Jestem Tybetańczykiem
***
A teraz widzę kasztanka chwiejnie przemierzającego płaskowyż
W oddali, wiem to na pewno, musi być ocean i jego spienione fale
Galopujący wiatr głaszcze grzywę trawy
W tym miejscu zamiera mi ręka, sparaliżowana goryczą i bólem. Łkam na myśl o padającym zwierzęciu, wychudzonym, bezradnym, pokrytym potem. Kto mógł porzucić nieszczęsnego konika na tym pustkowiu? Migotliwe punkciki gwiazd nie potrafią rozproszyć ciemności. Ogier legł przed kamiennym wałem, z którego zimnym żelazem zmagają się pojedyncze źdźbła. Czerń nieba pachnie atramentem. I ta myśl: koń wtulony w mur przecinający bezkres falującej trawy. Pomnik, którego pamięć uleci z ostatnim oddechem tego życia.
Chmura oszczędziła gwiazdy, ale zabrała księżyc, który widzi to wszystko, lecz nie dostrzega nadziei życia. Miliony światełek pałają kompulsywnym blaskiem, któremu oddalenie odebrało wszak całą witalność. Koń z mojego snu jest kruchy, młody, słaby. Chyba nigdy nie zaznał rozkoszy posiadania kopytami tej ziemi ani nie rżał na wiatr, co łaskocze mu grzywę, choć miał tego przedsmak drepcąc pod brzuchem matki. Wtedy zawsze świeciło słońce i pachniał nim każdy dzień. Fakt, zdarzały się wiatr i deszcz, lecz jej bok umiał osłonić nawet przed nimi. Tyle że teraz jest sam ze swoimi wspomnieniami, dotykiem zimnych kamieni i oddechem nieuchronnej śmierci.
Czerń żelaza milczy, walczące z nią łodyżki poddają się woli wiatru, nie zostawiając miejsca na słowa, pytania, odpowiedzi. Tylko ten obleczony nocą cień myśli, która wyparuje z rosą.
kwiecień 2010
Anonimowy wpis na blogu Oser - głos w dyskusji o walce o zachowanie tożsamości Tybetu, której „obywatele sieci" nadali zbiorowy tytuł „Jestem Tybetańczykiem".