„Tajemnice Tybetu” – nowy wiersz Oser
Pod koniec zeszłego roku w Internecie pojawił się nowy wiersz tybetańskiej pisarki Oser (lub Łoser; chiń. Weise), której książka znalazła się na indeksie we wrześniu 2003 roku. Bohaterami wiersza są tybetańscy więźniowie polityczni – głównie duchowni – którzy wciąż odbywają kary lub żyją na wygnaniu. To prawdopodobnie pierwszy przypadek artystycznej adaptacji zagranicznych doniesień, za pomocą której mieszkający w ChRL tybetański twórca opowiada chińskiemu czytelnikowi o więźniach politycznych w Tybecie.
Według Wang Lixionga, chińskiego naukowca z ChRL, Oser straciła pracę – i jedyne źródło dochodów – w Stowarzyszeniu Literackim TRA (chiń. Xizang Wenlian), ponieważ jej książka znalazła się na indeksie, a ona sama oświadczyła, że nie wyrzeknie się swoich wierzeń religijnych. Władze skonfiskowały przyznane jej mieszkanie i w tej chwili mieszka w domu matki. Zawieszono również ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne, pozbawiając ją w ten sposób wszystkich świadczeń, oraz zakazano jej ubiegania się o paszport.
Oser pisze po chińsku. Jej język i wiedza polityczna świadczą jednoznacznie, że należy do tybetańskiej elity, wykształconej w powszechnie krytykowanych chińskich szkołach. Metafory, których używa do opisania uczuć, jakie wywołuje w niej konieczność życia z dala od Tybetu, mają korzenie w klasycznej literaturze chińskiej, natomiast wzmianki o Internecie i nowoczesnych mediach łączą ją z młodszym pokoleniem czytelników. Wygnanie jest stałym tematem klasycznej poezji chińskiej. Cesarz miał w zwyczaju zsyłać niepokornych intelektualistów na prowincję, podczas gdy Oser wygnano z tybetańskiej ojczyzny do Pekinu. „Zesłanie” najwyraźniej zbliża ją do tych, którzy cierpieli i wciąż cierpią za sprawę Tybetu, zmuszając do opisania własnych uczuć. Wiersz Oser jest wyjątkowy, ponieważ jednoznacznie, publicznie wyraża solidarność z tybetańskimi więźniami politycznymi, nadając jej wymiar emocjonalny, a nie czysto polityczny.
Tajemnice Tybetu
Dla uwięzionych Tenzina Delka Rinpocze, Bangri Rinpocze i Lobsanga Tenzina – Oser
I
Kiedy o tym myślę, czy mają ze mną coś wspólnego?
Więziony przez trzydzieści trzy lata Palden Gjaco(1),
zamknięta od dwunastego roku życia Ngałang Sangdrol(2),
zwolniona niedawno Phuncog Njidron(3),
i siedzący gdzieś Lobsang Tenzin(4).
Nie znam ich, nawet ze zdjęć.Widziałam tylko w Internecie kajdanki, ostre noże i wielofunkcyjne
pałki elektryczne ułożone przed sędziwym lamą.
Obwisła skóra, wystające kości policzkowe, bruzdy zmarszczek,
ślady urody z młodości,
piękna, które nie należy do tego świata.
Został mnichem jako dziecko,
w tej twarzy pała duch Buddy.Październik, przedmieścia Pekinu, przenikliwy wiatr, zmieniony świat.
Czytając biografię, którą ściągnęłam sobie w Lhasie,
widziałam czujące istoty z Krainy Śniegu deptane
obcymi, stalowymi kopytami. Palden Gjaco mówi cicho
„Spędziłem większą część życia w więzieniach,
które zbudowali w moim kraju Chińczycy”(5).
I ten drugi głos, w którym
można „rozpoznać słowa przebaczenia”(6).Co pewien czas zamaskowany demon ukazuje prawdziwe oblicze,
przerażając nawet pradawne bóstwa.
