Na początku maja rządowa telewizja pokazała (przedziwnie, właściwie ukradkiem) propagandowy dokument o samospaleniach w Tybecie. Uznałam, że warto do niego wrócić, i faktycznie, po ściągnięciu go z sieci i ponownym obejrzeniu mam kilka uwag.
Po pierwsze, w filmie, który ukończono w kwietniu 2012 roku, mówi się tylko o trzynastu samospaleniach. Tymczasem od lutego 2009 do tego czasu w całym Tybecie – obejmującym tereny prowincji Sichuan, Qinghai, Gansu oraz Tybetańskiego Regionu Autonomicznego – podpaliło się trzydzieści pięć osób.
Nawet jeśli, jak chcą autorzy tej propagandówki, sprowadzić dramatyczne protesty wyłącznie do „syczuańskich prefektur Ngaba i Kardze”, tylko tam ich liczba zdążyła sięgnąć dwudziestu ośmiu (dwudziestu pięciu w Ngabie i trzech w Kardze).
Po wtóre, CCTV skupiła się na wydarzeniach związanych z samospaleniami Tabu, Phuncoga, Cultrima i Tenjiego, wspominając jeszcze o Chongwengu Luobu (czyli Cełangu Norbu), Gaerrangu (po ludzku: Lobsang Kelsang), Gongque Danbie (Lobsangu Kunczoku) i Gaerrangu Wangxiu (Kelsangu Łangczuku). Podano przy tym czas i miejsce ich protestów (do których sprowadzono Czophela, Khajanga, Norbu Damdula, Tenzin Łangmo oraz Dałę Ceringa, z jakiegoś względu nie ujawniając tych imion).
CCTV utrzymuje, że Tabu podpalił się, ponieważ nie uczestniczył w masowym proteście 16 marca 2008 i, wyśmiewany przez współbraci, próbował to jakoś „nadrobić”. Tymczasem „New York Times” pisze, cytując jego kolegę, któremu udało się potem uciec do Indii, że dwa dni przed samospaleniem Tabu „szedł ulicą, kopiąc opony wojskowych samochodów, jakby chciał sprowokować żołnierzy. Zobaczyłem w jego oczach szczerą nienawiść”.
Dalej oglądamy ojca Phuncoga, który mówi, że jego syn był „łatwowierny” i „prostoduszny”, przez co dał się popchnąć do samospalenia. Tyle że w marcu inna tuba reżimu, agencja informacyjna Xinhua tłumaczyła ten protest „epilepsją” i „nienormalnością”. Najwyraźniej w chińskich mediach człowiek może mieć co najmniej dwa wcielenia.
Mechanizm stygmatyzowania demonstrantów nabiera najjaskrawszych rumieńców w części poświęconej Tenjemu i Cultrimowi, którzy podpalili się jednocześnie – pierwszy zginął na miejscu, drugi biegł ulicą, krzycząc swoje hasła, został ugaszony przez żołnierzy paramilitarnej policji i zawieziony siłą do szpitala, gdzie zmarł następnego dnia. Wkrótce potem władze lokalne upubliczniły „stenogram” z jego „przesłuchania”.
Na zdrowy rozum, ciężko poparzony człowiek, któremu pozostało kilka godzin życia, odchodzi z tego świata w męczarniach. Poszłam z dręczącymi mnie wątpliwościami do chińskiego lekarza, na którego oddział trafiają między innymi ofiary oparzeń. „Zdarza się, że ludzie, którzy odnieśli ciężkie obrażenia, mówią normalnie, ale bardzo krótko – odpowiedział. – Później tracą przytomność albo zaczynają się dusić. Dają o sobie znać rozmaite obrażenia wewnętrzne, kolejne fazy szoku, niedotlenienie. Jeżeli nie znajdują się pod bardzo specjalistyczną, intensywną opieką medyczną, dochodzi do niewydolności wielonarządowej”.
Drążę dalej: „Czy osoba znajdująca się w takim stanie może przytomnie, zbornie, trzeźwo i wyczerpująco odpowiadać na kolejne pytania? Mam na myśli przynajmniej dwu, trzystronicowe zeznanie z długimi opisami kradzieży, rabunku i kontaktów z prostytutkami. Czy to na odległość nie pachnie manipulacją?”. Pan doktor odpowiedział mi wprost: „Wie pani, co tu się dzieje”.
Ze stenogramu wyłania się obraz bandytów i złodziei, okradających własnych krewnych, oraz bywalców burdeli. Dla wzmocnienia efektu CCTV dorzuca nam kobietę, która mówi kilka zdań w syczuańskim dialekcie. To niewątpliwie prostytutka, realizatorzy zamazują jej twarz. Uwierzycie? Telewizja podporządkowana rządowi tego kraju chroni prawa i dobre imię prostytutki! Od kiedy?!
I jeszcze jedno, czterej spośród wspomnianej trzynastki – Tabu, Lobsang Kelsang, Lobsang Kunczok i Kelsang Łangczuk – to, cytując narratora, „ocaleni”. Pokazano nawet sceny ze szpitala. Zagraniczny dziennikarz powiedział mi, że go zemdliło, kiedy usłyszał, jak pytają tych ludzi, czy podpalą się jeszcze raz. Uznał, że to obrzydliwe. Co ciekawe, nie wiedział, że niektórym z mężczyzn zmuszanych do udzielenia odpowiedzi na to pytanie, amputowano wcześniej wszystkie kończyny. Nie miał też pojęcia, że żaden z nich nie przebywał w szpitalu w rodzinnych stronach. I że tak naprawdę nikt nie wie, gdzie ich trzymają.
11 lipca 2012
Cztery dni temu w stołecznym Damszungu podpalił się dwudziestoletni koczownik Cełang Dordże. Zabrali go paramilitarni, jak zwykle nie wiadomo dokąd, nie mam nawet jego zdjęcia. Do tego czasu od lutego 2009 roku doszło w Tybecie do czterdziestu pięciu samospaleń. Z trzema na wygnaniu daje to razem czterdzieści osiem, w tym osiem kobiet (cztery mniszki buddyjskie, trzy matki i uczennica szkoły średniej). Zginęło co najmniej trzydzieści pięć osób. Dwanaście zostawiło nam listy pożegnalne lub testamenty.