Odpowiedź na raport Trójki Unii Europejskiej z misji w Tybecie
Bez wątpienia ostatnia wizyta Trójki Unii Europejskiej - tak jak przyjazd każdej ważnej delegacji do Tybetu - stanowi sygnał dla Chin, że społeczność międzynarodowa jest nadal zaniepokojona sytuacją w dziedzinie praw człowieka w Tybecie. Wizyty takie upewniają też Tybetańczyków, że świat nie zapomniał o cierpieniach ich narodu.
Tybetańskie Centrum Praw Człowieka i Demokracji (TCPCD) wysoko ceni ducha inicjatyw podejmowanych przez różne rządy, agendy ONZ i organizacje międzynarodowe, wysyłające do Tybetu delegacje, których celem jest monitorowanie naruszeń praw człowieka i ocena rzeczywistej sytuacji w Tybecie. Od początku 1997 roku Tybet odwiedziło co najmniej piętnaście zagranicznych delegacji wysokiej rangi. Zważywszy na formalny charakter tych wizyt, TCPCD zawsze kontaktowało się z takimi grupami przed ich wyjazdem w nadziei, że dostarczy im niezbędnych, ogólnych informacji.
Mimo to, z uwagi na bardzo ograniczoną swobodę delegatów, TCPCD ma poważne zastrzeżenia co do skuteczności takich wizyt. Władze chińskie ściśle kontrolują program, nie pozostawiając delegatom żadnej swobody. Uniemożliwia to prowadzenie niezależnych badań w Tybecie i obiektywną ocenę sytuacji. Delegatom przedstawia się “rzeczywistość”, która nie ma nic wspólnego z codziennym życiem większości Tybetańczyków. Tybetańczycy, którzy ostatnio uciekli z Tybetu, donoszą, że przed przyjazdem każdej delegacji sprząta się ulice Lhasy i usuwa z nich żebraków. Więźniowie dostają nowe uniformy, więźniów politycznych zamyka się w barakach, a w dniu wizytacji podaje się jedzenie, jakie więźniowie widują tylko przy takich okazjach.
Ostatnia delegacja Trójki Unii Europejskiej jest tu doskonałym przykładem. W jej raporcie czytamy, że cały program był ściśle nadzorowany i że wszystkie formalne wywiady odbywały się w obecności całego orszaku chińskich i tybetańskich urzędników. Biuro Spraw Zagranicznych tak zwanego “Tybetańskiego Regionu Autonomicznego” (TRA) zapewniło delegacji nawet “doskonałego” tłumacza, co skutecznie uniemożliwiło prowadzenie jakichkolwiek szczerych i otwartych rozmów. Delegaci oświadczyli, iż przez cały czas trwania misji czuli, że są uważnie obserwowani.
W raporcie UE najbardziej uderzają próby ugłaskania chińskiej administracji i wyjaśnienia wspomnianych restrykcji stwierdzeniem, że ścisły nadzór i bezustanna obecność całego orszaku są “zgodne z chińskim zwyczajem”; [z lektury raportu wynika] również, że delegaci zwyczaj ten akceptują. Dalej czytamy, że “nikt [z chińskiej grupy] nie próbował jednak zakłócać ustalonego programu”. Delegaci zdają się nie rozumieć, że ciągła obecność chińskich urzędników jest przeszkodą sama w sobie, gdyż w takiej sytuacji, obawiając się represji, żaden Tybetańczyk nie ujawni swoich prawdziwych poglądów.
Delegacja UE była najwyraźniej zupełnie nieświadoma dwóch poważnych incydentów i brutalnych represji w więzieniu Drapczi, do których doszło w czasie trwania misji. 1 i 4 maja 1998 roku pokojowe protesty więźniów zostały stłumione przy pomocy karabinów i bicia. Zabito siedem osób, piętnaście jest ciężko rannych. Dwóch więźniów zginęło na miejscu, pięcioro zmarło później w wyniku odniesionych ran. Działacze broniący praw człowieka zdołali wykraść i wywieźć z Tybetu okrwawioną koszulę Ngałanga Sungraba, która stanowi najlepszy dowód nieludzkiego traktowania Tybetańczyków. Ngałang, dwudziestosiedmioletni mnich z klasztoru Drepung, został postrzelony podczas demonstracji z 4 maja. Delegacja UE złożyła wizytę w więzieniu Drapczi tego samego dnia. Z naszych informacji wynika, że mnich, w stanie krytycznym, przebywa obecnie w Szpitalu Wojskowym TRA.
