w łonie studiów tybetańskich. Badania polityczne mają skutecznie strzec suwerenności i honoru państwa, jedności macierzy i solidarności między narodowościami.
Cering Paldzior (chiń. Cering Banjue),
dyrektor wydziału badań naukowych Tybetańskiej Akademii Nauk Społecznych
Mamy tu do czynienia z wewnętrzną sprzecznością w systemie. Chiny każą uczonym przedstawiać „fakty” i prace „o wysokim poziomie akademickim”, zamykając ich jednocześnie w niezwykle wąskich granicach, które ściśle wyznacza polityka partii.
Zhao Qizheng podkreślał, że „dogłębne badania” mają służyć „wypracowaniu teorii narodowości, religii, praw człowieka i kultury, które zrozumie i przyjmie społeczność międzynarodowa”. Owe teorie trzeba wykorzystać do „uzasadnienia słuszności każdego aspektu naszej polityki w Tybecie (...) jasnego dowiedzenia, dlaczego Tybet jest integralną częścią Chin, dlaczego musiał przeprowadzić reformę demokratyczną, dlaczego obecny poziom (...) autonomii Tybetu jest najkorzystniejszym i najlepszym gwarantem równości i praw narodowości (...) i dlaczego partia komunistyczna, która jest orędownikiem ateizmu, umie realizować politykę wolności wierzeń religijnych”.
Były urzędnik rządu TRA powiedział TIN, że z perspektywy chińskiego komunizmu nie ma żadnej sprzeczności między „stanem faktycznym” i „obiektywizmem” a podporządkowaniem badań interesom partii. Wedle ideologii marksistowskiej, słowo pisane jest narzędziem, które ma służyć „masom”. Ideologia ta nie zostawia miejsca na niezależne głosy, które, z jej perspektywy, są z definicji subiektywne i nie mogą się równać z „kolektywną mądrością” partii. Sprzeczne jest więc tylko zachodnie i komunistyczne rozumienie „faktów” i „obiektywizmu”. Wedle chińskiego komunizmu, właściwe poglądy opierają się na pojęciu walki klasowej, podczas gdy na Zachodzie o wiarygodności naukowej stanowi po części niezależność od instytucji politycznych (choć każdy naukowiec ma, oczywiście, swoją ideologię i poglądy polityczne). Choć znaczące jest już to, że Chiny zaczynają brać pod uwagę jakość badań naukowych jako takich, w oderwaniu od walki klasowej i klasowego pochodzenia uczonego, najwyraźniej nadal nie rozumieją, że dopóki nie pozwolą na głośne wyrażanie prawdziwie niezależnych myśli, chińskie badania naukowe nie będą dla Zachodu w pełni wiarygodne. Obecna próba zrozumienia i wykorzystania zachodnich standardów wiarygodności i obiektywizmu badań naukowych musi prowadzić do konfliktu z dogmatami marksizmu, a uparte obstawanie przy czynieniu z pracy uczonych narzędzia partii – odebrać wynikom badań wiarygodność mierzoną owymi normami. „Chińska tybetologia nie cieszy się dziś opinią niezależnej. Uczeni są postrzegani jako funkcjonariusze, wspierający politykę KPCh”, uważa Cering Szakja (którego książka „Dragon in the Land of Snows” wywarła, zdaniem Zhao Qizhenga, „głęboki wpływ” na opinię publiczną na Zachodzie).
„Wpływ wewnętrzny”
Uznanie badań naukowych za kręgosłup propagandy zagranicznej odcisnęło już swoje piętno na uczonych w Tybecie. Studia tybetologiczne otrzymały kategorię „priorytetowych” i znacznie zwiększono ich budżet.
