Strajk głodowy w Sichuanie
Setki tybetańskich kobiet i dzieci podjęły strajk głodowy w proteście przeciwko pracom wydobywczym na świętej dla buddystów górze. Według zastrzegających anonimowość lokalnych źródeł protesty, które zakończyły się przed trzema dniami, doprowadziły do zawieszenia prac: „Prace wstrzymano. (...) Większość mężczyzn ukrywa się w górach, bo boją się represji".
Strajk głodowy prowadzono przed budynkami rządowymi w Dału (chiń. Daofu), w Tybetańskiej Prefekturze Autonomicznej Kardze (chiń. Ganzi). Przerwał go apel Dzigme Namgjala Rinpocze, opata klasztoru Garthar.
Tybetańczycy, którzy wieźli petycje przeciwko kopalni władzom centralnym i rządowi prowincji, zostali zatrzymani w Chengdu i Dału, trudno jednak uzyskać niezależne potwierdzenie tych doniesień.
„Na początku miesiąca, chyba piątego, chińscy górnicy znaleźli wielką bryłę turkusu - twierdzi źródło RFA. - Zarząd kopalni zorganizował z tej okazji wielką fetę, na którą zaproszono tłum dygnitarzy z okręgu i regionu. Tybetańczycy wykorzystali to zbiegowisko do zorganizowania protestu. Doszło do przepychanek z urzędnikami i funkcjonariuszami służb bezpieczeństwa, które ciągnęły się kilka godzin. Zniszczono kilkanaście samochodów należących do kopalni i władz, więc ściągnęli tu ze trzystu policjantów z Kardze i Dału".
Tybetańscy mieszkańcy regionu czczą górę Szak Drak Lha Ce, która jest dla nich siedzibą lokalnego bóstwa opiekuńczego. „Zawsze wiedzieliśmy, że jest tam mnóstwo minerałów, ale nikt by ich tknął, bo to święte miejsce", mówi inne źródło.
Chińscy urzędnicy, z którymi udało się skontaktować RFA, odmówili komentarzy: „Pracownikom naszego biura nie wolno udzielać żadnych informacji o tych wydarzeniach. Proszę dzwonić do Biura Bezpieczeństwa Publicznego, a nie do nas".
„Nie wolno nam mówić o tym incydencie - powiedział z kolei policjant z komisariatu w Dału. - Możecie się kontaktować z naszymi zwierzchnikami". Inny oficer chciał natomiast wiedzieć, kto poinformował RFA o tych zajściach.
Władze prefektury Kardze sprzedały górę firmie wydobywczej Nongge Shan z Sichuanu za 100 milionów yuanów; 200 tysięcy przypadło mieszkańcom regionu, który zamieszkuje od czterystu do pięciuset tybetańskich rodzin.
„Najpierw apelowaliśmy do władz o zaprzestanie prac na świętej górze", mówi Tybetańczyk z Dału. Około 15 osób wyruszyło do Pekinu z petycją, ale zostali zatrzymani przed lokalne służby. Do tej pory zwolniono co najmniej 13. Inna grupa, 25 osób, udała się do Chengdu. Ich również zatrzymano, zwalniając potem tylko dwie osoby.
Według naocznych świadków 5 czerwca protest przerodził się w zamieszki, w których brało udział ponad tysiąc osób. Uzbrojeni w kamienie i kije Tybetańczycy demolowali rządowe biura, podpalali samochody i motocykle.
Na początku tygodnia region był wciąż odcięty od świata przez policyjny kordon.
W ChRL rokrocznie dochodzi do tysięcy „masowych incydentów", wywoływanych z reguły lukratywną sprzedażą gruntów przez urzędników lokalnych. Mieszkańcy narzekają, że nikt nie konsultuje z nimi takich decyzji, i skarżą się na niskie rekompensaty.