Datki po trzęsieniu w Yushu: szczodrość czy tyrania?
Xujun Eberlein
Rano jak zwykle włączyłam telewizor i ze zdumieniem odkryłam, że na wszystkich kanałach nadają wiadomości rządowej CCTV 1. Najpierw myślałam, że coś się zepsuło, ale nagle przypomniałam sobie, że ogłoszono „dzień żałoby narodowej" po trzęsieniu ziemi w Yushu, więc nie pokazują żadnych programów rozrywkowych.
Rząd stał się wyjątkowo formalistyczny. Żałoba płynie z serca, jak ją narzucić? Dlaczego muszą zmieniać dobry smak w zły? Na wszystkich kanałach to samo. Każdy, kto staje przed kamerą, żarliwie wzywa do „przekucia smutku w siłę, bo jutro będzie lepiej!". Po półgodzinie takiego młotowania można dostać załamania nerwowego.
Wieczorem włączam telewizor ponownie. Bez zmian - ten sam obraz i język. Dziś takie możliwości mają chyba tylko rządy Chin i Korei Północnej.
Przed kilkoma dniami znajomy urzędnik powiedział mi, że po trzęsieniu w Wenchuanie jedynie „mobilizowano" ich do składania datków. Teraz potrącili je im z pensji. Dyrektor oświadczył obłudnie: „Kto nie chce dać, może zgłosić się do mojego biura". Ciekawe, kto się odważy. Pewnie tylko tacy, którzy marzą o utracie środków do życia.
Po tamtym trzęsieniu ów kolega dał na pomoc, dobrowolnie, tysiąc yuanów. Teraz zabrali mu sto. Czuje się okradziony, a nie podbudowany szczodrością.
Czasy takie i dewastacja środowiska, że co chwila mamy trzęsienia, tsunami, powodzie i susze. Wejdą ludziom na całe pensje?
Pracodawcy robią to oczywiście tylko dlatego, że dostali z góry dokument z czerwoną pieczątką. Mają do wyrobienia normę zebranych datków i przekazują je wyżej, żeby CCTV mogła twierdzić, że „serce narodu bije jak jedno, w jedności siła, do tej pory ludzie zebrali" tyle i tyle miliardów. „Widać jasno, że zgodnie z naszą tradycją wszystkie nacje to jedna rodzina. Jeśli na kogoś spadnie nieszczęście, pomocne dłonie wyciągają się z ośmiu stron" ple, ple, ple.
Pojawiają się głosy szydzące z tej „szczodrości". W Chinach jest tyle katastrof - czy to nie na rządzie spoczywa obowiązek rozwiązywania takich problemów? Czy ludzie dają, czy nie, to wyłącznie ich sprawa. Od kiedy to kwestia wyrabiania normy? To żadna szczodrość i współczucie, tylko zwykła, proceduralna tyrania.
Są i tacy, którzy z darów zrobili dźwignię reklamy. Odbywa się to tak: przedstawiciel firmy trzyma wysoko czek i uśmiecha się jak debil do kamery. Prowadzący łyka to jak gęś i ryczy: „Da-li sto mi-lio-nów!". Gość z konkurencji nie może być gorszy, podskakuje więc i wyje: „My daliśmy dwieście!!!". Wodzirej szaleje: „Mamy dwieście, mamy dwieście milionów!". Człowiek odnosi wrażenie, że ogląda jakąś aukcję.
Wszystko to przypomniało mi o starym sąsiedzie. Dziadek był częściowo sparaliżowany. Lubił siadywać w drzwiach i słuchać radia. Wyłącznie tradycyjnej opery kunqu. I zawsze na pełny regulator. Wszystkich sąsiadów doprowadzało to do szaleństwa, ale że był stary, nikt nie odważył się narzekać - poza jego wnuczkiem, który gderał: „Ten hałas rozsadza mi głowę", ale meloman udawał, że nie słyszy. I wreszcie nadszedł ów dzień. Dziadek tradycyjnie rozstawił swój sprzęt, a chłopczyk, wróciwszy ze szkoły, podbiegł do odbiornika, przekręcił gałkę i wykrzyknął: „Nie słyszałeś o trzęsieniu ziemi w Wenchuanie?!". Staruszka zamurowało. A chłopiec uciekł, zakrywając usta ręką.
21 kwietnia 2010
Xujun Eberlein - chińska pisarka i blogerka.
Według oficjalnych źródeł liczba ofiar trzęsienia ziemi w Juszu (chiń. Yushu) wzrosła do 2187. Tybetańczycy oskarżają władze o zaniżanie liczby zabitych, opieszałość, indolencję, „faworyzowanie" Hanów nawet podczas akcji ratunkowej i machinacje propagandowe. Tysiącom mnichów, którzy spontanicznie, jako pierwsi nieśli pomoc ofiarom, kazano opuścić teren katastrofy. Zablokowano także przekazywanie darów przez niezależne organizacje i osoby prywatne.