Tybetańscy uczeni zawsze byli poddawani kontroli politycznej, a partia wyznaczała granice tego, co wolno im mówić. Niemniej nowa, skoordynowana strategia wprzęgania ich w tryby machiny propagandowej oraz wyraźne polecenie skoncentrowania się na zagadnieniach politycznych muszą oznaczać zwiększenie kontroli tak nad samymi uczonymi, jak ich badaniami i kontaktami. Przyznanie większych środków na badania przy jednoczesnej centralizacji zamknie drogę dla inicjatyw indywidualnych i lokalnych. Rząd centralny przyznał uniwersytetom regionalnym środki na otwieranie wydziałów i instytutów tybetologii. W roku 2000 powstał Chiński Instytut Studiów Tybetańskich w Czengdu (Sichuan), który mają prowadzić wspólnie uniwersytety Sichuański i Tybetański. Ministerstwo Edukacji przyznało mu roczną dotację w wysokości 300 tys. yuanów (ponad 36 tys. USD; Xinhua, 10 listopada 2000). Choć poza największymi uczelniami studia tybetologiczne są jeszcze w powijakach, wszystko wskazuje na to, że podejmie je teraz wielu Hanów.
Głównymi ośrodkami tybetologii w Chinach są Chińskie Tybetologiczne Centrum Badawcze w Pekinie, które podlega Departamentowi Frontu Jedności KPCh, oraz Akademia Nauk Społecznych TRA w Lhasie, będąca oddziałem Chińskiej Akademii Nauk Społecznych, która jest instytucją Rady Państwa. Tybetologiczne Centrum Badawcze, nazywane również Ogólnochińskim Centrum Studiów Tybetańskich, jest organizatorem międzynarodowego seminarium tybetologicznego, które odbędzie się w Pekinie między 24 a 28 lipca 2001. Centralny Instytut Narodowości w Pekinie oraz Północno-Zachodni Instytut Mniejszości w Lanzhou (Gansu), który staje się jednym z najważniejszych ośrodków studiów tybetańskich w Chinach, podlegają Ministerstwu Edukacji.
Wymiany i wizyty
Głoszenie oficjalnych poglądów za granicą
Kluczowym elementem chińskiej strategii propagandowej jest przeciwdziałanie „umiędzynaradawianiu” sprawy Tybetu przez Dalajlamę i organizacje protybetańskie oraz zablokowanie tego „trendu” w krajach rozwijających się. Dalajlama, uważa Zhao Qizheng, wykorzystuje w tym celu podróże zagraniczne, konferencje i spotkania, podczas których udziela nauk duchowych: „Konsolidując tradycyjną bazę w Europie i Stanach Zjednoczonych, jednocześnie wzmaga infiltrację w rozwijających się państwach Ameryki Południowej, Azji i Afryki, zabiegając wszelkimi kanałami o zainteresowanie sprawą Tybetu Sekretarza Generalnego ONZ i ekspertów od praw człowieka”. Chiny próbują zapobiegać owej „infiltracji”, spotykając się z zagranicznymi uczonymi i politykami i „przekazując swoje przesłanie” międzynarodowej opinii publicznej. „Bardzo ważnym elementem” stosunków zagranicznych są dla Zhao organizacje pozarządowe, w których działa wielu intelektualistów i ekspertów. Większość zajmujących się Tybetem organizacji pozarządowych, skłania się, zdaniem Chin, ku Dalajlamie. Zhao proponuje więc częstsze podróże zagraniczne i programy wymiany, by tendencję tę odwrócić, „roztasować, za pośrednictwem odpowiednich organizacji pozarządowych, lokalnych tybetologów i skutecznie wejść w organizacje międzynarodowe, które zajmują się Tybetem”.
W ostatnich latach znacznie wzrosła liczba „delegacji kulturalnych”, złożonych z chińskich i tybetańskich artystów, tancerzy i uczonych, oraz wysyłanych za granicę wystaw, przedstawiających „dobre życie” w Tybecie. Grupy takie odwiedzały Europę, Stany Zjednoczone, Kanadę, Amerykę Południową i Afrykę, promując lepsze „kontakty kulturalne” ze światem. Przyświecały im przecież i cele polityczne. Na wszystkich delegatach spoczywała odpowiedzialność za głoszenie oficjalnej wizji postępu, jaki dokonał się w Tybecie po wyzwoleniu, swobód religijnych i praw człowieka oraz podkopywanie wpływów i reputacji Dalajlamy.
