Polityka Pekinu wobec tybetańskiej diaspory
Namlo Jak
Polityka Pekinu wobec tybetańskiej diaspory to kwestia złożona i nie ma zgody co do jej interpretacji. Osobiście uważam, że przedstawiona tu analiza - z dwóch perspektyw - jasno pokazuje strategię władz ChRL wobec tybetańskich uchodźców.
Klasyfikacja tybetańskich uchodźców
W Departamencie Pracy Frontu Jedności istnieją dwa biura, które odpowiadają za „prowadzenie badań i analiz w celu przedstawiania rekomendacji w sferze polityki religijnej i etnicznej, utrzymywanie kontaktów z przedstawicielami grup mniejszościowych i wyznaniowych, wspieranie odpowiednich departamentów w rekrutacji oraz szkoleniu kadr mniejszościowych, koordynowanie działań poszczególnych departamentów w walce z separatystycznymi poczynaniami kliki Dalaja i innych wrogich ruchów separatystycznych w kraju i za granicą, oraz współpracę z tybetańskimi ziomkami za granicą". Ten podział zadań nie pozostawia żadnych wątpliwości.
Dwa kluczowe pojęcia w tym zdaniu - to „klika Dalaja i inne wrogie ruchy separatystyczne w kraju i za granicą" oraz „tybetańscy ziomkowie za granicą". „Wrogie siły" są celem ataku, „tybetańskich ziomków" należy natomiast zjednać. Innymi słowy, Pekin chce zlikwidować mniejszość i przeciągnąć na swoją stronę większość. Tyle że osiemdziesiąt pięć procent rozrzuconych po całym świecie tybetańskich uchodźców dobrowolnie płaci podatek tybetańskiemu rządowi na wychodźstwie, który Pekin nazywa właśnie „kliką Dalaja". Dlatego też od czterdziestu lat polityka Departamentu Pracy Frontu Jedności Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin nie przynosi żadnych rezultatów; co więcej, jeśli idzie o Tybetańczyków, strategia „frontu jedności" w ogóle nie ma żadnych perspektyw.
Zawężanie i poszerzanie problemu
Przesłanki te wyznaczają rytm przerywanych stosunków Pekinu z Dharamsalą. Ich znaczenie sprowadza się do półoficjalnego przyznania przez Chiny, że „problem Tybetu" istnieje i że nie zniknie sam z siebie. Jednocześnie obie strony walczą to o „zawężenie", to o „poszerzenie" jego wymiaru. ChRL uparcie mówi więc o „rozwiązaniu problemu statusu Dalaja", a diaspora równie konsekwentnie odpiera, że „nie istnieje kwestia statusu Dalajlamy, tylko autentycznej, szerokiej autonomii". Ostatnio doszła do tego jeszcze zażarta, publiczna debata o „następcy" obecnego Dalajlamy.
Z perspektywy Pekinu „rozwiązanie problemu statusu Dalaja" obejmuje rozstrzygnięcie kwestii powrotu Tybetańczyków, którzy opuścili Chiny. Na wieść o planach przesiedlenia części tybetańskich uchodźców z Nepalu do Stanów Zjednoczonych Chińska Republika Ludowa zareagowała presją polityczną. Część radykalnych przywódców politycznych z Dharamsali również stara się zablokować ów projekt i pod tym względem w gruncie rzeczy niedaleko im do Pekinu. Obie strony pomyliły się jednak w swoich kalkulacjach. Im bardziej sabotują, tym bardziej ludzie chcą emigrować, bo katalizuje to ich zwykłą zapalczywość i podświadome reakcje. Tybetańscy uchodźcy - z wyjątkiem, być może, idealistów - wydają się na tym tylko korzystać.
W międzyczasie Pekin mnoży warunki wstępne: „Tybet był od wieków nieodłączną częścią Chin", „Tajwan jest prowincją Chin", „Władze ChRL są jedynym prawowitym rządem Chin" i tak dalej. Każdy myślący człowiek na pierwszy rzut oka widzi sedno sprzeczności. Gdyby rzeczywiście szło tylko o „rozwiązanie problemu statusu Dalaja", wszystkie te obwarowania byłyby najzwyczajniej zbędne. W gruncie rzeczy to właśnie one najlepiej pokazują, czym w istocie jest „kwestia Tybetu". I tak, choć polityka Pekinu wobec tybetańskiej diaspory nie zmieniła się na jotę, Departament Pracy Frontu Jedności Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin zaczął podejmować „tybetańskich ziomków" nie należących do kliki Dalaja, którzy publicznie lub prawie publicznie na wyliczone warunki przystają.
Moim zdaniem, nie musi być to posuniecie złe, bo mimowolnie podkreśla status „kwestii Tybetu". Hanowie, którzy wracają zza granicy, nie czują żadnej potrzeby publicznego potakiwania w takich sprawach, najwyżej bąkną coś o Tajwanie albo „jednych Chinach". „Tybetańskich ziomków" różni od nich tylko jedno - „kwestia Tybetu". Jeśli Pekin nie wycofa się ze strategii „zawężania", wcześniej czy później ten strategiczny błąd przyniesie opłakane konsekwencje.
Dlaczego teraz?
Z analizy tej wynikają ciekawe wnioski. Celowo czy nie, chińska definicja tybetańskiej diaspory i polityka wobec niej doprowadziły do śmiertelnie niebezpiecznej utraty kontroli i kierunku, postaw typu „prędzej śmierć niż kapitulacja" oraz działań pod tytułem „wyjdzie w praniu" bądź „wal mocno i przyj naprzód". Czy znaleźliśmy się w ślepej uliczce?
Opowiem wam anegdotę. Pewnego razu w bibliotece doszło do sprzeczki między dwoma mężczyznami. Jeden chciał otworzyć okno, drugi stanowczo protestował. Po godzinie jałowej sprzeczki w sali pojawiła się bibliotekarka i postanowiła poznać źródło sporu. Okazało się, że rzecznikowi otwierania brakowało świeżego powietrza, podczas gdy jego adwersarz nie chciał siedzieć w przeciągu. Bibliotekarka odwróciła się na pięcie, przeszła do sąsiedniej sali i otworzyła w niej okno, zaś nasi bohaterowie dostali to, czego chcieli: oddychali świeżym powietrzem, a przy tym wcale im nie wiało.
Kto jest bibliotekarką? Pożyjemy, zobaczymy.
Namlo Jak pochodzi z regionu Amdo, który przyłączono do chińskiej prowincji Qinghai. Po ukończeniu studiów podjął pracę w lokalnym Departamencie Oświaty. W 1993 roku aresztowano go (wraz z dwoma kolegami) i skazano za „prowadzenie działalności szpiegowskiej" oraz „założenie organizacji kontrrewolucyjnej". Wśród „wykradzionych" - zdaniem sądu - „tajemnic państwowych" były chińskie roczniki statystyczne. Namlo Jak odbywał karę w czterech różnych więzieniach. Wiersze pisał na pudełkach po papierosach przeszmuglowanym do celi wkładem do długopisu. Zwolniono go w listopadzie 1997 roku. Dwa lata później uciekł z Tybetu.
China Rights Forum, nr 4, 2006. Artykuł opublikowano pierwotnie na portalu internetowym China Information Center we wrześniu 2006 roku.