Szósty dzień protestów, reakcja chińskich władz
Według świadków w Lhasie wciąż trwają protesty i płoną chińskie sklepy, ale na znacznie mniejszą skalę niż dzień wcześniej, kiedy to na stołecznych ulicach - patrolowanych teraz przez czołgi i wozy pancerne - mogło zginąć nawet 100 osób. Niezależne źródła informują o aresztowaniach, „ścieżkach zdrowia" i brutalnych przesłuchaniach setek Tybetańczyków (w tym masowo zatrzymywanych studentów). Zablokowane są wszystkie ulice i drogi dojazdowe do miasta, zamknięte sklepy, biura, hotele. Obowiązuje godzina policyjna. „Jeżeli jest tam krew, to nasza", mówi zagranicznemu dziennikarzowi mieszkaniec tybetańskiego kwartału miasta. „Do Lhasy wrócił spokój", informuje agencja Xinhua.
Władze chińskie obwiniają o wywołanie zajść, i śmierć w płomieniach „ponad 160 pożarów" „dziesięciu niewinnych ofiar", „podżegaczy" z „kliki Dalaja". „Rozprawimy się ze nimi z całą surowością - mówi o protestujących szef rządu TRA Dziampa Phuncog, wyjaśniając przy tym, że w Lhasie nikt nie strzelał. „Winni mają się oddać w ręce policji do północy w poniedziałek. Tym, którzy się poddadzą, okażemy łaskę", ogłasza administracja w Lhasie, zapowiadając surowe kary za „ukrywanie" demonstrantów oraz nagrody i ochronę dla donosicieli.
Do nowych protestów dochodzi w Labrangu (chiń. Xiahe) oraz w Ngabie (chiń. Aba), w Sichuanie, gdzie 300 mnichów i 100 świeckich pali flagi ChRL, obrzuca kamieniami chińskie restauracje i sklepy, skandując niepodległościowe hasła. Lokalny klasztor Amdo Tagcang otacza wojskowy kordon; aresztowanych zostaje co najmniej dziesięciu duchownych.