Lecz próby te zahartowały prostych ludzi,
Zmieniając szeptane nocą modlitwy w krzyk w jasnym słońcu,
a skowyt za grubymi murami w potężne pieśni.
Aresztowani! Podwyższone kary! Dożywocie!
Egzekucja odroczona! Zastrzelony!Z reguły siedzę cicho, bo niemal nic nie wiem.
Spłodzona i wychowana przy akompaniamencie surm AL-W,
jestem urodzoną dziedziczką komunizmu.
Nagle stłuczonym jajkiem pod czerwoną flagą.
Wchodzę w wiek średni i spóźniony gniew zaczyna palić mi gardło.
Nie mogę przestać płakać nad cierpieniami młodszych ode mnie Tybetańczyków.II
Wiem jednak o dwóch ważnych więźniach, którzy wciąż są za kratami,
o dwóch tulku, Khampach ze wschodu.
Dzigme Tenzin(7) i Angang Taszi(8), albo Bangri, Tenzin Delek,
imiona, pod którymi przyszli na świat, i imiona w Dharmie.
Niczym powracające nagle zapomniane zaklęcie,
otwierają ściśle dotąd strzeżone wrota pamięci.Tak. Najpierw poprosił mnie na poczcie, w Lhasie,
o napisanie telegramu, mówiąc z uśmiechem
„Nie potrafię pisać słów Chińczyków”.
Musiał być pierwszym tulku wśród moich licznych przyjaciół.
W Nowy Rok poszliśmy do studia na Barkhorze
i zrobiliśmy sobie zdjęcie na tle lepkiej kotary.
Zaprowadziłam go też do MTV, żeby nakręcić eleganckie
mudry dla Zhu Zheqin(9).Znalazł partnerkę, kobietę z U-Cangu, która nosiła okulary.
Założyli sierociniec dla pięćdziesięciu dzieci żebrzących na ulicach.
Wspierałam jedno z nich, ale wkrótce położono kres memu limitowanemu współczuciu.
Dlaczego ich aresztowali? Nie wiem. Mówi się, że pewnego ranka do czegoś doszło,
że miało to związek z pojawieniem się flagi ze Śnieżnymi Lwami przed Potalą.
Przyznaję, że nigdy nie chciałam wiedzieć za dużo i nie czułam potrzeby
odwiedzenia go w więzieniu.Tak. Przed kilku laty przyglądał się jabłku
miotanemu wirami potężnej Jarlung Cangpo:
„Patrz, nadchodzi karmiczny skutek”.
Przyciągnęła mnie otaczająca go sława. Nie wiedziałam, jak zareagować na jego ból.
Jest znany. W tych czasach zmieniania stron i milczenia;
naucza Dharmy, od wioski do wioski,
stawia czoło władzom, kwestionując ich zakłamaną politykę.
Dla chłopów, koczowników i sierot, które wychował,
jest „Wielkim Lamą”.
I cierniem w oku urzędników, igłą w ich ciele;
Usunąć; tylko to może ukoić ten ból.Dzięki całemu asortymentowi sztuczek osaczyli go wreszcie po 11 września.
Jakież piękne oskarżenie, w imię walki z „terroryzmem”,
ukarz jednego, żeby ostrzec resztę. Powiedzieli, że ukrywał bomby
i pornografię, że zaplanował pięć czy sześć zamachów.
Pamiętam, że zanim go zamknęli, jakieś pół roku wcześniej,
był bardzo smutny. „Umarła mi matka. Będę przez rok modlił się w jej
intencji w całkowitym odosobnieniu”. Jak ktoś, kto szedł w ślady Buddy
z taką wiarą, mógłby mieć coś wspólnego z bombami i zabijaniem?III
Znałam też Lamę Jena, który uczył mnie sutr
Schronienia i medytacji. Jego uczniowie z klasztoru Sera
mówili mi z płaczem, że samochody policyjne przyjechały,
gdy był pogrążony w medytacji. Zabrali go do niesławnego więzienia Guca
za taką czy siaką próbę obalenia rządu.
