Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

„Otwarcie” okręgu Metog

Oser

 

Przed kilkoma tygodniami chińskie media trąbiły o południowym Tybecie, zachłystując się nowym tunelem: „Tak oto kończy się historia pokoleń mieszkańców Metogu, odciętych od świata ścianą ośnieżonych gór". Każde dziecko wiedziało, że Metog jest jedynym okręgiem w kraju, do którego nie prowadzi szosa, ale też żaden przytomny człowiek nie uważał go za pustynię. Więcej - zawsze było to miejsce niezwykłe: piękne i mistyczne.

 

Ponad dziewięćdziesiąt lat temu, u schyłku rządów dynastii Qing, watażka Zhao Erfeng w kasku z czerwonym pawim piórem najechał Tybet i skąpał go we krwi. Jego generał Chen Liangzhen, pupil chińskich intelektualistów, zachwycał się bogactwami i żyzną ziemią południowego Tybetu, choć jego mieszkańców nazywał lapidarnie „barbarzyńcami". „Kiedy po raz pierwszy znalazłem się w Tybecie - napisał we »Wspomnieniach z mojej wyprawy na płaskowyż« - myślałem, że wszyscy jego mieszkańcy to zwyczajni »barbarzyńcy«, spędziwszy tam jednak nieco czasu, uznałem, że barbarzyńcy tybetańscy bardziej są cywilizowani od zwyczajnych". Traf chce, że wylęgali się właśnie w Pema Ko - czyli w Metogu.

 

Czy do dzisiaj zamieszkują go „barbarzyńcy"? Skoro nie mieli szosy, może proces sinizacji postępował tam wolniej niż w innych regionach kraju? Historyczna więź z Padmasambhawą i mnogość sanktuariów buddyjskich sprawiały, że zawsze chciałam się tam wybrać, lecz odstraszały mnie legendy o krwiożerczych pijawkach. Sądziłam, że nie jestem w tym odosobniona, i roiło mi się, że Metog pozostał nietkniętą, naturalną czystą krainą. Owa „naturalność" obejmowała rzecz jasna również aborygenów.

 

Moje złudzenia rozwiał armijny dziennikarz, który napisał reportaż z przecinania tunelowej wstęgi. Poza tym tu także zadziała nieomylne prawo: im więcej ludzi przyjedzie szosą, tym więcej wywiozą bogactw, którymi pobłogosławiła tej ziemi natura. Natomiast „barbarzyńcy", którzy onegdaj dawali się we znaki najeźdźcom, zostaną obsadzeni w roli dekoracji, dodając wspomnieniom turystów odrobinę pieprzu piórami w kołtunach, odzieniem ze skór drapieżników, przytupywaniem i dzikimi pohukiwaniami. Takie tam lekko oswojone zwierzaki z zoo.

 

metog2011_400
 

„Przy szosie stoi restauracja pełniąca jednocześnie rolę centrum handlowego - informuje nas dziennikarz. - Otworzyli ją przyjezdni z Sichuanu i nazwali »Wielkim kanionem«. Sekretarz partii powiedział nam dzisiaj, że w Metogu działa już ponad dwieście sklepów. Mają nawet bar karaoke, który może nie wygląda imponująco, za to dźwiga wielki szyld »Prosto z nieba«. Ściany restauracji Deyang pokrywają przesłania wędrowców. Lokal serwujący owoce morza z miejsca stał się obowiązkowym punktem programu". I te de, i te pe.

 

Zapytałam wyrobnika pióra, czy te dwie setki sklepów należą do tubylców czy przyjezdnych. Odpisał, że niemal bez wyjątku do imigrantów z Sichuanu. W gruncie rzeczy nie musiałam pytać. Tak jak Lhasę nazywa się przedmieściem albo klonem Chengdu, stolica Kongpo, Bayi (dosłownie „miasto osiem jeden") ma wielokrotnie zaniżony parytet nominalny: na jednego Tybetańczyka przypada tam nie ośmiu, a osiemdziesięciu Hanów. Słyszałam też dowcip o turyście, któremu marzyło się odkrywanie białych plam na mapie Metogu, ale uświadomiono go, że we wszystkich otwarły już swoje przybytki „młode damy" nie najcięższych obyczajów.

 

Liuguan, system cesarskich namiestników, przyniósł wraz z Zhao pożogę Khamowi, na szczęście nie dotarł jednak do Tybetu środkowego, uśmiercony rewolucją 1911 roku. Ostatni rozdział tragedii dopisała partia komunistyczna. Dziś w odach na „otwarcie Metogu" pobrzmiewa nuta znana z każdego podręcznika historii: niecierpliwe cmokanie najeźdźcy, wyglądającego upragnionego skarbu. W tej bajce „otwarcie" nieodmiennie oznacza zagładę. Śpijcie spokojnie: chmary ludzkiej szarańczy w mgnieniu oka „ucywilizują" barbarzyńców.

 

 

 

 

Pekin, 17 lutego 2011

 

 

 

 

 

Za High Peaks Pure Earth

 

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)