Obeznana z ciężką ręką Chin
Rebija Kadeer
Świat patrzy z przerażeniem na brutalną rozprawę chińskiej Ludowej Policji Zbrojnej z pokojowymi demonstracjami tybetańskich mnichów, mniszek i świeckich.
Widok Tybetu pogrążonego w chaosie i przemocy rozdziera serce. Jego Świątobliwość Dalajlama, który poświęcił życie pokojowej walce o oczywiste dążenie Tybetańczyków do przetrwania i kulturowej autonomii, mówi wyraźnie: trwały pokój i prawdziwe zmiany wymagają niestosowania przemocy.
Obrazy tybetańskich demonstracji i ich krwawej pacyfikacji przypomniały mi o punkcie zwrotnym w moim życiu, o chwili, gdy to ja uznałam, że nie mam wyboru i muszę głośno mówić o polityce chińskiego rządu, która niesie z sobą zagładę kultury i gwałt na prawach człowieka. Ta decyzja zaprowadziła mnie na sześć lat do chińskiego więzienia i na wygnanie w Stanach Zjednoczonych. Za moją walkę o prawa człowieka dwaj z moich synów zapłacili długoletnimi wyrokami w Turkiestanie Wschodnim.
W lutym 1997 roku tysiące Ujgurów, domagających się równości, wolności religijnej i zakończenia represji ze stron władz, podjęły pokojowy protest w Ghuldży, w Turkiestanie Wschodnim, który rząd Chin nazywa Ujgurskim Regionem Autonomicznym Xinjiang. Uzbrojone, paramilitarne oddziały zaatakowały bezbronnych demonstrantów i przypadkowych przechodniów, zabijając na miejscu dziesiątki osób, w tym kobiety i dzieci. Tysiące podejrzanych o udział w protestach trafiły do więzień. Setki osób stracono.
Współczuję bliskim zabitych Tybetańczyków oraz tych, których aresztowano po ich pokojowych protestach i których być może nigdy już nie zobaczymy, dokładnie tak samo, jak opłakiwałam ujgurskie ofiary tamtej masakry. Na własne oczy widziałam cierpienia rodziców, którym synów i córki odebrała kula oprawcy w ciemnej więziennej celi.
Doświadczywszy na własnej skórze tych samych chińskich rządów, Ujgurzy stają solidarnie u boku Tybetańczyków i popierają ich słuszną walkę o prawdziwą autonomię. Niepohamowane represje wobec religii, brak tolerancji dla jakiegokolwiek wyrazu niezadowolenia, dyskryminacyjna polityka chińskiego rządu oraz potęgujące napięcia społeczne promowanie imigrantów połączyły Tybet z Turkiestanem Wschodnim. Dla Pekinu każdy Tybetańczyk i Ujgur, którego nie cieszy brutalna polityka władz, jest „separatystą". Ujgurów, dodatkowo, nazywa się jeszcze „terrorystami".
Skupienie mediów na militarnej interwencji w Tybecie sprawiło, że mało kto zauważył ogłoszenie godziny policyjnej w miastach południowego Turkiestanu Wschodniego. Policyjne patrole z psami atakują każdą grupkę Ujgurów, którzy, jak Tybetańczycy, cierpią od dziesiątków lat pod rządami reżimu, usiłującego zniszczyć unikalną, rodzimą kulturę, żeby uspokoić paranoicznych przywódców w Pekinie. Nasza religia, umiarkowana postać sunnickiego islamu i serce ujgurskiej tożsamości, poddawana jest bezlitosnym represjom. Nasz język znika ze szkół Turkiestanu Wschodniego. Władze sprowadzają do naszego kraju setki tysięcy chińskich imigrantów, gdy my walczymy z nędzą i bezrobociem. Przy okazji rząd uruchamia programy przesiedlania młodych Ujgurek do metropolii wschodnich Chin.
Znicz olimpijski, który dopiero co przybył do Pekinu, pod koniec czerwca poniesiony zostanie do Tybetu - na szczyt Everestu i lhaskie ulice, stamtąd zaś do ujgurskich miast, w tym Kaszgaru, kolebki naszej cywilizacji, i Urumczi, stolicy regionu. Chiny nazywają sztafetę olimpijską „podróżą harmonii" w nadziei, że jednoczący duch olimpizmu przesłoni prawdę o ich brutalnych rządach.
Prawdziwej harmonii nie osiągnie się jednak, póki partia komunistyczna nie wycofa się z polityki kulturowej asymilacji oraz prześladowań w Tybecie i Turkiestanie Wschodnim.
Jeśli Chiny chcą stać się odpowiedzialnym członkiem społeczności międzynarodowej, ich rząd musi rozpocząć poważny dialog, który osuszy źródła niezadowolenia w Tybecie i Turkiestanie Wschodnim.
marzec 2008
Rebija Kadeer - najsłynniejsza ujgurska była więźniarka i działaczka polityczna.