W maju, na przykład, jedna z takich delegacji odwiedziła Chile, Argentynę, Meksyk i Brazylię. Jej członkowie uczestniczyli w seminariach i wystawach, pokazywali filmy i udzielali wywiadów lokalnym mediom. Według agencji Xinhua, „delegacja obnażyła knowania Dalajlamy, który usiłuje oderwać Tybet od Chin” i pomogła mieszkańcom Ameryki Łacińskiej „zobaczyć w nim separatystę”. W tym samym materiale cytowano przewodniczącego parlamentarnego Zespołu Przyjaźni Brazylijsko-Chińskiej, Haroldo Limę, który mówił: „Jest tak zwany Tybetańczyk, który niestrudzenie udziela się na arenie międzynarodowej i spiskuje, by podzielić Chiny. To Dalajlama. I nie jest on tu mile widziany” (Xinhua, 6 maja 2001).
Tybetańskim uczonym, którzy brali udział w IX Seminarium Międzynarodowego Towarzystwa Studiów Tybetańskich (Lejda, 24-30 czerwca 2000), wręczono przed wyjazdem z kraju tekst czerwcowego wystąpienia Zhao Qizhenga, by „przypomnieć” im o konieczności zachowania właściwej „postawy politycznej” za granicą.
Delegacje te zabiegają przede wszystkim o publiczne gesty poparcia dla polityki chińskich władz ze strony zachodnich uczonych i polityków. W październiku 2000 grupa tybetologów złożyła oficjalne wizyty w Danii, Niemczech, Włoszech i Hiszpanii. Według stojącego na czele delegacji Kelsanga Gjalcena, wiceprzewodniczącego Tybetańskiej Akademii Nauk Społecznych, celem wyprawy było „poinformowanie gospodarzy o postępach w studiach tybetologicznych i rozwoju kultury tybetańskiej oraz o osiągnięciach regionu autonomicznego w dziedzinie stabilizacji społecznej i wzrostu gospodarczego” (Dziennik Ludowy, 10 października 2000). W tym samym artykule podano, że delegacja została dobrze przyjęta. „Wszystko, co robi chiński rząd, by pchnąć Tybet naprzód, zasługuje na pochwałę –miała powiedzieć niemiecka parlamentarzystka Christa Luft. – Uważam, że nie powinniśmy patrzeć na Tybet przez zachodnie okulary”, natomiast włoski profesor Silvio Calzolani powitał jakoby delegatów jako „tych, którzy mają najlepsze kwalifikacje do informowania nas o sprawie Tybetu”.
„Zobaczyć to uwierzyć”: zagraniczne delegacje w Tybecie
Wszyscy zagraniczni przyjaciele mają dziś własną wizję współczesnego Tybetu i po takiej wizycie nigdy już nie uwierzą w pogłoski, rozgłaszane przez Dalajlamę i jego uczniów. (...) Zobaczyć – to uwierzyć.
Członek „chińskiej delegacji tybetańskiej”,
która w kwietniu złożyła wizytę w Szwecji (Dziennik Ludowy, 7 kwietnia ).
Objazd po Tybecie jest lepszy od stu artykułów w gazetach.
Kelsang Gjalcen, wiceprzewodniczący Tybetańskiej Akademii Nauk Społecznych
W ostatniej dekadzie jednym z najważniejszych elementów chińskiej propagandy było zapraszanie do Tybetu zagranicznych delegacji i reżyserowanie ich wizyt. Standardową odpowiedzią na krytykowanie Chin za gwałcenie praw człowieka jest dziś oficjalne zaproszenie do złożenia wizyty w Tybecie. 25 czerwca 2001 Zhao Qizheng powiedział dziennikarzom, że „cudzoziemcy są mile widziani w Tybecie; niech na własne oczy zobaczą rozwój i warunki, w jakich żyją ludzie”. Ta pozorna otwartość, lekarstwo na międzynarodową krytykę, odzwierciedla przekonanie władz, iż są one w stanie przekonać cudzoziemców do swojej wizji sytuacji w Tybecie.
Zagraniczne delegacje i dziennikarze podlegają ścisłej kontroli. Każdy punkt wizyty musi zostać znacznie wcześniej zaakceptowany przez władze, a goście mają stałe – widoczne i niewidzialne – towarzystwo. Członkowie oficjalnych delegacji nie mogą swobodnie, bez dozoru kontaktować się Tybetańczykami, którzy nie zostali im przedstawieni przez gospodarzy.
