Straszne zdjęcia
Oser
Ujawniono właśnie film, ukazujący bestialstwo, z jakim chińskie wojsko i policja traktują Tybetańczyków od 14 marca zeszłego roku. Skatowani ludzie, mnisi w bordowych szatach leżący bez życia na ziemi. Pośród nich płaczący chłopczyk.
Nasz Tendar to po chińsku Danda albo Tanda. Młody człowiek, dwadzieścia, najwyżej trzydzieści lat. Mieszkaniec Lhasy. Kierownik działu obsługi klienta w sieci telefonii komórkowej.
Pierwszy raz usłyszałam o nim w marcu zeszłego roku. Historia była tak tragiczna, że niemal niewiarygodna. Niedawno zdobyłam nagrane przez Tybetańczyków i nowe dla mnie relacje naocznych świadków tego barbarzyństwa. Tak straszne, że naprawdę nie chce się w nie wierzyć.
„Ta kobieta miała syna, który pracował w firmie telekomunikacyjnej. Wracając do domu 14 marca, zobaczył grupę żołnierzy Ludowej Policji Zbrojnej katujących starego, bezbronnego mnicha. Zaczął ich błagać o litość, na co oni pobili go i skopali. Tłukli, aż poszła krew z głowy, i wtedy gdzieś go zabrali. Przez długi czas, nikt nawet nie wiedział, czy przeżył".
Jego matka, emerytowana pielęgniarka, poruszyła niebo i ziemię, żeby dowiedzieć się, co stało się z synem. Pytała wszystkich i wszędzie była. W końcu odkryła, że jest w lhaskim areszcie śledczym. Kiedy go wreszcie znalazła, jej oczom ukazał się straszny widok. Okrwawiony, owinięty plastikową płachtą, leżał w celi na betonowej podłodze. Mnóstwo ran ciętych na nodze, gwóźdź wbity pod paznokieć wielkiego palca prawej stopy. Wycięte kawałki pośladków, pokryte larwami ropiejące rany, na biodrach gnijące ślady uderzeń elektrycznymi pałkami, liczne rany na plecach i twarzy, jedna zalepiona przezroczystą taśmą. Ponieważ nie udzielono mu żadnej pomocy, był już na skraju śmierci.
Zrozpaczona matka zawiozła syna do szpitala. Najlepszy jest wojskowy, ale tam bali się go opatrzyć i odprawili ją z kwitkiem. W końcu został przyjęty do Ludowego Szpitala TRA. Na oddziale intensywnej terapii musieli mu wyciąć z pośladków dwa i pół kilograma gnijącej tkanki. Nie było już jednak żadnej nadziei, więc trzeba go było wypisać. W domu - mieszkali w pobliżu klasztoru Drepung - opiekowała się nim matka. Jego cierpienia zakończyły się 19 czerwca.
Współczucie wobec tragedii nieznajomego ściągnęło na pogrzeb setki osób. „Opłakuję nie tylko straszną śmierć syna - powiedziała im matka - ale bardziej jeszcze tych, którzy są teraz torturowani. Nie potrafię nawet wyobrazić sobie cierpień i męczarni, jakie moje dziecko przeszło w więzieniu". Kiedy ciało zmarłego zgodnie z tybetańską tradycją ofiarowano sępom, okazało się, że w jego stopie był jeszcze jeden gwóźdź.
Matka ma ścisły policyjny dozór i jest odcięta od świata. Ludzie powiadają, że ból odebrał jej zmysły. O tragedii - z wielkim żalem i gniewem - mówi niemal cała tybetańska Lhasa.
Zhang Qingli, najwyższy namiestnik Komunistycznej Partii Chin w Tybecie, powiedział w telewizji 2 kwietnia 2008 roku, że „siły biorące udział w bitwie są dzielne i dobrze walczą" oraz pochwalił tych „synów i młodszych braci ludu" za „wykonywanie rozkazów partii, służbę ludowi, odwagę i dyscyplinę".
Tendar, niewinny młody Tybetańczyk, zmarł okrutną śmiercią w wigilię przybycia do Lhasy znicza olimpijskiego.
Ilu Tybetańczykom aparat tego państwa zgotował za szczelną kotarą podobny, nieludzki los? O ilu podobnych tragediach nie dowiedział się świat? Jeśli zostało w was jeszcze sumienie, błagam, ujmijcie się za Tybetańczykami!
Ujawnione zdjęcia są ważnym dokumentem historycznym. Szkoda tylko, że tak trudno je obejrzeć na youtube i phayulu. Ściągnięcie siedmiominutowego filmu zabrało mi trzy godziny, ale może tylko dlatego, że jak inni w Chinach musiałam w tym celu skakać przez wielką ścianę ogniową. Zastanówmy się więc, jak robić to lepiej.
Pekin, 21 marca 2009