Pobiegłam go zobaczyć z grupką mnichów. Droga, jeszcze niebrukowana,
tonęła w tumanach kurzu. W promieniach palącego słońca zobaczyliśmy jedynie
lodowate twarze uzbrojonych żołnierzy.Zwolniono go równie nagle. Z braku prawdziwych dowodów. Przeżywszy katastrofę,
dał mi, nie zapomnę tego uczucia, dziwny różaniec
z więziennych sucharów, rosnących przed celą jaskrawożółtych kwiatów
i kryształów cukru, który przysłała mu rodzina.
Na każdym paciorku są odciski jego palców;
z każdego wciąż emanuje ciepło modlitw i mantr, które odliczał
przez ponad dziewięćdziesiąt dni upokorzenia.
Sto osiem paciorków, każdy twardy jak uparty kamień.Znam też dwa razy ode mnie młodszą mniszkę. Tego lata,
gdy płynęła przez Barkhor, wznosząc okrzyk, który zna każdy Tybetańczyk,
a sfora tajniaków pędziła zamknąć jej usta,
kupowałam sobie śliczną sukienkę na dwudzieste ósme urodziny. Kiedy ja
miałam czternaście lat, przygotowywałam się do egzaminów do szkoły średniej
w Czengdu. Jedno z wypracowań dedykowałam walczącej z Wietnamczykami AL-W.Siedem lat później, wydalona z klasztoru, załatwia jakieś sprawy
miłemu sklepikarzowi. Jest drobna i zawsze nosi ohydną, wełnianą czapkę,
nawet w największe upały. „Czemu nie założysz czegoś innego?”, pytam.
Chcę sprawić jej prezent. Odmawia.
„Mam bóle głowy, wełniana czapka pomaga”.
Pierwsze słyszę. „Dlaczego?”.
„Bili mnie w więzieniu. Mam uszkodzoną czaszkę”.No i jeszcze Lobten, któremu wszyscy zazdrościliśmy perspektyw i który
po całonocnej popijawie wsiadł do autobusu do klasztoru Ganden.
Powiadają, że na przełęczy wyrzucił przez okno garść lungt,
wykrzykując kilkakroć ten fatalny slogan. Aresztowali go
stacjonujący w klasztorze policjanci. „Po pijaku prawda wyszła na jaw”,
orzekł sekretarz partii. Po roku po ulicach Lhasy wałęsał się jeszcze jeden
były więzień polityczny.IV
Napisawszy, co napisałam, nie chcę zmieniać tego wiersza w oskarżenie.
Ale czemu większość więźniów nosi zakonne szaty? To urąga zdrowemu rozsądkowi.
Wszyscy znamy granicę, która oddziela przemoc od jej niestosowania.
Rzeczywiście musimy być potomkami skalnej olbrzymki, Sringmo,
skoro wolimy, by cierpieli za nas mnisi i mniszki.
Niech biją ich, niech oni szlifują więzienne posadzki.
Wytrwajcie, lamowie i ani, wytrwajcie dla nas!Nigdy się nie dowiemy, jak torturują cudze ciała i umysły,
nie poznamy smaku nieznośnych minut i sekund, nieznośnych nocy i dni.
Wypowiadając słowo „ciało”, odruchowo drżę. Panicznie boję się bólu,
nie wytrzymałabym klapsa. Z dławiącym wstydem odliczam za nich dni
niekończących się wyroków. Serca Tybetu biją w piekle rzeczywistości!A w słodkich herbaciarniach Lingkhoru
między stolikami krążą głupie plotki.
W przycupniętych przy ulicy kawiarnianych ogródkach
emerytowani funkcjonariusze zabawiają się grą w mahjonga.
W małych barach noc w noc upijają się
brzuchaci urzędnicy.