Wiele zachodnich rządów widzi w owych wizytach dowód skuteczności „dwustronnych rozmów” na temat praw człowieka. Rząd Wielkiej Brytanii uważa chińską „gotowość” i „stosunkowo otwarte podejście do dialogu” za krok „w dobrym kierunku”. Niemniej „dialog” – jako przeciwieństwo „konfrontacji” – w oczywisty sposób służy celom Chin. „Stanowisko Chin i ich polityka w sprawie praw człowieka nie zmieniły się na jotę – stwierdza jasno China Daily w październiku 1998. – Zmienił się, na lepsze, klimat na arenie międzynarodowej, pozwalając Chinom na pełne wyjaśnienie ich perspektywy”.
Charakter dialogu dwustronnego pozwala Chinom na unikanie poważnej dyskusji o kluczowych kwestiach praw człowieka, dając im czas na wzmacnianie pozycji na arenie międzynarodowej. Chiny tworzą strukturę prawną, która – w każdym razie z pozoru – ma zbliżyć je do międzynarodowych standardów, zaspokajając w ten sposób oczekiwania przywiązanych do idei rządów prawa polityków i biznesmenów z państw rozwiniętych. Jednocześnie Pekin coraz skuteczniej lawiruje – udaje gotowość do poddania się naciskom społeczności międzynarodowej, która domaga się reform, nie robiąc przy tym nic, by reformy te faktycznie wprowadzać.
Sytuacja w Tybecie nie uległa żadnej poprawie od czasu rozpoczęcia dialogu między Chinami a Zachodem na temat praw człowieka. Stawia to pod znakiem zapytania sensowność tego procesu. Chiny konsekwentnie ignorują zachodnie rządy. Brak nowych, wiarygodnych informacji o więźniach politycznych, o warunkach w więzieniach i o innych ważnych problemach wskazuje na fundamentalny brak gotowości do wymiany informacji. Zagraniczne delegacje, które odwiedzają Tybet, by „na miejscu badać sytuację w dziedzinie praw człowieka”, rzadko – o ile w ogóle – przywożą jakiekolwiek wartościowe informacje.
Chiny natomiast – w ramach strategii „konstruktywnego zaangażowania” i, bardziej bezpośrednio, uzyskując poparcie, czy też pozory poparcia, zagranicznych polityków – wykorzystują te wizyty do legitymizowania swojej polityki w Tybecie. Lokalne media często cytują członków zachodnich delegacji, wygłaszających zdania, które dokładnie pokrywają się ze sloganami partii. Anglojęzyczna wersja oficjalnej strony WWW China Tibet Information Centre, tibetinfor.com (założona na początku 2000 roku na wniosek dziewiątej konferencji poświęconej propagandzie zagranicznej), ma dział „poglądów zagranicznych”, w którym prominentne miejsce zajmują wypowiedzi członków wspomnianych delegacji. Brazylijski „sekretarz rady państwa ds. praw człowieka”, który odwiedził Lhasę w czerwcu 1999, miał na przykład powiedzieć, że zmiany, jakie zaszły w Tybecie po wprowadzeniu „reformy demokratycznej” w 1959 roku, wywarły na nim ogromne wrażenie. Chiński rząd, jego zdaniem, zrobił bardzo wiele dla społecznego i gospodarczego rozwoju Tybetu, a Tybetańczycy cieszą się pełnią swobód religijnych. Ugoszczony przez „tybetańskich chłopów”, oświadczył: „Nie są bogaci, ale nie trapią ich żadne troski. To doprawdy wspaniałe!”. Tibetinfor.com cytuje też włoskiego parlamentarzystę, który powiada: „Tybet rozwija się szybko, bo ma dobrych przywódców. W Lhasie spotkałem się z sekretarzem regionalnego komitetu KPCh. To przenikliwy człowiek, naprawdę oddany swojej pracy” (http://www.tibetinfor.com).
