Do Lhasy z płomieni
Oser
Trzeciego grudnia 2013 roku przed ratuszem w Ngabie w Amdo (dziś należącej administracyjnie do Sichuanu) podpalił się trzydziestoletni koczownik Kunczok Ceten, który zmarł, przewożony przez paramilitarną policję do stolicy prefektury w Barkhamie. Dwa tygodnie później w Sangczu (obecnie prowincja Gansu) dokonał samospalenia i zginął na miejscu czterdziestodwuletni mnich Cultrim Gjaco.
Liczba Tybetańczyków, którzy od 2009 roku wydali się na pastwę płomieniom, wzrosła do stu dwudziestu dziewięciu (w tym pięciu poza granicami Tybetu). Między styczniem a grudniem tego roku doszło do dwudziestu ośmiu samospaleń (w tym dwóch za granicą). Wiemy, że sto dziesięć osób nie żyje. Te liczby szokują, Każda oznacza stracone życie.
Kiedy w listopadzie zeszłego roku żegnałam się z lhaskimi klasztorami i młynami modlitewnymi Barkhoru, wszędzie natykałam się na pielgrzymów - starych i młodych, kobiety i mężczyzn - z Amdo i Khamu, dla których po miesiącach zamknięcia na głucho uchylono wreszcie wrota stolicy. Choć na rogatkach byli przesłuchiwani i musieli zamienić dowód osobisty na czasowe zezwolenie na pobyt w Lhasie, choć zmuszano ich do mieszkania w wydzielonych hotelach i noclegowniach oraz bez przerwy legitymowano i rewidowano na ulicach, mogli wreszcie ujrzeć złote oblicze Dżoło Rinpoczego na ołtarzu świątyni Dżokhang, modlić się u stóp Potali i składać pokłony na pielgrzymich ścieżkach.
Zagadywałam wszystkich i nieodmiennie słyszałam, że przybyli z miejsc, w których ktoś się podpalił. Z reguły byli też w wieku idących w ogień. Trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że spotykam ich krewnych. Wspomniałam o nich w rozmowie z Ai Weiweiem, a on napisał: „Ci ludzie wyszli z płomieni. Dokąd idą? Gdzie znajdą pocieszenie, jeśli to w ogóle możliwe?". Kiedyś takim miejscem była dla nich Lhasa. Teraz serce się kroi na widok ulic wypełnionych posterunkami, mundurowymi i tajniakami, na widok legitymowania, rewizji, kontroli telefonów komórkowych - jakby ta władza usiłowała wbić każdego z nas w kaftan bezpieczeństwa.
Niedawno lhaski urząd bezpieczeństwa rozesłał instrukcję do wszystkich hoteli, opisującą „proces rejestracji osób, które wymagają zgłoszenia". „Sprawdzić dowód osobisty, zgłosić władzom, uzyskać potwierdzenie Biura Bezpieczeństwa Publicznego, zarejestrować, zameldować, wymeldować, odnotować czas wyjść. Dotyczy mieszkańców trzech wschodnich okręgów prefektury Naqu (tyb. Nagczu) Tybetańskiego Regionu Autonomicznego: Biru (tyb. Driru), Suo (tyb. Sog) i Baqing (tyb. Draczen), oraz prowincji Qinghai, Gansu, Yunnan, Sichuan i Xinjiang (z wyjątkiem Hanów). Mieszkańcy pięciu tybetańskich prowincji i Xinjiangu (poza Hanami), którzy przybywają do Lhasy na pielgrzymkę, odwiedzić krewnych, poddać się leczeniu, w celach turystycznych, biznesowych itp., muszą zostać wylegitymowani i w ciągu 10 minut zgłoszeni lokalnemu komisariatowi, który w takim samym czasie podejmie decyzję w sprawie zgody na zameldowanie. Niepopełnienie obowiązków, takie jak niepowiadomienie właściwego organu, wpuszczenie bez zameldowania, zameldowanie więcej niż jednej osoby na podstawie jednego dokumentu tożsamości, niespisanie wymaganych danych, zameldowanie pod zmienionym nazwiskiem, uznanie nieważnego dokumentu itd. będzie karane z całą surowością prawa i może grozić zamknięciem hotelu".
Słyszałam, że na specjalnym spotkaniu z hotelarzami bezpieka ciągle wracała do sprawy dwóch młodych Tybetańczyków z Amdo, którzy 27 maja 2012 roku dokonali samospalenia przy młynach modlitewnych między Dżokhangiem a komisariatem na Barkhorze. „Jeśli podpali się ktoś z waszych - grozili funkcjonariusze - będziecie następnym hotelem Mandala. Pójdziecie z torbami i skończycie na bruku". To ostatnie zdanie weszło do codziennego języka i robi karierę w mieście.
Hotel Mandala stał naprzeciw południowej ściany Dżokhangu. To w nim mieszkali chłopcy z Amdo. Władze lokalne wyładowały furię, aresztując parę, która go prowadziła, i jeszcze odźwiernego. Skonfiskowano cały majątek hotelu, którego miejsce zajął ubecki „Komitet zarządzania lhaskiej starówki Barkhor". Nowa zbitka „starówka Barkhor" została na dobre, stając się pretekstem ogromnej przebudowy całego kwartału. I tak w imię „rozwoju" i „strzeżenia stabilności" tradycyjnie ubili dwa ptaki jednym kamieniem.
grudzień 2013