Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Uciszona w areszcie domowym

Oser

 

Niezależne media informowały, że w czerwcu dwukrotnie osadzano mnie w areszcie domowym. Pierwszy raz, oczywiście, w związku z rocznicą czwartego, dwa tygodnie później z okazji wizyty w Lhasie zagranicznych dyplomatów i dziennikarzy. Prawdę mówiąc, o tych pierwszych nie miałam pojęcia i słyszałam tylko o wycieczce korespondentów.

 

Organizują taką imprezę właściwie rok w rok, ponieważ ludzie, którzy nie wiedzą nic o Chinach i jeszcze mniej o mojej ojczyźnie, chętnie piszą o „nowym Tybecie" i wiekopomnych dokonaniach przywódców, co bardzo podoba się we Froncie Jedności. Korespondenci akredytowani w Pekinie pchają się na takie wyjazdy drzwiami i oknami, ponieważ to dla nich jedyna możliwość znalezienia się w Lhasie. Rzecz jasna na miejscu oglądają i słyszą wyłącznie to, co chce im pokazać partia - a więc fasadę.

 

Niektórzy źle znoszą taką manipulację i w ramach niezależnych przygotowań spotykają się czasem ze mną. Władza wykazała się jednak czujnością i zaraz po rozmowie z pierwszym dziennikarzem tym razem postawiła mi przed drzwiami siedmiu czy ośmiu policjantów i esbeków, zamykając mnie z mężem w areszcie domowym i na kilka dni odcinając nas zupełnie od świata tudzież spotkań z kimkolwiek. Skoro tak zachowują się tutaj, czego można spodziewać się w Lhasie? Lokalni aparatczycy śmiertelnie boją się prawdy o Tybecie - nasze absurdalne perypetie ukazują to w całej krasie.

 

Wcześniejsze spektakle są z pewnością najlepszym punktem odniesienia, możemy więc spokojnie założyć, że i teraz władająca ulicami paramilitarna policja zrzuci mundury i przebierze się za turystów. Snajperzy nie dostają urlopów, tylko rozkaz nierzucania się w oczy, dlatego nad dachami nie unoszą się ich hełmy, a wynurzające się na krótką chwilę ronda ciemnych kapeluszy. W żaden sposób nie rozluźnia to przecież spowijającej miasto sieci monitoringu i inwigilacji.

 

Pewien dziennikarzy powiedział mi, że wiele zagranicznych redakcji śle podania o zgodę na wjazd do Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, ale zawsze odchodzi z kwitkiem. Ponoć „władze lokalne" zwyczajnie „nie ufają zachodnim mediom". I biedne centrum nic na to nie może poradzić - o wszystkim decyduje samodzielnie teren. A więc jednak niepodległość! Gdyby tylko wiedzieli, że trzęsą się przed nimi w samym Pekinie!

 

„W Chinach, jak powszechnie wiadomo, ster dzierżą wyzwolone sługi - natrząsa się w sieci jeden z ziomków. - Panowie zaś nic do gadania nie mają. Tybetańska administracja lokalna pełni w końcu rolę służebną, trudno się więc dziwić, że ludzki rozum nie ogarnia jej oświadczeń i poczynań".

 

„Dlaczego zachodni dziennikarze są aż tak uprzedzeni do polityki Komunistycznej Partii Chin w Tybecie? - grzmi natomiast rzecznik chińskiego MSZ. - A gdyby tak zamiast patrzeć na pannę młodą, wszyscy na weselu gapili się na śmietnik?". Ta metafora daje do myślenia. Kim jest piękna panna młoda? Kim niewidoczny pan młody, a kim kosz na odpadki? Jeśli rząd Chin uważa, że zagraniczni korespondenci interesują się w Tybecie tylko łajnem, po co, u licha, wozi ich tam z takim zapamiętaniem? Tu też obowiązuje slogan „walczyć z chorobą, ratować pacjenta"? Wszyscy dziennikarze, z którymi o tym rozmawiałam, byli zaszokowani porównaniem Tybetańczyków do śmietnika.

 

„Gdyby wiedzieli, że takie poglądy rządu podziela wielu szarych chińskich obywateli, zdziwiliby się jeszcze bardziej - napisał znajomy Tybetańczyk. - Nawet ci, co krzyczą o »zjednoczonych demokratycznych Chinach«, widzą w nich miejsce wyłącznie dla Hanów. Nam do zaproponowania mają tylko sinizację, to ślepa uliczka". „Ustawiają nawet tak zwane »wywiady« - skwitował inny. - To mówi wszystko o ich »prawdzie« i »wolności« w Tybecie".

 

Ludzie pytają, „ile oni mają tych kostiumów"? Przebieranki policyjnych patroli nie są u nas niczym niezwykłym. Ludzi potrafi jeszcze zdziwić tylko to, że czasem wychodzą na ulice w tradycyjnych strojach tybetańskich, albo w białych czapeczkach ichnich muzułmanów. „Chiny są już tak bogate, że z tego dostatku przewraca się w głowach - żartują w Lhasie. - Nawet żołnierze, którzy mają strzec naszego bezpieczeństwa, dostają pięć różnych przebrań i zastępczych tożsamości".

 

 

23 czerwca 2013

 

 

 

osertajniacyprzeddomemaresztdomowypekin19czerwca2013_400.
 

 

 

 

 

 

Za High Peaks Pure Earth


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)