„Nigdy nie jesteśmy sami”
Inni członkowie oficjalnych delegacji i wycieczek dla dziennikarzy zauważali, że trudno wyrobić sobie zdanie na temat prawdziwej sytuacji w Tybecie, nie mogąc swobodnie porozmawiać z „szarymi” Tybetańczykami. Minister spraw zagranicznych Nowej Zelandii Phil Goff stwierdził, że podczas wizyty w Tybecie nie mógł rozmawiać ze zwykłymi ludźmi. „Możemy się swobodnie poruszać – powiedział przez telefon dziennikarzowi agencji Reuters – ale nigdy nie jesteśmy sami. Żadnych szans na prywatną rozmowę” (Reuters, 31 maja 2001).
Charlie Bird, dziennikarz Radio Telefis Eireann, publicznej telewizji i radia z Irlandii, opowiadał o dość niecodziennej technice, jaką zastosował chiński nadzorca, by uniemożliwić sfilmowanie spotkania Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka, pani Mary Robinson z władzami w Lhasie. „Kiedy pani Komisarz wypowiedziała słowo „Dalajlama”, kazano opuścić salę kamerzyście. Chiński urzędnik – który zresztą później za to przepraszał – zaczął go szczypać, bo nie wyłączył kamery”. Później Birdowi przerwano nagranie przed świątynią Dżokhang, gdyż powiedział do kamery, że Tybet jest „państwem”. „Jakie państwo! – oburzyła się obstawa. – To region Chińskiej Republiki Ludowej”.
Nie udała się wycieczka, jaką zorganizowano zachodnim dziennikarzom w czerwcu 1999 roku w związku z pierwszą po ceremonii intronizacji (1995) wizytą w Tybecie dziewięcioletniego Gjalcena Norbu, którego Chiny mianowały XI Panczenlamą. Rząd ChRL chciał pokazać światu „naoczny dowód” wolności religii w Tybecie, ale dziennikarze pisali tylko o nadzwyczajnych środkach bezpieczeństwa i cytowali Tybetańczyków, deklarujących oddanie „prawdziwemu Panczenlamie”, czyli wskazanemu przez Dalajlamę Gendunowi Czokji Nimie, którego władze chińskie uprowadziły w 1995 roku i nie pokazały dotąd żadnej delegacji zagranicznej, choć zabiegało o to wiele rządów i Organizacja Narodów Zjednoczonych.
Wizyty w więzieniach
W ciągu ostatnich dziesięciu lat Tybet odwiedziło jakieś pięćdziesiąt oficjalnych delegacji. Wiele z nich zaproszono do więzienia nr 1 Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, znanego lepiej jako Drapczi. Wszyscy goście mieli dostęp tylko do jednej, „modelowej” części tej placówki. Delegacja Unii Europejskiej, która była w Drapczi 4 maja 1998 roku, opisała tę wizytę w swoim raporcie. Delegaci wysłuchali najpierw pogadanki przed bramą więzienia, a następnie zwiedzili „stosunkowo wygodny” blok mieszkalny. W celach nie było żadnych więźniów, delegaci widzieli jednak kilku skazanych na bloku edukacyjnym i w produkującym dywany warsztacie. „Wszyscy więźniowie, z którymi zetknęli się delegaci, sprawiali wrażenie stosunkowo zdrowych”, konkludowali autorzy.
W dniu wizyty delegatów UE, podczas „ceremonii wciągania flagi”, doszło w Drapczi do protestu, będącego powtórką podobnych wydarzeń, które miały miejsce trzy dni wcześniej, 1 maja 1998. Protesty te kosztowały życie co najmniej dziewięciu więźniów – w tym pięciu mniszek. Delegaci Unii nie mieli pojęcia o tych zajściach. W swoim raporcie napisali, że „nie zauważyli wzmocnionych straży ani nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa”.
