Dlaczego Ngabo Dzigme został nagle zwolniony z RFA?
Oser
Byłam zdumiona i wstrząśnięta na wieść o nagłym zwolnieniu Ngabo Dzigmego, dyrektora tybetańskiej rozgłośni Radia Wolna Azja (RFA). Z tego, co udało mi się ustalić, wnoszę, że równie zaskoczeni i zdezorientowani są mieszkający za granicą tybetańscy intelektualiści i dziennikarze oraz Chińczycy zajmujący się Tybetem i tybetolodzy.
Pan Ngabo opuścił Tybet w 1985 roku. Pracował dla Jego Świątobliwości Dalajlamy i w International Campaign for Tibet, studiował stosunki zagraniczne na Uniwersytecie Virginia. Zna doskonale trzy języki (tybetański, chiński, angielski) i ma prawdziwego ducha niezależnego intelektualisty. Kiedy w 1996 roku amerykański Kongres przyznał na to środki, był absolutnie właściwą osobą na właściwym miejscu, by wziąć na siebie brzemię odpowiedzialności za stworzenie od podstaw tybetańskiej rozgłośni RFA. Po szesnastu latach jego ciężkiej pracy zatrudnia dziś ona ponad trzydziestu dziennikarzy oraz wydawców i może być stawiana za wzór w świecie mediów związanych z Tybetem. I teraz nagle zwalnia się go bez słowa wyjaśnienia.
Słyszałam, że umyślny ogłaszający pierwszego listopada tę decyzję zespołowi radia, odmówił podania jakichkolwiek przyczyn. W tym samym czasie pracownicy ochrony otrzymali polecenie wyprowadzenia pana Ngabo z budynku, co samo w sobie jest równoznaczne z zakazem przekraczania jego progu. I nikt nie jest w stanie pojąć, dlaczego postanowiono tak upokorzyć człowieka, który sumiennie przepracował tam tyle lat.
Byłam kiedyś zatrudniona w mediach podlegających kontroli Komunistycznej Partii Chin i znam dość dobrze mechanizmy działania autokratycznej władzy. Tyle że nigdy bym nie pomyślała, że tak jej bliski może być proces zwalniania z pracy pod rządami demokracji. Jak, pytam, można było tam nie podać żadnego powodu i przez sekundę nie pomyśleć o ludzkiej godności?
Przy okazji - mnie także wyrzucano. Traf chciał, również po przepracowaniu szesnastu lat. I odnoszę dziwne wrażenie, że korzystając z okazji, powinnam teraz podziękować Komunistycznej Partii Chin za to, jak się ze mną wtedy obeszła. Rzecz działa się w biurze sekretarza partii Stowarzyszenia Literackiego Tybetańskiego Regionu Autonomicznego. Tybetańczyk i Han, uśmiechnięci, zagaili grzecznie: „wiecie, rozumiecie, z powodu waszego stosunku do pracy postanowiliśmy pozwolić wam dobrowolnie zrezygnować". Nie byłam w nastroju do dobrowolności: „Niczego sama nie podpiszę, możecie mnie zwolnić". W sumie nie mam na co specjalnie narzekać - nie wezwali straży i nie wyprowadzali mnie za drzwi w eskorcie uwiązanego na smyczy wielkiego czarnego psa.
W zestawieniu z umyślnym milczącym na temat przyczyn zwolnienia pana Ngabo aparatczycy KPCh wydają się stosunkowo uczciwi i szczerzy. Wyrzucając mnie przed ośmiu laty z pracy w redakcji „Literatury Tybetańskiej", powiedzieli otwarcie, że idzie o napisaną przeze mnie książkę i moje „poważne błędy polityczne". Dyrektor Centralnego Biura ds. Dziennikarstwa i Publikacji oświadczył wyraźnie, że sławiłam „XIV Dalajlamę i XVII Karmapę" oraz zachęcałam „do czci i wiary religijnej", zapuszczając się „do pewnego stopnia" na „grząski grunt polityczny". Mało tego - partia obwieściła to publicznie.
Jako stała słuchaczka tybetańskiej rozgłośni RFA i komentatorka pisząca od sześciu lat dla tej stacji, doskonale znam wartość otwartej platformy wolnego słowa, która przekazując rzetelne informacje o sytuacji w tybetańskich regionach Chin oraz o tybetańskich społecznościach za granicą, pozostaje wierna zasadom niezależności, bezstronności, wolności i pluralizmu mediów oraz dopuszcza różnorodne głosy, odzwierciadlające mnogość poglądów. Radio zawdzięcza swój opiniotwórczy status w tybetańskiej części Chin właśnie zasadom, jakie zaprowadził i przez szesnaście lat uosabiał pan Ngabo. Nie wiem, czy usunięto go akurat za to, ponieważ mogę tylko spekulować. Jeśli tak, w realiach demokratycznych uznać to trzeba za wysoce podejrzane i haniebne.
Jego Świątobliwość Dalajlama nieodmiennie podkreśla znaczenie prawdy, prawdy, której fundamentem jest dziennikarska niezależność. „Niestety - mówi dobitnie - są na świecie miejsca, w których wiadomości poddawane są systematycznej cenzurze oraz zakłamywane", i uznaje to za „niemoralne". Autorytarne reżimy nieodmiennie próbują monopolizować prawdę, kontrolując i ukrywając informacje. Pod rządami KPCh środki masowego przekazu mówią tylko jednym głosem i stanowią tubę propagandową partii. Wolne zagraniczne media są więc dla Tybetańczyków w kraju niezastąpionym źródłem dostępu do informacji i prawdy. Tym, czego w walce z autokratyczną władzą strzec się musimy najbardziej, jest sięganie po jej metody. Jeśli komuś marzy się zmienienie otwartej i pluralistycznej rozgłośni tybetańskiej RFA w narzędzie propagandy, straci ona po prostu status, jaki udało się jej wypracować. Co więcej, odbije się to także na wizerunku Jego Świątobliwości oraz procesie demokratyzowania społeczności emigracyjnej.
Radio Wolna Azja powinno więc jasno wytłumaczyć, czemu pozbyło się pana Ngabo. W żadnym razie nie jest to prywatna sprawa jednego człowieka - bardzo wielu ludzi martwi się dziś przez nią o przyszłość rozgłośni. Musi się to odbić na skuteczności zagranicznych kampanii na rzecz Tybetu i, co najgorsze, potęgować dezorientację w tybetańskich regionach Chin, gdzie sytuacja nigdy chyba nie była tak trudna.
Na koniec pragnę dać wyraz swemu najwyższemu podziwowi dla pana Ngabo i ukłonić mu się z szacunkiem, dziękując za szesnaście lat kierowania rozgłośnią tybetańską Radia Wolna Azja. Zapewniając rodakom dostęp do rzetelnych wiadomości i informując świat o powadze sytuacji w Tybecie, była ona również świadectwem wartości takich jak niezależność i bezstronność mediów, szacunek dla opinii publicznej i tak dalej. W ogromnym stopniu jest to zasługą pana Ngabo, który dokonał rzeczy naprawdę wielkiej. Spieszę Pana zapewnić, że sprawiedliwość mieszka w ludzkich sercach, sędzią ostatecznym jest historia, zaś Buddowie i Bodhisattwowie widzą prawdę i kłamstwo, dobro i zło w pełni oraz w każdym szczególe.
Lhasa, 9 listopada 2012