Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Po co blogujemy?

Rigjam

 

Blogi są dla nas stosunkowo nowe, więc dopiero zaczynamy zdawać sobie sprawę z ich społecznego znaczenia. Z tego, co słyszę, ponoć za granicą ludzie piszą je głównie w celu dzielenia się doświadczeniami zawodowymi. Jeśli tak, w Tybecie jest inaczej. I ja prowadzę swego bloga bez celu.

 

Ciekawa rzecz, bo wielu ludzi może natychmiast przeczytać to, co zostało napisane. Mając komputer (przy okazji, wolę termin, którego używają tybetańscy uchodźcy) i dostęp do internetu, publikuje się zgodnie z własnym uznaniem, nie czekając na zgodę wydawcy i nie użerając się z ludźmi, bezmyślnie wykreślającymi starannie dobierane przez nas słowa.

 

Kiedy jednak zadaję sobie pytanie, po co umieszczam swoje artykuły na Blogu Tybetańskim, muszę przyznać, że robię to bez określonego celu. Czytając cudze wpisy, czasem się złoszczę i irytuję, innym razem wybucham śmiechem albo jestem poruszony. Rzadko trafiam na coś, co miałoby wartość praktyczną, chyba że ktoś zawiesi w sieci rzadki tybetański tekst, który mogę sobie po prostu skopiować bez konieczności przepisywania.

 

Nie twierdzę, że blogowanie nie ma sensu. Gdyby Tybetańczycy mogli wykorzystać to narzędzie do zdobywania zawodowych doświadczeń i pogłębiania swoich zainteresowań, moim zdaniem przyniosłoby to znacznie więcej pożytku niż inspirowanie czy irytowanie się nawzajem. Tak to widzę. Tyle że większość naszych blogerów to urzędnicy, studenci i mnisi. Mało wśród nas biznesmenów czy przedstawicieli wolnych zawodów, z reguły ograniczamy się więc do komentowania kwestii społecznych.

 

Jak powiada nasze przysłowie, „los wioski Kjagja podzieliła Dagja": problemy wszędzie są takie same, więc rozmawiać i pisać o zagadnieniach społecznych można bez końca. Co więcej, łatwo się w tym zagalopować i, jak uczy inne porzekadło, „nie powściągnąwszy języka, oberwać po głowie".

 

Tybetańczycy lubią zabijać czas, więc nasi blogerzy w nieskończoność ględzą, bawią się słowami, wymieniają puste frazesy i trywialne komentarze. Nie sądzę, by to było celem garstki ludzi, którzy przeszli przez mękę, zakładając tybetański portal.

 

Kluczem jest profesjonalizm. Każdy, na przykład, wie, kim jest Gangni (Kunga Cajang z Gologu), który poświęcił się studiowaniu naszej architektury. Dokonał świadomego wyboru. Próbując wypełnić białą plamę na kulturowej mapie, przekazuje szczegółowe informacje o lokalnych stylach i specyfice architektury różnych regionów kraju. Gdyby rozpropagować tę ideę, blogerzy mogliby z pewnością wiele wnieść do tych badań.

 

Zeszłoroczne trzęsienie ziemi w Wenchuanie przetrwały tradycyjne domy tybetańskie. Japońscy uczeni odkryli, że budowano je właśnie z myślą o takich katastrofach, i dziś wie o tym cały świat. Nie ulega wątpliwości, że podobne albo jeszcze ciekawsze perełki architektoniczne można by znaleźć w innych regionach Tybetu. Gdyby blogerzy włączyli się w poszukiwania i dzielili informacjami, Gangni w miesiąc zrobiłby tyle, co w rok. To, moim zdaniem, największa potencjalna siła blogów.

 

Inny przykład, Dziu Taszi Sangpo z Gologu, pierwszy tybetański ornitolog, który bada życie naszych ptaków i przemierza cały kraj od wyżyn Ngari na zachodzie po niziny Gjalmo Całarongu na wschodzie. Po drodze odkrył wiele nieopisanych wcześniej gatunków. Wytropienie jednego wymaga mozolnych, długotrwałych wędrówek. Praca takich ekspertów byłaby znacznie łatwiejsza, gdyby blogerzy dzielili się swoimi projektami albo zakładali specjalistyczne witryny. To moje zdanie i nie dąsajcie się, proszę, jeżeli się z nim nie zgadzacie.

 

 

22 kwietnia 2009

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)