Och, bądźmy szczęśliwie bierni, lepsze to w końcu niż zostać „amczokiem”.
Amczok to ucho, czyli jeden z tych niewidzialnych donosicieli.
Ot, graficzne określenie, typowe dla naszego lhaskiego poczucia humoru.Zdrady podglądania i szeptu.
Im liczniejsze, tym większa nagroda.
Można się dorobić i ustawić. Raz na ulicy,
nagle, bez sensu, musiałam szczelnie zakryć uszy,
bo przestraszyłam się, że jeśli nie będę uważała, mogą wpaść komuś w ręce,
że staną się, coraz ostrzejsze niczym rosnący z każdym kłamstwem nos Pinokia,
sięgającymi wszędzie amczokami.Ile wokoło podejrzanych uszu?
Ilu niesłusznie podejrzewanych amczoków?
Kto jest amczokiem? Kto nie jest?
Co za absurdalna scena. To bardziej szkodliwe od lukru i kul armatnich.
Odkryłam: istnieje inny Tybet, ukryty za tym, w którym żyjemy.
I już wiem, że w tym wierszu nie będzie miejsca na lirykę.V
Nadal milczę. Dawno się do tego przyzwyczaiłam.
Z jednego tylko powodu – lęku.
Dlaczego tak jest? Kto mógłby mi to objaśnić?
W końcu, z tego co rozumiem, wszyscy czują to samo.
Ktoś powiedział, że „strach Tybetańczyków można wyczuć dotykiem”(10).
Jednak, chcę powiedzieć, prawdziwy strach dawno przesiąkł powietrze. Wszędzie.Na wzmiankę o przeszłości i teraźniejszości wybucha płaczem,
który mnie przeraża. Zakrywa twarz połą bordowej szaty, a ja nie umiem
opanować śmiechu, który ma ukryć przeszywający mi serce ból.
Ludzie zaczynają patrzeć na mnie potępiająco, a on odsłania twarz i podnosi głowę.
Patrzymy sobie w oczy. Delikatny dreszcz uprzytomnił nam wagę brzemienia strachu,
które dźwiga każde z nas.Pewnego świątecznego wieczora reporter agencji Xinhua,
śmierdzący wódką potomek tybetańskich nomadów z północy,
zbeształ mnie partyjnym gardłem i językiem:
„Wydaje ci się, że coś znajdziesz?
Za kogo się masz?
Myślisz, że możesz coś zmienić?
My zmieniamy wszystko.
Dlaczego stwarzasz problemy?”.
Czy rzeczywiście łamię jakąś zasadę? Chciałam się odszczeknąć,
ale dostrzegłam w jego twarzy okrucieństwo gończego psa.
Jest coraz więcej osób, coraz poważniejszy niepokój.
Czy wyrzucą poza nawias wszystkich?Niemal słyszę ich cichy, melodyjny śpiew:
„Wonny lotos więdnie w promieniach słońca,
topią się w nich ośnieżone szczyty Tybetu.
Góro Wiecznej Nadziei ochraniaj
dzieci, które złożyły przysięgę niepodległości”(11).
Nie, nie, nie chciałam przytłaczać poezji polityką,
zastanawiałam się tylko, w więzieniu, dlaczego nastoletnie mniszki są nieustraszone.Dajcie mi zatem pisać. Dla wspomnienia mojej żałosnej moralnej wyższości.
Oczywiście, niczego nie znajdę ani nie zmienię.
Ja tylko przyznaję się do najgłębszych uczuć.
Daleko od domu, pośród cudzoziemców, obcych na wieki,
odpowiadam więc z pewnym zakłopotaniem, bez ryzyka, cicho:
Po chwili namysłu, jakże mogliby nie mieć ze mną nic wspólnego?
A ten wiersz jest po prostu wyrazem mego pokornego hołdu,
troski z oddali.
[Wszystkie przypisy pochodzą od Autorki]