„Przyśnił mi się Longczen-la!”
Nie chcę otwierać oczu, żeby ten mityczny stwór
Nie rozpłynął się we mgle, jakby nigdy nie istniał.
CZYTAJ DALEJW czasie rewolucji kulturalnej byłem w Pekinie, studiowałem na wydziale sztuk pięknych Centralnego Instytutu Mniejszości. Nieodpowiednie pochodzenie zamknęło przede mną szeregi czerwonej gwardii. Razem z innymi klasowo niepewnymi powołaliśmy więc „gwardię czerwonej sztuki” i działaliśmy „na odcinku literatury”. Było nas bodaj trzydzieścioro, sami zaprojektowaliśmy sobie opaski.
CZYTAJ DALEJW tamtych latach większość Tybetańczyków uczyła się w Pekinie w Centralnym Instytucie Mniejszości. Oni również powołali Czerwoną Gwardię, która nawiązała współpracę z naszą. Na początku sierpnia urządzili u siebie wielki wiec „obnażania i krytyki” Panczena Rinpoczego. Miało w nim uczestniczyć jakieś osiemdziesiąt osób – sami Tybetańczycy, uczniowie i nauczyciele z obu szkół. Wsiedliśmy w autobusy i pojechaliśmy aresztować Rinpoczego w jego kwaterze w akademii cesarskiej. Siedział w swoim pokoju, zupełnie spokojny i opanowany. Nie okazał cienia strachu.
CZYTAJ DALEJSztab czerwonej gwardii, który mieścił się w budynku, będącym dziś hotelem związkowym, kazał stawić się przedstawicielowi lhaskiej szkoły średniej i szkoły pedagogicznej. Pierwszą reprezentowałem ja, drugą wysoki chłopak z Szigace. Nie pamiętam, jak się nazywał. W sztabie byli dowódcy regionu wojskowego, Ren Rong i Zeng Yongya, a nawet kilku aparatczyków z administracji Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA). Wydaje mi się, że kierował nim wtedy Pan, szef wydziału propagandy. Te sztaby powołano na samym początku rewolucji. Pamięć już nie ta, ale dowodził chyba Tao Changsong albo Xie Fangyi.
CZYTAJ DALEJW sierpniu 2012 roku, jadąc do Lhasy samochodem przyjaciół, nocowałam w Golmudzie, sztucznym mieście o bardzo krótkiej historii.
CZYTAJ DALEJz rzeki bez początku i końca
niemordowanie żłobiącej koryto ciemności
lecz cichej na powierzchni żałobą bezruchu
wyłania się powoli twoja postać
CZYTAJ DALEJMój pociąg dojeżdżał właśnie do Lhasy, kiedy przyszedł esemes od kolegi z Pekinu: „dostał ją!”. Był 8 października 2010 roku, mogło to więc znaczyć tylko jedno: Pan Liu Xiaobo otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Rozpromieniona, natychmiast wysłałam gratulacje jego żonie Liu Xia, ale nie wiem, czy do niej dotarły, bo ilekroć próbowałam dzwonić, jej telefon zachowywał się jak wyłączony. „Wypijmy za zdrowie pierwszego chińskiego pokojowego noblisty”, napisałam też zaraz do tłumu Tybetańczyków, Chińczyków i zaprzyjaźnionych zagranicznych dziennikarzy.
CZYTAJ DALEJW raporcie misji przedstawicieli amerykańskiej senackiej komisji spraw zagranicznych znalazło się zdanie, nad którym warto się pochylić: „członkowie delegacji mogli potwierdzić zasięg tego zakrojonego na wielką skalę projektu oraz generalnie pozytywny stosunek Tybetańczyków”. Idzie o tak zwane „komfortowe domy”, które wraz z „migracją ekologiczną” i „osiedlaniem koczowników” stanowią w Amdo i Khamie część rządowego przedsięwzięcia, zatytułowanego oficjalnie „prowadzeniem chłopów i pasterzy ku bardziej nowoczesnemu i cywilizowanemu stylowi życia”. Zhang Qingli, namiestnik w Tybetańskim Regionie Autonomicznym, dorzucił, że „jest to nasza walka z kliką dalaja o przejęcie inicjatywy w wymiarze zapewnienia podstawowych warunków życiowych”, nazywając przy tym partię komunistyczną „prawdziwym żywym buddą prostych ludzi”.
CZYTAJ DALEJTo znamienne, że we współczesnym Tybecie najpopularniejszym pierwszym imieniem stał się „Tenzin”. Zwłaszcza w sercu kraju, Lhasie, i zwłaszcza wśród najmłodszych. Znajomy ze stolicy mówił mi, że gdy posłał syna do przedszkola, okazało się, iż ponad połowa z niemal pięćdziesięciu szkrabów nazywa się Tenzin. Wśród chłopców roi się od „Tenzinów Dordże” czy „Tenzinów Łangdu”, a wśród dziewcząt – od „Tenzin Lhamo” i „Tenzin Dolm”.
