Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Tybetańskie rzeki, chińskie ocieplenie

Oser

 

Globalne ocieplenie jest dziś tematem modnym. O konieczności przeciwdziałania mówią zgodnym chórem przywódcy supermocarstw i działacze organizacji pozarządowych. Uczeni publikują opasłe raporty, w których przestrzegają, że „będzie miało ono negatywny wpływ na życie każdego człowieka, a najbardziej ucierpią słabi i ubodzy". Wszystkie czynniki, które składają się na ów proces - zanieczyszczenie środowiska, erozja skorupy ziemskiej, pustynnienie, zagłada lasów, zatruta woda, toksyczne odpady i inne dzieła ludzkich rąk - widać jak na dłoni w każdym zakątku Płaskowyżu Qinghai-Tybet, który niektórzy nazywają z patosem „ostatnią czystą krainą na naszej planecie".

 

Szczególnie źle jest z wodą, o której wielki buddyjski mistrz Atiśa pisał przed wiekami: „skosztujcie wody z Krainy Śniegu: lodowata i doskonała, świeża i kryniczna, czysta i wonna, na nic nie szkodzi, serce zaś poi. Taka właśnie jest tybetańska woda i osiem jej przymiotów". A dziś? Nima Cering, mnich z Dżokhangu, powiedział zagranicznym dziennikarzom, że kiedy przywdziewał zakonne szaty, wszyscy pili wodę z lhaskiej rzeki, lecz teraz graniczyłoby to samobójstwem.

 

Jak to możliwe, że kryniczna woda zmieniła się w ściek? W górnym biegu rzeki mamy mnóstwo pomników historii i bogactw naturalnych. Na przykład w wiosce Gjama, w okręgu Maldrogongkar przyszedł na świat Songcen Gampo, największy władca tybetańskiego imperium. Są tam nie tylko wspaniałe widoki, ale i zatrzęsienie metali - miedzi, ołowiu, cynku, złota, srebra - wartych, jak podają fachowcy, 120 miliardów yuanów. Oaza ta stała się mekką chińskich kopaczy, którzy dają w niej upust swojej chciwości. Lokalna kopalnia miedzi jest najwydajniejsza na całym Płaskowyżu, wydobywa dwanaście tysięcy ton rudy dziennie i należy do ściśle związanej z Radą Państwa Narodowej Grupy Złota.

 

Chiński górnik, podpisujący się nickiem „tybetański kamieniarz", pisze na swoim blogu: „W tym uroczym zakątku zdewastowane jest już wszystko. Początkowo wydobywało tam rudę pięć przedsiębiorstw, ale z czasem scedowały swoje uprawnienia na wiele innych podmiotów. Każda firma wykopała w ziemi co najmniej jedną dziurę. Zbocza są usłane odłamkami kamieni".

 

Z powodu braku systemu kanalizacyjnego - widziałam to na własne oczy - skażone chemikaliami ścieki rozlały się po całej okolicy. Mieszkańcy pobliskich wiosek stracili pitną wodę i musieli ją doprowadzić prymitywnym rurociągiem z niedostępnej, drugiej strony góry. Dramatycznie spadły plony górskiego jęczmienia, zatruto łąki, na których pasły się zwierzęta. Stada padają, chłopi i pasterze cierpią na nieznane wcześniej dolegliwości, życie stało się nieznośne.

 

Mieszkańcy regionu słali niezliczone petycje, błagając odpowiednie władze o rozwiązanie problemu. W zeszłym roku pisali: „Odkąd pojawiły się kopalnie, powoli wyjałowiono cztery tysiące mu (265 ha) uprawnej ziemi. Znacznie trudniej oszacować szkody wyrządzone łąkom, drzewom, dzikim i hodowlanym zwierzętom. Informowaliśmy o tym wcześniej władze wyższego szczebla, ale winą obarczono nas samych, tłumacząc, że powinniśmy złożyć zawiadomienie, gdy tylko pojawiły się pierwsze kopalnie. Jesteśmy jednak prostymi ludźmi i nie mogliśmy wiedzieć, jakie będą konsekwencje. W tym roku budują u nas jeszcze większą fabrykę. Ludzie protestowali, ale władze lokalne zmusiły ich do wyrażenia zgody".

 

Ponieważ w tym roku Tybet nawiedziła katastrofalna, bezprecedensowa susza, 20 czerwca kopalnie zaczęły używać doprowadzonej przez chłopów wody pitnej, zatruwając jej źródło. Ludzie podjęli słuszny protest, ale zostali brutalnie spacyfikowani przez Hanów. Władze ściągnęły do regionu tysiące uzbrojonych policjantów. Demonstrantów pobito, liderów zamknięto, oskarżających ich tradycyjnie o „separatystyczne podżeganie".

 

Tybetańczycy są w rozpaczy. Urzędnicy lokalni upolitycznili coś, co dotyczyło wyłącznie eksploatacji bogactw naturalnych i zanieczyszczenia wody. Są w tym mistrzami - obracają w politykę każdą kwestię gospodarczą lub społeczną, żeby łupić i brać, co chcą, kosztem Tybetańczyków. To inne, typowo tybetańskie oblicze problemu „globalnego ocieplenia". Tylko jakoś nie widać go w narodowej debacie na ten temat.

 

Pekin, 16 grudnia 2009

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)