Proszę, chrońcie świętą tybetańską ziemię
Zhuang Liwei
Konsumeryzm i przesyt kłócą się nie tylko z kulturą Tybetańczyków, stanowią też zagrożenie dla środowiska naturalnego Płaskowyżu: za dużo się uprawia, zbyt wielkie stada duszą łąki, przemysł i budownictwo pożerają drzewa. Chłód i wysokość sprawiają, że zniszczona roślinność z trudem wraca do życia. Planeta jest silna, lecz jej powierzchnia słaba; badacze dowiedli, że „zadeptywana" przez turystów, traci chroniący ją naskórek. Jak radzimy z tym sobie w Chinach? Na dwa sposoby. Zostawiamy ziemię samą sobie, aż jej rany zrodzą piaskowe burze, lub po prostu betonujemy i mamy to z głowy. Burze czy beton - jedno i drugie oznacza śmierć. Za sprawą niszczenia warstwy roślinnej Płaskowyż Qinghai-Tybet wciąż pustynnieje i jeśli zjawiska tego nie uda się powstrzymać, podobny los czeka środkowe oraz południowe Chiny.
Niepowstrzymany napływ obcych będzie szkodliwy nie tylko dla środowiska naturalnego, ale i dla unikalnej kultury tybetańskiej. A gdy ta zostanie zniszczona - szkód nie da się naprawić już nigdy.
Cóż więc oznacza dla Płaskowyżu ten rój gapiowatych turystów i łowców fortun zza gór?
Napływ takich tłumów ludzi, którzy należą do innej kultury i wyznają odmienne wartości, doprowadzi do erozji systemu pierwotnych wierzeń. Gdy zaczynały się „złote dni" turystyki, zlaicyzowane już lhaskie ulice stały się jeszcze bardziej hałaśliwe, nieprzyjazne. I nagle w peryferyjnym dotąd okręgu Maldrogongkar - którym zachwiałoby nawet ukąszenie pijawki - oraz w odległym Ngari „ludzie zza gór" zaczęli otwierać jakże charakterystyczne i wymowne „salony piękności".
Płaskowyż to nie tylko niepokalane lustra jezior i składający pokłony pielgrzymi, to także kopcące huty na brzegach Jarlung Cangpo i płynnie przeklinające po chińsku tybetańskie dzieci. Czy Tybetańczycy pogrążą się w ocenie wszechobecnej dziś duchowej pustki, znudzenia, materializmu? To nic nowego - na całym świecie pierwotne wierzenia są w odwrocie, a i w samych Chinach jest wiele miejsc, gdzie „szara strefa" przybiera postać nielegalnych kopalń, kłusownictwa, plądrowania lasów, hazardu, wymuszeń i tak dalej, i tak dalej, które znalazły już drogę także do wielu regionów Tybetu.
I tak z każdym dniem Lhasa staje się coraz bardziej hałaśliwa, a cały Tybet podlega wpływom komercjalizacji, laicyzacji i materializmu. To właśnie „kryzys", to jest „okupacja".
Płaskowyż jest ważny dla środowiska naturalnego i środowiska ludzkiej kultury. „Przyjazdu" do Tybetu nie należy mylić z jego „odkrywaniem". Dla „ludzi zza gór" wartość tego miejsca tkwi w niedostępności, niezależności i oddaleniu od reszty świata. Nie powinniśmy tam wyruszać w gorączce ani pośpiechu: należy starannie wybrać właściwy czas, kiedy woła o to - i jest gotowa - nasza dusza, a nie, gdy znajdą się pieniądze. Oczywiście nie zdołam (i nie zamierzam) powstrzymać wszystkich przed wyjazdem, ale jeśli kochacie Tybet, podejmujcie mądre decyzje i doceńcie ofiarowaną wam możliwość stania się lepszymi ludźmi, zamiast bezmyślnie go tratować.
Ja sam długo zwlekałem z powodu lęku, że gdy tylko się tam znajdę, runą wszystkie wyobrażenia uduchowienia i czystości, które budowałem i pielęgnowałem w swoim umyśle. Słyszałem, że japońscy frankofile, którzy zabierają ze sobą do miasta nad Sekwaną wszystkie ukochane francuskie powieści, zapadają tam na przypadłość nazywaną bodaj „syndromem zobaczenia Paryża". Łkają, bo miasto nie jest tak piękne, jak sobie wyobrażali; na jego ulicach są hamburgery, japońska elektronika, a nawet, o zgrozo, kosze na śmieci. Wcale tego nie wyśmiewam. Pisarz Wang Xiaobo powiedział kiedyś, że prócz tego życia trzeba nam jeszcze „świata poetyckiego". Ludzie, którzy tak myślą, niewątpliwie narażeni są na wiele rozczarowań i często cieknie im z nosa, ale doświadczają też niezwykłych uniesień.
Tybetańczycy mają świat poetycki i duchowy - już to zasługuje na podziw oraz szacunek.
Nie tylko Tybet narażony jest dziś na niebezpieczeństwo. Również nasze dusze. Wartość i magię drogocennego dziedzictwa Płaskowyżu zbudowali sami Tybetańczycy i ludzie, którzy kochają ich kraj. Niemniej ten Tybet stopniowo znika nam z oczu i spod stóp. Kontrolowanie liczby turystów, jak czyni się to w Bhutanie, jest zapewne niemożliwe, jesteśmy jednak w stanie kontrolować nasze własne postawy i zachowanie. Rozkoszujmy się spokojem Tybetu, wtopmy się w niego, jedzmy prosto, produkujmy mniej śmieci, okazujmy szacunek życiu duchowemu, zróbmy coś dla zachowania środowiska naturalnego - a przede wszystkim wpływajmy na ludzi władzy i biznesu, by nie dopuścić do zniszczenia tego świętego miejsca w imię rozwoju.
Dla mnie Płaskowyż jest największą skałą świata, rozciągającą się daleko poza horyzont. Jej drogocenny skarb - dla duszy i ducha - spoczywa w niej głęboko, a dobyć go zdołają jedynie cierpliwi, pokorni, pobłogosławieni dobrym losem. Najpiękniejsza podróż do Tybetu powinna polegać na oczyszczeniu duszy i duchowym przeobrażeniu, a nie szaleńczym galopie.
Zhuang Liwei jest chińskim dziennikarzem; jego romantyczna wizja Tybetu - coraz popularniejsza wśród młodych, zamożnych mieszkańców chińskich metropolii - pojawiła się w internecie w czerwcu 2007 roku i została również opublikowana przez rządową agencję Xinhua.