Radio Wolna Azja

21-03-2008

wersja do druku

Share

Masowe protesty w Sichuanie

 

Mimo brutalnych represji tysiące Tybetańczyków wciąż protestują w Sichuanie, wzywając władze do rozpoczęcia pokojowych rozmów z Dalajlamą.

 

„W Cekhogu (chiń. Zeku), w prefekturze Malho (chiń. Huangnan) trwają pokojowe protesty - mówi 20 marca ich uczestnik, w tle słychać skandowane hasła. - Bierze w nich udział jakieś dwa tysiące Tybetańczyków, mnisi i świeccy. Wzywają władze chińskie do rozpoczęcia rozmów z Jego Świątobliwością Dalajlamą i pokojowego rozwiązania problemu Tybetu". Pochodzący z tego koczowniczego regionu manifestanci domagali się również prawdziwej autonomii dla wszystkich ziem tybetańskich - lecz w granicach chińskiego państwa - oraz umożliwienia Dalajlamie wizyty w tybetańskim Amdo. „W tej chwili nie ma tu służb bezpieczeństwa, ale słyszeliśmy, że już do nas jadą. W Chinach nie ma dla nas żadnej wolności. Protestujemy przed siedzibą władz okręgu. Jest nas dwa tysiące, demonstrujemy pokojowo".

 

Po brutalnym stłumieniu protestów w Lhasie, gdzie Ludowa Policja Zbrojna strzelała do demonstrantów, do tybetańskich regionów prowincji Sichuan, Qinghai i Gansu ściągnięto tysiące funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa. Podczas niektórych demonstracji Tybetańczycy atakowali budynki rządowe, ciskali kamieniami, ścierali się z policją, która odpowiadała ostrą amunicją i granatami z gazem, inne przebiegały pokojowo - manifestanci siedzieli na ziemi, jeźdźcy paradowali z zakazanymi flagami Tybetu.

 

Mieszkańcy prefektury Ngaba (chiń. Aba) twierdzą, że funkcjonariusze LPZ zastrzelili dwóch mnichów, którzy probowali przedrzeć się przez policyjny kordon, strzegący klasztoru Kirti. Mówią też o „masakrze" podczas starć w okolicach tej świątyni. Informacje te wymagają niezależnego potwierdzenia, niemniej w czwartek Chiny po raz pierwszy przyznały, że policja strzelała do protestujących w Sichuanie. Według rządowej agencji Xinhua funkcjonariusze działali w obronie własnej, raniąc atakujących ich ludzi. Władze twierdzą, że do tej pory zatrzymały dziesiątki uczestników ostatniej fali protestów.

 

W Ngabie chińska policja przeszukuje dom po domu. „Konfiskują zdjęcia Dalajlamy i wszystko, co wydaje się im politycznie podejrzane", aresztując ich właścicieli. „Mówią Tybetańczykom - twierdzi lokalne źródło - że posiedzą do zakończenia Igrzysk, a potem staną przed sądem".

 

Tybetańska diaspora informuje o przerzucaniu oddziałów wojska w okolice okręgów Bora (chiń. Xiang) i Labrang (chiń. Xiahe). „Mnisi lokalnych klasztorów nie mogą wychodzić za mury, a tym, którzy znaleźli się za nimi, nie pozwalają wrócić - mówi mnich z Drepung Goman w Indiach. - 18 marca do stolicy okręgu zjechało wielu Tybetańczyków, konno i na motorach. Motocykle zostały rozjechane przez policyjne ciężarówki". Zagraniczne źródła donoszą również o 15 zabitych w starciach między LPZ a około 500 demonstrantami w prefekturze Kardze (chiń. Ganzi), ale nie ma możliwości niezależnego potwierdzenia tych danych.

 

Według lokalnych źródeł w Juszu (chiń. Yushu), w prowincji Qinghai, około 400 uczniów zrywało i paliło chińskie flagi. „Wkroczyły służby bezpieczeństwa, otoczyli dzieci. Ostrzegali, że mają rozkaz strzelać, jeśli do czegoś dojdzie. Uczniom zakazano kontaktów z innymi Tybetańczykami, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się protestów.

 

Wczoraj w Lhasie - przerażonej liczbą aresztowań - panował spokój. Miastem włada policja. „Musimy się legitymować przy każdym wyjściu na ulicę - mówi mieszkaniec stolicy Tybetu. - Obowiązuje godzina policyjna. Mało kto odważy się wyjść do sklepu, ludzie siedzą w domach".

 

„Aresztują za jedno nierozważne zdanie - informuje Tybetanka z Lhasy. - Boję się. Nic więcej nie powiem".

Trudno ustalić, kto został aresztowany, ponieważ nie działają telefony komórkowe. „Siedzę w domu, nie mogę skontaktować się z przyjaciółmi. Nie mam sygnału. Gdy dzwoni się do mnie, włącza się informacja, że mam wyłączony aparat, tyle że wcale go nie wyłączam".

 

Według przedstawiciela tybetańskiej administracji na wychodźstwie władze aresztują wszystkich Tybetańczyków bez meldunku w Lhasie, nawet jeśli nie brali udziału w protestach. „Wielu Tybetańczyków to koczownicy, którzy nie noszą żadnych papierów. Więzienia pękają w szwach".

 

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)