Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków
Rewolucja Xinhai i Tybet
Oser
Pewnego gorącego, wyjątkowo dusznego pekińskiego popołudnia znajomy z Tokio zapytał mnie, jaki wpływ miała na Tybet Rewolucja Xinhai, przypominając przy okazji, że w tym roku obchodzimy stulecie tamtych wydarzeń. Chiny zdają się o to w ogóle nie dbać, zajęte entuzjastycznym reanimowaniem i promowaniem „czerwonej klasyki" z okazji dziewięćdziesiątki Komunistycznej Partii Chin. Choć nowe państwo narodowe wyrosło na gruzach imperium mandżurskiego, najwyraźniej nie ma chętnych do składania podziękowań za obalenie starego reżimu.
Znaczenie rewolucji dla Tybetu omawiać można z dwóch perspektyw. Zacznijmy od skutków natychmiastowych: ścięcie cesarskiego watażki Zhao Erfenga, któremu marzyła się krwawa asymilacja Kramu, miało znaczenie symboliczne. Jego armia utknęła w Njingtri i została zmuszona do odwrotu. Większość żołnierzy i oficerów złożyła broń.
Śmiem więc twierdzić, że tamta rewolta stanowiła dla Tybetu szansę. XIII Dalajlama widział to doskonale i niemal zdołał wykorzystać. Po powrocie z wygnania stanął na czele istniejącego od kilkuset lat kaszagu (czyli rządu) i w 1913 roku proklamował niepodległość Tybetu. Takie gesty, choćby najśmielsze, nie znaczą jednak wiele, jeśli nie zostaną uznane przez społeczność międzynarodową. W owych czasach światem rządziły wielkie zachodnie mocarstwa. Nasza „niepodległość" czy „podległość" warte były tyle i na tyle wiążące, co zagraniczne pieczęcie przyłożone na dokumentach sporządzonych według cudzych zasad w obcych językach.
Gdyby wtedy wytrwali, wszystko mogłoby się potem ułożyć inaczej. Ale Tybetańczycy nie potrafili wykorzystać okazji, za co płacą do dzisiaj. „Ojcowie założyciele Mongolii - pisze lokalny historyk Daxi Dongribu - po ogłoszeniu niepodległości (1911) natychmiast wysłali przedstawicieli na dwory wielkich mocarstw. Podczas gdy Tybetańczycy i Ujgurzy poświęcili się całkowicie religii, Mongołowie wydali wielu wybitnych, niezłomnych myślicieli politycznych".
Porównajmy Tybetańczyków, Ujgurów i Mongołów. Choć tym ostatnim ciągle odbierano kontrolę nad własnym losem, zdołali wybić się na niepodległe państwo, a w ostatecznym rozrachunku liczy się tylko to. Mongolia, rzecz jasna, mogła liczyć na potężne wsparcie carskiej Rosji, podczas gdy Brytyjczycy, na których liczono w Tybecie, czy to odwracali się plecami w najtrudniejszych chwilach, czy to sami atakowali, czy to wybierali rolę biernych widzów. Podpisali nawet traktat o zwierzchnictwie nad Tybetem - z Mandżurami, bez udziału Tybetańczyków. Ostatniej zdrady dokonali w 2008 roku, uznając odwieczne panowanie Chin nad Tybetem.
Z drugiej strony Rewolucja Xinhai miała dalekosiężny i głęboki wpływ na Tybet. Mam tu na myśli ideę „Pięciu narodów jako jednej rodziny" Yuana Shikai oraz „Republiki pięciu nacji" (tymczasowego wtedy) prezydenta Sun Yat-sena: „Zjednoczenie ziem zamieszkiwanych przez Hanów, Mandżurów, Mongołów, Hui i Tybetańczyków w jedno państwo łączące owe rasy". Wtedy też narodził się frazes o „Tybecie jako odwiecznej, integralnej części Chin", całkowicie ignorujący jego (uznawaną, z wzajemnością, przez Mongolię) niepodległość.
Sun Yat-sen jest nie tylko ojcem założycielem Republiki Chińskiej. Jego portret towarzyszył rocznicowym obchodom ChRL na Tiananmen obok wizerunku Mao Zedonga. Jak widać i Guomindang, i komuniści przyznają się do wspólnego dziedzictwa - zwłaszcza „republiki pięciu nacji". Wszystkie te słodkie słówka o równości, harmonii i pięknie - to mrzonki. Czy to, wtedy, w przypadku pięciu narodów, czy dziś, gdy pieją o pięćdziesięciu sześciu - karty rozdaje tylko jedna grupa etniczna.
Tybetańczycy powinni więc zawsze uważnie patrzeć w przyszłość. Słabi i bezradni muszą mieć wizję swojej drogi, bo po prostu nie mają gdzie wracać.
1 sierpnia 2011