Buddowie w Pekinie
Oser
Ciągle mam w głowie te słowa z artykułu sprzed trzech lat: „igrzyska przypieczętowały los starego Pekinu, który przetrwał wojny i rewolucje. Buldożery i deweloperzy masakrują cesarskie miasto". Chiński architekt pisze, że w pogoni za rozwojem na wielką skalę „miasto zdążyło już stracić historyczny kontekst". Mimo to, przeżywszy w nim tyle lat, mogłam się przekonać, że Tybet spotyka się tu na każdym kroku.
Pekin uczynili cesarską stolicą władający Chinami Mongołowie; kolejne dynastie, Ming i Qing, tego nie zmieniły. Wywodzący się z nich władcy wyznawali buddyzm tybetański. I tak w odległym mieście rozwijały się szkoły sakja, kagju i gelug, a ich mistrzowie stawali się nauczycielami cesarzy i ich bliskich, udzielając im błogosławieństw oraz wsparcia. W „świątyni lamów" w zakazanym mieście, w letnim pałacu, w parku Beihai, w świątyni białej stupy, Dejue, Xihuang i ośmiu wielkich zachowały się relikty tamtych czasów.
Prawdę mówiąc, chciałam jednak o czymś innym. Lama, który często bywa w Pekinie, powiedział mi, że małe i duże posągi ze świątyni Tysiąca Buddów uprowadzono z Tybetu w czasach rewolucji kulturalnej i że jedynie najcenniejsze, złote uznano za skarby narodowe, a resztę, jeden po drugim, przetopiono na potrzeby przemysłu. Było ich jednak tak dużo, że wiele przetrwało i większość przekazano Białej Stupie. Niestety z reguły są uszkodzone.
Podczas obu wizyt w Białej Stupie starannie oglądałam tak mi bliskie posągi. Padmasambhawa nie miał wadżry, Mandziuśri stracił miecz mądrości i otwartą księgę, a Awalokiteśwara dłoń, której gest jest wyrazem bezinteresownego współczucia. Wielu Buddów i Bodhisattwów pozbawiono twarzy, odrąbano im ramiona lub nogi, zrzucono z tronów. Nie mogłam na to patrzeć. Poszłam do dyrektora, który najpierw stanowczo zaprzeczał, ale gdy wskazałam rany palcem, cichym głosem przyznał, że w czasach rewolucji kulturalnej wszystko bezmyślnie ładowano w jutowe worki - ale obstawał też, że szczęśliwie skarby „ocalono" na czas.
Kiedy pisałam opublikowaną przed kilku laty „Pamięć Tybetu", przeprowadziłam wywiad z akademikiem z Lhasy, który w tamtych czasach był uczniem stołecznego uniwersytetu narodowości. „Wiele figur - powiedział - wywieziono z Tybetu do innych regionów Chin. Mnóstwo trafiło do składu w Liuyuangu, w prowincji Gansu. Byłem tam, żeby pomóc coś załadować. Połowę złomowiska zajmowały posągi z Tybetu, niezliczone, jeden na drugim, bez żadnej osłony. Powiedzieli mi, że będą je przetapiać. Może jakieś przetrwały, nie mam pojęcia, co z nimi zrobili. Tyle posągów! Nigdy nie zapomnę tego widoku".
Podczas tej rozmowy poznałam też losy posągu Dżoło Mikjo Dordże z lhaskiej świątyni Ramocze. W czasach rewolucji kulturalnej rozrąbali go na pół. Górną część wywieźli do Pekinu, gdzie leżała zapomniana, póki nie dowiedział się o tym Panczenlama i kogoś po nią nie wysłał. Kazał ją połączyć z dolną połową, która poniewierała się gdzieś w Lhasie, i oblec w złoty brokat. Posąg wyglądał jak nietknięty i znów stał się obiektem kultu. Ostatniego marca stanęłam przed nim i nagle poczułam, że płaczę. Z największą czcią złożyłam trzy pokłony.
Jeszcze tylko słówko: w Pekinie mieszka człowiek, którego nazywa się „największym kolekcjonerem tybetańskich posągów buddyjskich". Wszystkie zdobył w czasach rewolucji kulturalnej, gdy służył w armii w Amdo. Ta epoka woła o badania. Między 1950 a początkiem rewolucji mniej lub dokładniej zrównano z ziemią sześć tysięcy tybetańskich klasztorów, bebesząc ich nieprzebrane, bezcenne skarby. Niszczyli i plądrowali żołnierze Armii Ludowo-Wyzwoleńczej - i stąd nasi „kolekcjonerzy".
Pekin, 22 czerwca 2011