CZYTAJ DALEJWróciwszy do Lhasy z Amdo w lecie 1994 roku, napisałam długi wiersz, który jest dla mnie ważny. Zatytułowałam go „Mala jak patrzy” – od naszych koralików do odliczania mantr i modlitw. Kotłowały się wtedy we mnie najróżniejsze uczucia.
CZYTAJ DALEJPrzeczytałam artykuł Ji Shuominga w ostatnim numerze „Tygodnika Azjatyckiego”. Prawdę mówiąc, spotkałam się kiedyś z tym dziennikarzem. Przed kilku laty robił wywiad ze mną i moim mężem, bo był ciekaw różnych aspektów sytuacji w Tybecie.
CZYTAJ DALEJZawsze interesowały mnie ruiny – w całym tybetańskim bezkresie, zwłaszcza zaś w Lhasie i jej okolicach. Niemal wszystkie są rezultatem współczesnych politycznych spazmów. Fotografuję je i opisuję. Gdybym umiała malować albo komponować, moje obrazy i muzyka też opiewałyby zgliszcza. Czy raczej dawały im świadectwo, zaświadczały. W ostatnich latach najwięcej uwagi poświęciłam gruzom Szidelingu i Jabszi Takceru: klasztornej szkoły oraz stołecznej rezydencji rodziców i krewnych Dalajlamy.
CZYTAJ DALEJUczeni piszą, że obraz Sinmo jest pierwszą mapą Tybetu, sporządzoną przez jego mieszkańców. Ma ona odzwierciedlać nasze „rozumienie własnego terytorium”. Na pierwszy rzut oka obraz zdaje się przedstawiać leżącą kobietę, nie mapę, ale starożytne cywilizacje lubiły, żeby kartografia opowiadała zarazem historię. „W dawnym Tybecie – czytamy – mapy były ekspresyjnymi ilustracjami i katalogami ważnych symboli, zawierając także wymiar duchowy i kulturowy z bogactwem religijnych i transcendentnych treści”.
CZYTAJ DALEJDwudziestego siódmego lutego dwa tysiące dziewiątego roku z klasztoru Kirti w Ngabie, w tybetańskim regionie w południowo-zachodnich Chinach, wyszedł dwudziestoczteroletni mnich w bordowych szatach.
CZYTAJ DALEJNa tamtą Kalaczakrę sprzed pięciu lat, trzydziestą drugą Jego Świątobliwości, ściągnęło do Bodh Gai dwieście tysięcy pielgrzymów – w tym dziesięć tysięcy z Tybetu i ponad tysiąc z Chin właściwych. I to im właśnie zadedykował ceremonię Dalajlama.
CZYTAJ DALEJW 1995 roku sprawa inkarnacji Panczena Rinpoczego doprowadziła do dramatycznego rozdźwięku między Komunistyczną Partią Chin a Dalajlamą. Li Ruihuan, członek Stałego Komitetu politbiura, ujął to w ten sposób: „Dalaj stoi na czele grupy separatystycznej, która spiskuje, by zdobyć niepodległość Tybetu. Stanowi narzędzie międzynarodowego ruchu antychińskiego. Jest nie tylko główną przyczyną i źródłem wszelkich niepokojów w społeczności tybetańskiej, ale i największą przeszkodą, uniemożliwiającą zaprowadzenie porządku wśród tybetańskich buddystów”.
CZYTAJ DALEJ12 lipca 2015
Krewne, które czekają w Chengdu na widzenie z Tulku Tenzinem Delkiem, otrzymują nagle wiadomość: „A’an Zhaxi zmarł dziś po południu na skutek choroby”. To wszystko, słowa wyjaśnienia.
CZYTAJ DALEJGdzie ma leczyć rany
Orzeł mego ducha?
Cisza i grymas bólu.
Płaczę na samo wspomnienie.
Nie mogę wiedzieć, czy chińskie gwiazdy filmowe czytają zagraniczne gazety, które piszą o zmienianiu Tybetu w disneyland, ale nawet jeśli, zapewne nie utożsamiają się z diagnozą, że „władze dławią dziś mnichów nie chińskim wojskiem, a tłumem nachalnych turystów”. Mając o sobie bardzo dobre mniemanie, zjeżdżają tu raczej w poszukiwaniu „duchowości” albo „praktyki buddyjskiej”.
CZYTAJ DALEJ„Świat kocha uchodźców, o ile są olimpijczykami”, napisał New York Times w czasie igrzysk w Rio. „Z jednej strony zachwycamy się ich reprezentacją, z drugiej – wieszamy na uchodźcach psy. Jak to możliwe? Za sprawą starej zasady: nie na moim podwórku. »Jednocześnie robimy się lepsi i gorsi – mówi pisarz Paul Auster. – W równym stopniu«”.
CZYTAJ DALEJ