Teksty. Z perspektywy Chińczyków

wersja do druku

Share

Gwałt najlepszym sposobem przywrócenia harmonii w rodzinie

Samotny Han

 

Od kilku dni wydarzenia w Tybecie są najgorętszym tematem w krajowych i zagranicznych mediach. Dziś główny chiński portal informacyjny Sina.com opublikował kolejny artykuł agencji Xinhua zatytułowany „Kilka Dalaja niszczy równowagę społeczną w Tybecie i jest skazana na klęskę". Nie muszę dodawać, że roiło się w nim od wszystkich tych „garstek", „małych grupek", „spisków", „zorganizowanych", wyreżyserowanych", „drobiazgowo zaplanowanych", „wystarczających dowodów" i „niezwykłej powściągliwości" oraz „umiarkowania". Każdy, kto żyje w Chinach dwadzieścia lat, wyrecytuje je z pamięci. Nie ma w nich nic nowego.

 

Tym, co przyciąga uwagę, są komentarze czytelników poniżej. Dzięki internetowi głos „ludu" dociera dziś do nas natychmiast. Tym razem „lud" i „rząd centralny" śpiewają unisono o „klice Dalaja" i „uczestnikach rozruchów" (to też brzmi znajomo; przed dziewiętnastu laty ten pseudonim nosił każdy student i mieszkaniec Pekinu, który znalazł się na Tiananmen). Te głosy brzmią jednak ostro i okrutnie. Przytoczę kilka reprezentatywnych wypowiedzi.

 

„Ośmielać się dzielić Chiny w takim roku, to naprawdę prosić się o kłopoty. Rzucający jajkiem w skałę, wiedzą, co osiągną. Radzę rządowi centralnemu ukarać ich bez litości. Ci, którzy zasługują na egzekucję, powinni zostać straceni. Ci, którzy zasłużyli na dożywocie, powinni dostać dożywocie". (Ten komentator jest wyważony, powściągliwy, analityczny i najwyraźniej ma wyczucie prawa. Nie nawołuje do stracenia wszystkich - niektórym można dać dożywocie.)

 

„Zabić wszystkich terrorystów, którzy próbują oderwać Tybet!". (Tu głos szczerości. Można wnosić, że autor ma w sobie coś z bandyty i nie wylewa za kołnierz. Szkoda, że urodził się dopiero teraz, bo mielibyśmy 109, anie 108 bohaterów z Góry Liang.)

 

„Mieszkańcy Guangdongu stanowczo popierają rozprawę z kliką Dalaja!!!". (Głos z południa. Guangdong zareagował bezzwłocznie. Błyskawicznie wyłonił przedstawicieli, którzy zajęli stanowisko. Nie wiem tylko, na podstawie jakiej procedury nasz drogi przyjaciel stał się reprezentantem ludu. Czyż wszyscy przedstawiciele nie zjechali akurat na posiedzenie do Pekinu?)

 

„Prezydencie Hu, róbcie co trzeba! Prosty lud stoi za wami murem! Rozwalić drani!" (Ileż w tym prawdy i szczerości! Wygląda na kobietę albo lizusa gratulującego reelekcji prezydentowi narodu. Czy prezydent może się wahać, mając poparcie takich ludzi?)

 

„Państwo wydaje na mnichów tyle pieniędzy, a oni odpłacają czymś takim!". (Wyczuwam zdenerwowanie, ale autor najwyraźniej nie zgłębił polityki państwa wobec religii. Rząd nigdy nie płacił mnichom pensji. Duchowni, którzy dostają pobory od władz, są ich informatorami. Oni po prostu nie mogliby „odpłacić czymś takim".)

 

„Niech państwo rozprawi się wreszcie z tybetańskimi separatystami! Jestem za! Jestem za! Jestem za! Jestem za! Jestem za! Jestem za! Jestem za! Jestem za! (I tak 55 razy. Liczyłem. Musi być szczery. Szkoda tylko, że ma tak ubogie słownictwo.)

 

„Zabijcie ich dla mnie!". (Krótko i treściwie, władczo, niczym oficer wydający rozkaz oddziałom frontowym. Ale komu wydaje to polecenie? Ludzie powinni wystrzegać się osób, orędujących za tak prostymi rozwiązaniami. Można się na tym boleśnie pośliznąć.)

 

Dobrze, wystarczy cytatów. I tak ich za dużo. Sina.com dała ten materiał o drugiej w nocy. Kreślę tych kilka słów dwanaście godzin później, a jest już 26625 komentarzy. 99 procent zawiera równie emocjonalne opinie.

To bardzo ciekawe zjawisko.

 

Rząd centralny dał się we znaki mieszkańcom Chin właściwych nie gorzej niż Tybetańczykom (czego najlepszym świadectwem liczba zgonów z przyczyn nienaturalnych po 1949 roku). Ci ludzie też przeklinają władzę. Ale w obliczu innych grup etnicznych Hanowie zdają się o tym zapominać i wędrują na łono „rodziny" rządowej. Jakby rząd był im aniołem stróżem, a oni mu wiernym obrońcą.

 

Zawsze mnie to niepokoiło. Aż nazwałem to zjawisko, specjalistycznie, „relacją gwałtu". Czyli związkiem rodzinnym zawiązanym przy pomocy gwałtu. Nie wiem, czy to właściwe, nie konsultowałem się z żadnym antropologiem, ale posługuję się tym terminem. Zapożyczam go od Lu Xuna, który powiadał, że z początku na ziemi nie było żadnego pokrewieństwa, które zrodziło się dopiero z większej liczby gwałtów. [Oryginał mówił o drogach i ich przecieraniu.] Czyż nie próbujemy upodobnić tybetańskich ziomków do nas samych i naszych relacji z rządem?

 

Na koniec chciałbym zwrócić się z apelem do rozemocjonowanych przyjaciół. Ochłońcie i zadajcie sobie kilka pytań.

 

Skąd pochodzą informacje i jakie mamy dowody? Czy źródła i ich materiały są wiarygodne?

 

Dlaczego słuchamy głosu tylko jednej strony? Gdzie jest prawda?

 

Z czego wyrasta równość i wzajemny szacunek różnych grup etnicznych?

 

Czy wszystkie one powinny korzystać z prawa do samostanowienia?

 

Czy każda z nich ma prawo do własnej drogi do szczęścia?

 

Na czym polega różnica między inwazją a pomocą?

 

Czy same słowa „chińska rasa" nie są świadectwem „kulturalnego imperializmu"?

 

 

 

 

 

Samotny Han" zostawił ten wpis na blogu tybetańskiej poetki Oser (obecnie w areszcie domowym w Pekinie).

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)