Zagraniczni dziennikarze w Tybecie w latach pięćdziesiątych
Oser
Przeczytałam przekłady dwóch książek opublikowane przez Chińskie Wydawnictwo Tybetologiczne, które uprzytomniły mi, jak długą tradycję mają oficjalne wycieczki organizowane przez Komunistyczną Partię Chin dla zagranicznych dziennikarzy.
Pierwsza nosi tytuł „Zapiski z podróży po Tybecie w 1955 roku" i została napisana po rosyjsku przez Wsiewołoda Owczennikowa z sowieckiej „Prawdy", który przyjechał do nas z kolegami z Niemiec Wschodnich, Czechosłowacji i Polski oraz kilkoma życzliwymi komunistycznym Chinom zachodnimi dziennikarzami na zaproszenie premiera Zhou Enlaia i Departamentu Informacji Ministerstwa Spraw Zagranicznych ChRL. Czyta się to jak chiński materiał przeznaczony do konsumpcji za granicą, włożony w usta cudzoziemca w celu poinformowania świata o planach Pekinu na kolejne pięciolatki okupacji Dachu Świata. W Lhasie goście spotkali się z dwudziestoletnim Dalajlamą i jeśli cytaty są dokładne, usłyszeli od niego kilka krótkich, przygotowanych wcześniej zdań, których jedyną treścią jest uprzejmość. Jako rzecznik okupowanego ludu z oczywistych względów nie miał raczej większego wyboru.
Wspólną cechą członków partii komunistycznych wydaje się wrogość i pogarda dla religii. Owczennikow najwyraźniej nie jest wyjątkiem, nazywając freski widziane w Potali i wszystkich zwiedzanych klasztorach „liszajem na chorej twarzy".
Druga książka nazywa się „Gdy w Tybecie powstali niewolnicy" i wyszła spod amerykańskiego pióra Anny Louise Strong, która zdobyła zaufanie Mao Zedonga, robiąc z nim wywiad jeszcze za japońskiej okupacji, gdy wracał do zdrowia w Yan'anie, gdzie komunistyczna armia czekała na dalsze rozkazy. W 1958 roku siedemdziesięcioletnia Strong przeprowadziła się do Pekinu, a kilka miesięcy później - za zgodą samej Rady Państwa - pojechała z grupą dziewiętnastu dziennikarzy z państw komunistycznych i przyjaznych im środowisk na Zachodzie do „wyzwolonego" Tybetu, w którym stłumiono właśnie powstanie. Goście Ministerstwa Spraw Zagranicznych i „Dziennika Ludowego" musieli, jak wynika z jej opisu, cieszyć się szczególnymi względami, latali bowiem „specjalnym luksusowym samolotem", a przed Norbulingką - z której niedawno musiał uciekać na wygnanie Dalajlama - czekały na nich „szpalery wiwatujących Tybetańczyków".
Książka nie ma nic wspólnego z rzetelnym dziennikarstwem, obiektywizmem ani prawdą; każde zdanie i akapit dudni „głosem Tybetu" produkowanym przez chiński Departament Propagandy. Wyjątkowo absurdalnie pewna swego starsza pani pisze o krwawej pacyfikacji powstania Tybetańczyków w marcu 1959 roku: „artyleria rebeliantów otworzyła ogień z wszystkich dział w pałacu Potala, Norbulingce oraz górującym nad Lhasą Czakpori". Twierdzi nawet, że spaloną przez Armię Ludowo-Wyzwoleńczą akademię medyczną zniszczyli „uzbrojeni buntownicy". Ogromne „uznanie" budzą w niej „wiece publicznego potępienia", podczas których pod okiem partyjnych kadr i na ich rozkaz zadręczono w całych Chinach niezliczonych „klasowych wrogów". W Tybecie zlikwidowano w ten sposób wielu wybitnych ludzi.
Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, gdybyśmy mieli porównać tamte wojaże z dziennikarskimi wycieczkami organizowanymi przez partię dzisiaj, to niemal całkowity uwiąd państw komunistycznych. Świat bardzo się zmienił: Sowiety są dziś Rosją, NRD stanowi część Niemiec, a Czechosłowacja podzieliła się na dwa demokratyczne państwa. Gdyby KPCh chciała zaprosić coś z tamtego obozu, mogłaby wybierać tylko z garści okruszków pokroju Kuby i Korei Północnej. Nie są jednak głupi, sięgają więc po sojuszników oraz wypróbowanych cichych sprzymierzeńców z drugiej strony ideologicznej barykady.
Są przecież i podobieństwa. Obowiązkowym punktem programu pozostają na przykład spotkania z „wyzwolonymi niewolnikami", którzy pamiętając „bezbrzeżną gorycz", plują na „stary Tybet" i wynoszą pod niebiosa „nowy". I zupełnie jak w dawnym scenariuszu, czekają na gości w odrestaurowanym arystokratycznym „majątku".
Jednak podczas tamtych dwóch wizyt w Tybecie wzbierały, trwały lub dogorywały tybetańskie powstania, które armia topiła w krwi jako „rebelie". Analizując dane ze spisu powszechnego w 1982 roku, tybetolog Elliot Sperling zwraca uwagę na „różnice w liczbie kobiet i mężczyzn na całym Płaskowyżu Tybetańskim, które tłumaczyć można jedynie zażartymi walkami. (...) Dokładne liczby uda się ustalić dopiero po otwarciu chińskich archiwów, niemniej sama gigantyczna rzeź jest bezspornym faktem".
lipiec - sierpień 2013
Wyprawy dziennikarzy z „bratnich krajów" zostawiły ślad i w Polsce; por. J. Lobman, Tybet, Książka i Wiedza 1960; B. Troński, Na dachu świata, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej 1960.