Delegacja, która dowiedziała się o tych wydarzeniach dopiero po wyjeździe z Tybetu, przedstawia w raporcie opis, z którego wynika, że sytuacja w Drapczi była zupełnie normalna. Wydaje się, że delegatom nie przyszło nawet na myśl, że przyczyną pierwotnej odmowy władz na wizytę w więzieniu mogła być chęć ukrycia przed nimi incydentu z 1 maja. Uznali wręcz, że odmowa ta “była tylko taktyką negocjacyjną”. Ukrycie obu demonstracji w Drapczi przed delegatami świadczy najlepiej o skuteczności chińskiego nadzoru nad takimi wizytami.
Raport delegatów UE każe się poważnie zastanowić nad sensem takich wizyt w Tybecie i prowadzeniem z Chinami “rozmów bilateralnych”. Zamiast zezwolić misjom praw człowieka na swobodne prowadzenie niezależnych badań, Chiny wykorzystują takie wizyty w celach propagandowych, szukając w nich politycznego uzasadnienia dla swojej obecności w Tybecie. Dla ofiar pogwałceń praw człowieka jest to krzywdą największą, gdyż po lekturze takiego raportu czytelnik, dla którego problemy te są zupełnie nowe, może odnieść wrażenie, iż - jeśli idzie o represje i naruszanie praw człowieka - sytuacja w Tybecie nie jest taka zła.
Z raportu Trójki UE wynika jasno, że ścisły nadzór i ograniczona liczba odwiedzanych miejsc odciskają się na wyciąganych przez delegatów wnioskach na temat sytuacji w dziedzinie praw człowieka w Tybecie. W raporcie nie ma nic, co wskazywałoby, że delegaci próbowali uzyskać informacje inne niż te, które oficjalnie przekazywali im chińscy dygnitarze. Osobistym odczuciom delegatów poświęcono bardzo mało miejsca; raport jest więc bardziej tubą, przez którą mówią chińskie władze, niż prawdziwą próbą zbadania i przedstawienia prawdy o gwałceniu praw człowieka w Tybecie.
Wizyta w więzieniu Drapczi, której celem było zbadanie “sposobu traktowania więźniów politycznych”, spełzła na niczym. Delegatom nie zezwolono na kontakt ze wskazanymi przez nich więźniami politycznymi; wyrażono zgodę wyłącznie na rozmowę z Ceringiem Pingcuo (Phunco). Pokazano im jeden blok z celami, w których stało po dwanaście prycz. Delegaci uznali, że panowały “w nim stosunkowo dobre warunki”. W czasie wizytacji w celach nie było ani jednego więźnia.
Jeśli idzie o Czadrela Rinpocze - przetrzymywanego obecnie w więzieniu słynącym ze szczególnie surowego reżimu, w celi, do której dostęp ma tylko kilku chińskich urzędników - delegaci byli najwyraźniej usatysfakcjonowani oświadczeniem przewodniczącego TRA, którego zdaniem skazanie Czadrela Rinpocze na sześć lat - to “przykład nowej, łagodniejszej polityki, jaką prowadzi się dziś w Tybecie”. Delegaci nie wypowiedzieli się na temat słuszności wyroku dziewiętnastoletniego Ceringa Phunco, którego skazano na trzynaście lat więzienia za powiewanie tybetańską flagą i wznoszenie okrzyków.
