Aresztowanie kolejnych mnichów w Nagczu
Władze chińskie aresztowały dwóch mnichów, którzy odmówili udziału w kampanii politycznej, ogłoszonej po starciach Tybetańczyków z funkcjonariuszami Ludowej Policji Zbrojnej.
„Teraz zamknęli Naninga i Tarphela - powiedział RFA inny mnich z klasztoru Dzieszo Baikar w Nagczu (chiń. Naqu), w Tybetańskim Regionie Autonomicznym. - Duchownych zmuszano do podpisywania dokumentu lżącego Dalajlamę. Każdy, kto odmówił złożenia podpisu, musiał zapłacić 10 tysięcy yuanów (ponad 1350 USD). Ci dwaj powiedzieli nie i oświadczyli, że nie mają pieniędzy. Zabrali ich, nikt nie wie dokąd".
Pod koniec listopada zatrzymano dwóch mnichów, którzy pokłócili się z chińskimi sklepikarzami. Protest w ich obronie przerodził się w zamieszki i doprowadził do aresztowania sześciu Tybetańczyków. Nie wiadomo, gdzie są przetrzymywani. W tym samym czasie do regionu ściągnięto setki uzbrojonych funkcjonariuszy.
Po rozruchach, w trakcie których policja użyła broni palnej, władze ogłosiły kampanię „reedukacji patriotycznej". Z reguły polega ona na zmuszaniu Tybetańczyków do potępiania Dalajlamy jako „separatysty".
„Ludzie i mnisi poprosili władze o zgodę na widzenie z zatrzymanymi i otwarcie klasztoru - relacjonuje mnich. - Chińczycy odpowiedzieli, że mają prawo ich trzymać i ukarać, a każdy, kto będzie próbował im pomóc, zostanie uznany za współwinnego".
Władze odmawiają komentarzy; według lokalnych źródeł klasztor stoi pusty.
„Po wszczęciu dochodzenia i ogłoszeniu kampanii mnisi opuścili świątynię i wrócili do domów - twierdzi człowiek, który pracował w klasztorze. - Było ich dwustu, teraz nie ma żadnego. 7 grudnia kilkudziesięciu Tybetańczyków zwróciło się do chińskiej grupy roboczej z prośbą o zwolnienie zatrzymanych i przywrócenie normalnej sytuacji. Usłyszeli, że ani Baikar, ani Chiny nie potrzebują żadnych mnichów i że nikt nie ma prawa wstawiać się za aresztowanymi. Ludzie są zdruzgotani zamknięciem świątyni, którą założył Dzie Nenten Nima, uczeń Dzie Rinpocze, ojca szkoły gelug" buddyzmu tybetańskiego.