Rzadko zdarza się, by delegaci oparli się pokusie odwiedzenia Drapczi, choć mają niezbite dowody na to, że nie mogą zapewnić bezpieczeństwa więźniom, którzy z nimi rozmawiają lub protestują, by zwrócić ich uwagę na gwałcenie praw człowieka w więzieniu. W kwietniu 1991 roku brutalnie pobito i przeniesiono do innego zakładu penitencjarnego więźniów, którzy próbowali przekazać list wizytującemu Drapczi ambasadorowi USA w Chinach, Jamesowi Lilleyowi. W grudniu 1991 strażnicy pobili sędziwego Dzigme Sangpo, który „wznosił okrzyki” podczas odwiedzin ambasadora Szwajcarii. Za to wykroczenie podniesiono mu wyrok o osiem lat – w sumie, do dwudziestu ośmiu. Dzigme Sangpo powinien wyjść na wolność w 2011 roku. Będzie miał wtedy 85 lat. Z napływających z Tybetu raportów wynika, że po latach bicia w więzieniu jest bardzo słaby i chory.
W październiku 1997 złożyła wizytę w Drapczi Grupa Robocza ONZ ds. Arbitralnych Uwięzień. Na oczach delegatów jeden z więźniów – Sonam Cełang – wstał i powiedział: „Niech żyje Dalajlama”. Po wyjściu delegatów protestowali jeszcze dwaj inni więźniowie: Trinkar i Łangdu. Władze zapewniały przedstawicieli ONZ, że skazanym nic nie grozi, niemniej z zebranych przez TIN relacji wynika, że co najmniej dwóch z protestujących brutalnie pobito, a wszystkich ukarano podniesieniem wyroków. Od trzech do dziesięciu lat.
Władze starają się przedstawiać więzienia jako instytucje resocjalizacyjne, a nie represyjne, w których skazani mogą się uczyć lub zdobyć nowe, pożyteczne umiejętności. Głoszą, iż więźniom przysługują wszelkie prawa i że nie wolno się nad nimi znęcać. „Kiedy goście z trudem chwytali powietrze w położonym na wysokości 3.672 m n.p.m. więzieniu [Drapczi], odziani w niebieskie uniformy skazani grali w koszykówkę, pokrzykiwali i sypali żartami – donosiła 21 maja agencja Xinhua. – Menu na tablicy w stołówce: herbata z masłem i prażona jęczmienna mąka na śniadanie; ryż, gotowane mięso, surówka z rzodkiewki na obiad; na kolację chleb i zupa jarzynowa. (...) Na dziedzińcu kwitną zasadzone przez więźniów róże. Ośmiu skazanych przygotowuje się do występu. Rozśpiewują się, stroją gitary, brzdąkają na elektrycznych organach”. Trzeba powiedzieć, że takie doniesienia najczęściej nie są uznawane na Zachodzie za wiarygodne.
Polityka propagandowa w latach dziewięćdziesiątych
Chiny zaczęły się interesować swoim wizerunkiem i kształtować międzynarodową opinię publiczną w latach dziewięćdziesiątych. Podczas Konferencji roboczej w sprawie propagandy zagranicznej, która obradowała w Pekinie od 19 października do 7 listopada 1991, powołano Biuro Propagandy Zagranicznej przy Radzie Państwa, mające poprawić wizerunek ChRL na arenie międzynarodowej. Zadanie Biura polegało na promowaniu wizerunku stabilizacji i reform, odpieraniu zarzutów o naruszanie praw człowieka i krytyki politycznej oraz promowaniu handlu i inwestycji. Wtedy też oficjalnie uznano, że cudzoziemcy i Chińczycy zza granicy są „inni” i że „propagandę zagraniczną należy prowadzić inaczej niż wewnętrzną” (Xinhua, 2 listopada 1991).
Rok wcześniej, 9 listopada 1990, Komitet Propagandy TRA miał już swoje priorytety: „zapewniać stabilizację i walczyć z separatyzmem” oraz „kontynuować przedstawianie Tybetu zewnętrznemu światu” (Telewizja Tybetańska, 12 listopada 1990). Miesiąc później, 10 grudnia, zwołano w Lhasie „Regionalne forum w sprawie zewnętrznej roboty propagandowej”, by opracować strategię odpierania oskarżeń o deptanie praw człowieka i prowadzenie represji politycznych. Zastępca sekretarza partii TRA Ragdi powiedział wówczas, że „trzeba stworzyć obraz socjalistycznego, nowego Tybetu i zacząć go propagować” (Telewizja Tybetańska, 12 grudnia 1990). Propaganda miała skupić się na postępie, jakiego dokonano w Tybecie, perspektywach dla turystyki i inwestycji, łagodności i pomocy komitetu centralnego KPCh oraz państwa, „heroicznych dokonaniach Tybetańczyków i Hanów w budowaniu nowego Tybetu” i „przymiotach Hanów” (jw.). Cele te nie uległy zmianie do dziś, choć w ostatnich latach propaganda poświęca coraz więcej uwagi „renesansowi” tybetańskiej kultury i religii.