Mimo licznych próśb, delegatom nie zezwolono na kontakt z Gendunem Czokji Nimą, chłopcem uznanym przez Dalajlamę za XI Panczenlamę, którego uwięziono i odizolowano od świata przed trzema laty. Delegacja zadowoliła się “zapewnieniami”, że chłopiec “cieszy się dobrym zdrowiem i prowadzi normalne życie”, i poprzestała na nich.
Choć duża część raportu poświęcona jest polityce władz wobec religii, delegaci ograniczyli się do zaakceptowania przedstawionego im obrazu, uznając, “że praktyki religijne odbywały się bez przeszkód we wszystkich odwiedzanych przez nich świątyniach”. Delegaci nie próbowali sprawdzić, czy ów “brak przeszkód”, nie został zaaranżowany specjalnie dla nich. Delegaci zdają się wierzyć, że tolerowanie przez Chiny bardziej ceremonialnych aspektów buddyzmu tybetańskiego - modlitwy, rytuału, obracania młynów modlitewnych czy palenia kadzideł - oraz finansowe wsparcie dla rekonstrukcji budynków świątyń równa się prawdziwej wolności religii.
Delegaci nie wzięli pod uwagę drastycznych ograniczeń w naborze do klasztorów, masowych wydaleń mnichów i mniszek czy restrykcji wobec publicznego nauczania religii. Mechaniczna praktyka rytuału bez właściwych studiów i głębokiego zrozumienia doktryny nie ma przecież żadnego znaczenia; dotyczy to każdej religii.
Delegacja stwierdza, że bez dostępu do edukacji Tybetańczycy nie będą w stanie uporać się na własnych warunkach ze stojącymi przed nimi problemami i wyzwaniami ani zachować swej tożsamości kulturowej. Następnie wszakże powtarza informacje przedstawione jej przez Chiny, wyliczając ich osiągnięcia i sukcesy w tybetańskiej oświacie. Delegatom powiedziano, że nauka w szkołach podstawowych i średnich jest bezpłatna, a studenci dostają stypendia. Niemniej rokrocznie, ryzykując życie, w poszukiwaniu wykształcenia uciekają z kraju setki tybetańskich dzieci. To najlepszy komentarz do chińskiej propagandy sukcesu.
Z wywiadów z pięćdziesięciorgiem dzieci, które dotarły do Indii jako ostatnie, i badań przeprowadzonych przez TCPCD w 1997 roku wynika, że tylko 17 procent dzieci, jakie otrzymywały w Tybecie wykształcenie na poziomie podstawowym, nie musiało za nie płacić władzom chińskim. Co więcej, wewnętrzny dokument Komitetu Partii TRA, zatytułowany “Sprawy Partii; Informacja, lipiec 1993” mówi, że szkoły w Lhasie pobierają trzynaście różnych opłat, w tym sześć bezprawnie.
Raport Trójki UE zwiększa zaniepokojenie TCPCD skutecznością wizyt zagranicznych delegacji w Tybecie. Chinom udało się nie tylko skłonić zachodnie rządy do odstąpienia od wywierania publicznych nacisków na ChRL na forach instytucji praw człowieka, ale i stworzyć wrażenie, że sytuacja w Tybecie uległa poprawie.
Warto porównać wrażenia, jakie odnieśli oficjalni goście w Tybecie, z opiniami osób, które odbyły wizyty prywatne. Kongresman Frank R. Wolf był w Tybecie od 9 do 13 sierpnia 1997 roku; nie towarzyszyli mu żadni chińscy urzędnicy. Mógł swobodnie rozmawiać z Tybetańczykami. Po powrocie opublikował raport, w którym mówi o religijnych i politycznych prześladowaniach, okrutnych warunkach w więzieniach i fali chińskich imigrantów, którzy zmieniają Tybetańczyków w mniejszość w ich ojczyźnie. Organizacja Narodów i Ludów Niereprezentowanych (UNPO) wysłała nieoficjalną misję do Tybetu w maju-kwietniu 1997. W raporcie zatytułowanym “Chiński Tybet: największa kolonia na świecie” stwierdza, że w Tybecie prawa człowieka gwałcone są na ogromną skalę.
