Dolkar Co: To już rok

Jest 3 stycznia 2011 roku. Wstałam rano i wyjechałam z lodowatego, ponurego Chengdu na rozświetlony promieniami słońca płaskowyż. Znajome ciepło nieodmiennie budzi wspomnienia owczego, pachnącego gorącem kożuszka, w który ubierano mnie w dzieciństwie. Zawsze się tu odprężam i mam wrażenie, że wciąż jestem prostą dziewczyną z pastwiska, przekonaną, że poza porami roku, tańcem deszczu, śniegu i słońca nic się w tym świecie nigdy nie zmienia. Podziwianie przyrody było karmiczną nagrodą, spokojem. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że gdzieś tam ludzie niezmordowanie budują nowe królestwo knowań i spisków, które miały stać się przekleństwem naszej przyszłości.

Dokładnie rok temu, 3 stycznia, mój mąż zniknął nagle bez śladu. Od dwunastu miesięcy jest pozbawiony wolności. W tym czasie wysoki, krzepki mężczyzna przemienił się w wychudzonego, szarego więźnia. Od roku nie widziały go nasze córki, które urosły, coraz ładniej malują i piszą. Ja z kolei byłam bezustannie zajęta; z domowej kury stałam się zabieganą i wszechobecną „kierowniczką”: w panice szukałam męża, wypłakałam serce nad bliskimi zabitymi w trzęsieniu ziemi, które spustoszyło moje rodzinne Juszu, łykałam gorzkie łzy w tak zwanym „sądzie”. Często też byłam zmuszona pożyczać pieniądze, żeby latać w tę i z powrotem, wypełniając obowiązki żony więźnia, matki, córki, a nawet „małżonki szefa”. Musiałam zmagać się z mnóstwem najróżniejszych rzeczy, ciągle przypominać sobie, że mam po temu dobre powody, kończyć, co należało, przeżywać wszystkie kolejne minuty i sekundy, z których składa się dzień.

Ilekroć rozpaczliwie walczę o oddech pod tym nagle zarzuconym na barki brzemieniem, myślę o mężu: czymże jest moja udręka wobec jego losu? Ten uczciwy i prawy Khampa, któremu wrodzona inteligencja, dobroć, proste i trzeźwe ideały oraz wyrastający z nich wzniosły duch zjednały powszechny szacunek, zapłacił za nie niekończącymi się torturami i koszmarem niesprawiedliwego wyroku. Ból, jaki zadawano jego ciału, przekracza moją zdolność pojmowania i do dziś nie ośmielam się myśleć, przez co przechodziło to proste serce. Jak w tej sytuacji mogłabym poddać się swojej rozpaczy?

To nasze drugie widzenie w więzieniu. Przeniesiono go na inny blok. Wyglądał na zabiedzonego, był nieogolony, szary. Poprosił, żebym powiedziała wszystkim, że nie muszą się o niego martwić, ale i nie umiał nie wspomnieć o strasznych warunkach za kratami. Nie musiał tego robić. Widziałam. Cukrzyca i problemy z aklimatyzacją sprawiają, że dni wloką mu się jak lata. Pozwolono nam rozmawiać wyłącznie po chińsku; co chwila słowa więzły mu w gardle, nie potrafił ich znaleźć – wszystko to po miesiącach odliczania godzin do wywalczonej możliwości spotkania.

Obchodzimy zatem pierwszą „rocznicę”, tylko co mi świętować? Uwięzienie męża, niezliczone podobne, choć nie identyczne krzywdy, o których nasłuchałam się przez ten rok, dorastanie córek, nowe, precyzyjne zrozumienie sprawiedliwości, wolności i tęsknotę za nimi?

Dziewuszka z łąk wierzyła, że uczciwość i szacunek są prawami natury i że podlegający im ludzie mogą się porozumiewać z bóstwami tylko za pośrednictwem czystego ducha. Dziś, zmagając się z obłażącą mnie „nowoczesną”, szaleńczo pogmatwaną rzeczywistością stolicy prowincji tego państwa, wspominam szczerą, nieskalaną wiarę z tamtych dni i siebie na pastwisku – najwyraźniej smakującą prawdziwe znaczenie prostoduszności.

Wczoraj starsza córka namalowała dla ojca żółty kwiat w wazonie. Obok napisała, że ten śliczny kwiatek jest jej mamą; choć tak kolorowy, żyje samotnie w szklanym świecie. „Tato, musisz spędzać z nią więcej czasu”.

Miłość moją całą i szczęście ślę posiwiałem mężowi, od którego dzielą mnie tysiące kilometrów, rodzicom, córkom, przyjaciołom, wszystkim istotom. Wcale nie jestem sama.

 

3 stycznia 2011

 

 

 

Wpis z bloga Dolkar Co, żony Karmy Samdupa, słynnego biznesmena, ekologa, filantropa, kolekcjonera sztuki tybetańskiej, skazanego w czerwcu 2010 roku – po ewidentnie sfingowanym procesie – na piętnaście lat więzienia. Osadzono go w zakładzie karnym w prefekturze Aksu prowincji Xinjiang. W tej sprawie, będącej najprawdopodobniej zemstą skorumpowanych urzędników oraz skutkiem nowej kampanii wymierzonej w tybetańskie elity, ucierpieli również bracia Karmy i wiele innych osób.

RACHUNEK BANKOWY

program „Niewidzialne kajdany” 73213000042001026966560001
subkonto Kliniki Stomatologicznej Bencien
46213000042001026966560002

PRZEKIERUJ 1,5% PODATKU