III Forum robocze, które obradowało w Pekinie w lipcu 1994 roku, postanowiło wycofać się z obowiązującej wówczas polityki promowania języka i kultury Tybetańczyków[4]. Chen Kuiyuan, sekretarz partii TRA od 1992 do października 2000, dał się poznać jako radykalny wróg tybetańskiej religii i kultury, które atakował otwarcie od 1997 roku. W latach dziewięćdziesiątych zachodnie media szczegółowo informowały o represjach wobec religii i kultury Tybetańczyków – pod koniec dekady stało się oczywiste, iż wizerunek ten zaczyna przeszkadzać władzom ChRL. Pekin próbował odpierać zarzuty, szeroko informując o swoich dokonaniach na niwie ochrony i rozwoju kultury tybetańskiej, np. o nakładach rządu centralnego na ochronę zabytków, renowację klasztorów czy rozwój studiów tybetańskich. 22 czerwca 2000 – w dziesięć dni po wystąpieniu dyrektora Zhao Qizhenga na konferencji propagandowo-tybetologicznej – Biuro Informacji Rady Państwa opublikowało białą księgę poświęconą rozwojowi kultury tybetańskiej.
Strategia zaczepna
Od dziesięciu lat Chiny publikują liczne obcojęzyczne materiały propagandowe o Tybecie. Jak grzyby po deszczu pojawiają się filmy, lśniące periodyki i strony WWW, dostarczające gotowe artykuły o rozwoju gospodarczym i kulturalnym, które coraz częściej trafiają na łamy zagranicznej prasy. Państwowe media poświęcają Tybetowi znacznie więcej uwagi niż innym regionom ChRL. „Walcząc o międzynarodową opinię publiczną”, Chiny postawiły jednak nie tylko na ilość, ale i jakość produktów swej propagandy, by zagraniczny odbiorca mógł traktować je poważnie.
Wizerunek na arenie międzynarodowej ma przede wszystkim legitymizować rządy i politykę KPCh w Tybecie, ale i służyć dumie narodowej i rozwojowi gospodarczemu. Jeśli Chiny mają uzyskać zagraniczne technologie i inwestycje, bez których nie zrealizują swoich programów „rozwoju gospodarczego”, muszą uchodzić za państwo stabilne i, gospodarczo, obiecujące. Aby przekonać świat do takiego wizerunku, wypracowały strategię, mającą przeciwdziałać licznym informacjom zagranicznych mediów, które z owym obrazem się kłócą.
„Tybetańska” propaganda ChRL koncentruje się dziś na gospodarczych zdobyczach ostatniego pięćdziesięciolecia oraz zasługach partii i państwa. Coraz chętniej głosi renesans kultury i religii Tybetańczyków. Jej strategia polega na regularnych atakach na „antychińskie” poczynania obcych rządów, mediów i uczonych, połączonych z próbami przekonania tych samych polityków, badaczy i dziennikarzy – poprzez zapraszanie ich do Tybetu – o otwartości i wiarygodności władz ChRL. O tym, czy zabiegi te okażą się skuteczne, zdecyduje odbiorca, czyli Zachód, kupując bądź odrzucając wizerunek, jaki próbują sprzedać mu Chiny.
1. Por. Zhao Qizheng, Tybet a propaganda zagraniczna i zadania tybetologii w nowej epoce; Wystąpienie z 12 czerwca 2000, dokument poufny. (Tu cytaty za przekładem TIN.)
2. Por. raporty TIN o projekcie Banku Światowego, kolei i Petrochina.
3. Por. 1.
4. Por. „Odcinanie głowy węża”, TIN i Human Rights Watch/Asia, 1996.