Brutalny atak na więźniów politycznych w Drapczi w czasie wizyty delegatów UE dobitnie świadczy, że Chiny nie zamierzają zmieniać swego stosunku do przestrzegania praw człowieka i że nie przywiązują do takich wizyt żadnej wagi. Za chińskimi zaproszeniami dla zagranicznych delegacji kryje się przekonanie, że całkowite odcięcie Tybetu od świata nie leży w interesie ChRL, gdyż na Zachodzie rośnie poparcie dla Tybetańczyków.
Podczas 53 sesji Komisji Praw Człowieka ONZ Chiny robiły wszystko, by położyć kres “postawie konfrontacyjnej” i rozpocząć “bardziej pozytywne rozmowy bilateralne”. Wiele państw dało się im przekonać, a Unia Europejska wycofała nawet poparcie dla rezolucji, którą wnosiła od lat, wywołując ogromny żal tych, którzy walczą o prawa człowieka w Chinach i Tybecie. Niestety, “rozmowy bilateralne” jako substytut międzynarodowych instytucji praw człowieka oznaczają wyłącznie obniżenie rangi tej sprawy, uniemożliwiając aktywne monitorowanie przestrzegania praw człowieka w Chinach czy nakłanianie chińskich władz do podejmowania pozytywnych działań.
Co przyniosły rozmowy dwustronne Tybetańczykom? Symboliczne gesty Chin - takie jak podpisanie międzynarodowego paktu - zawsze zbiegają się z głosowaniami w ONZ lub negocjacjami handlowymi z pewnymi państwami. Mimo podpisania wielu wiążących instrumentów ONZ, w tym Konwencji przeciwko torturom i Konwencji praw dziecka, Chiny nadal gwałcą prawa człowieka. Prawda jest taka, że żadna z oficjalnych delegacji najwyższego nawet szczebla nie przyniosła żadnych konkretnych rezultatów. “Postępy” związane z rozmowami dwustronnymi ograniczają się wyłącznie do gospodarki i nigdy nie przyczyniły się do poprawienia sytuacji w dziedzinie praw człowieka ani w Chinach, ani w Tybecie.
Jeśli idzie o prawa człowieka, w minionym roku sytuacja w okupowanym Tybecie pogorszyła się, a nie poprawiła. Tysiące mnichów i mniszek aresztowano i wydalono z klasztorów, gdyż nie chcieli wyrzec się swego duchowego przywódcy, Dalajlamy; więźniom politycznym zadawano śmierć torturami; przed zbrodniami, jakich dopuszczają się chińskie władze, nadal uciekają z Tybetu tysiące uchodźców.
Niektórzy chcą widzieć w wydarzeniach takich jak zwolnienie najsłynniejszego chińskiego dysydenta Wei Jingshenga czy byłego przywódcy studentów Wang Dana dowody nowej tolerancji politycznej Pekinu. Gwałcenie praw człowieka w okupowanym przez Chiny Tybecie ma przecież inny charakter. Powszechnie i na ogromną skalę narusza się tu nie tylko prawa indywidualne, ale i prawa zbiorowe całego narodu tybetańskiego. Gwałcenie praw Tybetańczyków ma często znamiona systematycznej, zinstytucjonalizowanej dyskryminacji rasowej i kulturowej.
TCPCD docenia starania misji UE, których celem było zbadanie sytuacji w dziedzinie praw człowieka w Tybecie, niemniej nie ulega wątpliwości, że zadania tego nie udało się wykonać. Dezinformacja i kłamstwa, którymi posługują się chińskie władze, odcisnęły piętno na pracach i raporcie delegacji, co musi stanowić ogromne rozczarowanie dla tych, którzy mieli nadzieję na znaczący dialog i obiektywną ocenę [sytuacji]. Misja Trójki UE była w najlepszym razie wizytą oficjalną, w której nie znalazło się miejsce na kontakty ze zwykłymi Tybetańczykami; w najgorszym zaś - wycieczką z chińskim przewodnikiem.