Wyrok Tenzina Delka Rinpocze
Wang Lixiong
Żywy Budda*, którego ludność lokalna darzy najwyższym szacunkiem, zaplanował siedem ataków terrorystycznych. To w tym roku najważniejsza sprawa, jaką rozpracuje Biuro Bezpieczeństwa Publicznego Tybetańskiej Prefektury Autonomicznej Ganzi (tyb. Kardze) Prowincji Sichuan.
Świeckie imię Żywego Buddy brzmi Ahan Zhaxi (tyb. Ngałang Taszi). Przyjmując święcenia, otrzymał imię Tenzin Delek. Jest również znany jako Aten Phuncog. Żywego Buddę rozpoznano w nim w Indiach w latach osiemdziesiątych. Władze chińskie nigdy jednak nie uznały go za inkarnowanego lamę i konsekwentnie nazywają go Ahanem Zhaxi. Sąd nie wydał jeszcze ostatecznego wyroku, ale władze prefektury Ganzi zdążyły uruchomić kampanię oczerniania i prześladowania tego człowieka.
Tło wydarzeń wygląda następująco. 3 kwietnia na głównym placu Czengdu wybuchła bomba. Ładunek zdetonował daleki krewny Ahana, który był kiedyś jego asystentem. Zeznał, że atak kazał mu przeprowadzić Ahan. 7 kwietnia policja aresztowała Ahana i zaczęła go przesłuchiwać. Ahan przyznał się w śledztwie do zaplanowania tego i sześciu innych – żadnej z tych spraw nie udało się wcześniej rozwiązać policji – zamachów bombowych w Ganzi. I cała historia skończyłaby się pewnie na tym, gdyby mieszkańcy Ganzi nie oskarżyli władz o rozpowszechnianie stronniczej, niesprawiedliwej wersji wydarzeń.
Bywałem w tej prefekturze wielokrotnie i znam Ahana Zhaxi od dawna. Jestem też naocznym świadkiem niezwykłego szacunku, jakim darzyła go tybetańska populacja południowego Ganzi. Ahan odwiedzał wiele regionów rolniczych i pasterskich, by udzielać nauk duchowych. Angażował się w liczne projekty charytatywne; zakładał, na przykład, szkoły dla sierot, pomagał samotnym starcom związać koniec z końcem, budował drogi i mosty, chronił środowisko, prowadził kampanie przeciwko paleniu tytoniu, piciu alkoholu, uprawianiu hazardu, odbieraniu życia itd. Ci, którzy porzucili owe występki pod wpływem jego pouczeń, traktowali go jak ojca, który dał im nowe życie. Odwiedzałem Ahana i byłem pod ogromnym wrażeniem spartańskiego życia, jakie prowadził. Zostawiał sobie bardzo niewiele z datków, które przynosili mu wierni. Ma się rozumieć, nie mogłem uwierzyć – a jego uczniom z pewnością przyszłoby to jeszcze trudniej – w historię o zaplanowaniu przezeń zamachów bombowych.
Ahan zawsze źle żył z władzami lokalnymi i Biurem Bezpieczeństwa Publicznego. Wcześniej dwukrotnie musiał się ukrywać w różnych tybetańskich domach. Dziesiątki tysięcy ludzi podpisały się lub złożyły odciski palców pod petycjami w jego obronie. Wybrani delegaci pojechali do Pekinu, prosząc o wstawiennictwo rządu centralnego. Przez to władze lokalne nie mogły położyć na nim łapy. Eksplozja bomby dała im pretekst, na który czekały tak długo – okazję do ukarania Ahana. Większość ludzi widzi to bardzo cynicznie – trudno o lepszy przykład wrobienia niewinnego człowieka. Z jednej strony, władze zdołały wreszcie upokorzyć Ahana. Z drugiej, lokalne Biuro Bezpieczeństwa Publicznego może się wykazać rozwikłaniem spraw, których od dawna nie umiało rozwiązać. I tak ubito dwa ptaki jednym kamieniem. Dlaczego Ahan przyznał się do stawianych mu zarzutów zrozumie każdy, kto choć trochę zna system komunistyczny, w którym łatwo wymusza się zeznania torturując ciało i umysł. W historii Komunistycznej Partii Chin roi się od niewinnie skazanych. Jak przekonać kogokolwiek, że nie powtórzy się to teraz?
Nie mogę stwierdzić z absolutną pewnością, że Ahan został skazany niewinnie. Choć spotykałem się z nim, “znamy tylko powierzchowność, nie umysł”. Mimo to jestem głęboko przekonany, że mamy tu do czynienia z manipulacją. Uważam, że Ahan powinien mieć prawo do publicznej obrony. Co więcej, ludziom należy się prawo do wątpienia, podejrzliwości i samodzielnego zbadania sprawy. I jeszcze słowo o władzach. Naczelnik miasta Yajiang (tyb. Njagczu) ogłosił następującą groźbę: “Każdy, kto opowie się po stronie Ahana, zostanie uznany za tak winnego, jak on sam”. W takich okolicznościach, nawet jeśli Ahan Zhaxi jest naprawdę winny, te tysiące ludzi nigdy w to nie uwierzą. I cała sprawa przejdzie do historii jako element prześladowań Tybetańczyków przez rząd Hanów.
* Tulku lub trulku (tyb. sprul-sku) – dosłownie “ciało manifestacji”, odpowiednik sanskryckiego terminu nirmanakaja: inkarnowany lama, tzn. osoba, która osiągnęła taki stopień duchowego rozwoju, który pozwala jej na świadome odrodzenie w świecie ludzi, by nieść pomoc innym. Chińczycy błędnie tłumaczą ten termin jako huo fo, “żywy budda”.
Wang Lixiong, mieszkający w Chinach popularny pisarz i historyk, autor bestsellera “Yellow Peril”, często wypowiada się na tematy tybetańskie. Tekst ten pojawiał się na wielu chińskich stronach internetowych od połowy kwietnia.