Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Ofiara

Oser

 

Każdy naród i jednostka, wszystkie kultury i tradycje duchowe mają jasne poglądy na temat samobójstwa. Buddyzm jest mu przeciwny, widząc w nim akt przemocy wobec samego siebie. Większość Tybetańczyków wyznaje tę religię, która naucza, że wszystkie żyjące istoty są częścią łańcucha przyczyn i skutków, karmy, prowadzącej z jednego żywota w następny. Zasady buddyjskie obejmują należytą koncentrację i uważność, właściwe słowa i czyny - na samobójstwo miejsca w nich nie ma.

 

Komunistyczna Partia Chin utrzymuje, że „wyzwoliła z kajdan niewolnictwa" miliony Tybetańczyków, przynosząc im „szczęście i dobrobyt". Niemniej już w 1962 roku X Panczen Rinpocze dokładnie opisał rozpacz naszego narodu w adresowanej do najwyższych przywódców „Petycji siedemdziesięciu tysięcy znaków": Nie pozwólcie ludziom głodować! Nie dopuśćcie do zagłady buddyzmu! Nie mordujcie ludu Krainy Śniegu!

 

Od pół wieku w Tybecie dochodzi do niezliczonych mniejszych i większych protestów, a liczba samobójstw nie ma precedensu w naszej historii. Z dokumentów i relacji wynika, że najwyższa była pod koniec lat pięćdziesiątych oraz w czasach chińskiej rewolucji kulturalnej. Kiedy pracowałam nad książką o tamtych wydarzeniach, pewien staruszek powiedział mi, że w 1959 roku na własne oczy widział czterech mnichów, którzy jednego dnia odebrali sobie życie, rzucając się do lhaskiej rzeki. Jej wody toczyły się leniwie, bordowe szaty powoli znikały pod powierzchnią.

 

Zeszłoroczne wypadki wywołały kolejną epidemię samobójstw: 27 marca powiesił się Tume, mnich stołecznej świątyni Ramocze, trzy dni później Lobsang Dzinpa z klasztoru Kirti w Ngabie i siedemdziesięciopięcioletni mnich sąsiedniego Gomangu, 16 kwietnia odebrał sobie życie niewidomy Tusong z klasztoru Ngaba, 28 kwietnia powiesił się Tri Lhamo, chłop z syczuańskiego okręgu Serszul, 18 października rzucił się z dachu szkoły w Czency siedemnastoletni Cering. Wyliczam na chybił trafił, w żadnym razie nie jest to pełna lista.

 

Bez wątpienia ich ból był silniejszy od myśli o kolejnym odrodzeniu. „Pod takimi rządami nie da się żyć przez godzinę ani nawet minutę, o dniu nie wspominając", napisał przed śmiercią Lobsang Dzinpa. „Chcę własnym życiem powiedzieć światu, że w Tybecie nie ma wolności", pożegnał się z bliskimi uczeń szkoły średniej.

 

Trzeciego dnia roku kalendarza tybetańskiego, 27 lutego 2009, po odwołaniu przez władze Wielkiego Święta Modlitwy w Ngabie, w Sichuanie, dwudziestoczteroletni Tabu z klasztoru Kirti podpalił nasączoną olejem mnisią szatę i dzierżąc wysoko tybetańską flagę oraz portret Jego Świątobliwości Dalajlamy, biegł ulicą w aureoli ognia, który miał rozproszyć ciemność, jaka zawisła nad Tybetem. Zapewne jest pierwszym Tybetańczykiem w Chinach, jaki dał wyraz swoim poglądom, dokonując samospalenia. Historia musi go zapamiętać tak jak Thuptena Ngodupa, który w 1998 roku podpalił się w Delhi podczas pacyfikacji protestacyjnego strajku głodowego. Tyle że Tabu został jeszcze postrzelony przez żołnierzy paramilitarnej Ludowej Policji Zbrojnej, którzy od marca zeszłego roku strzegą każdej tybetańskiej ulicy i klasztoru, a teraz otworzyli ogień do płonącego człowieka.

 

Ich strzały dźwięczały jeszcze w uszach, kiedy partia komunistyczna przedstawiła światu „białą księgę" zatytułowaną „Pięćdziesiąt lat reform demokratycznych w Tybecie", o której chiński dysydent Chen Weijian powiedział tylko: „Niezależnie od tego, czym maskują swoje zbrodnie i jak bardzo się puszą, prawdziwą sytuację ukazał mnich, który postanowił odebrać sobie życie w płomieniach. Ten podły reżim jest zdolny do wszystkiego i całkowicie pozbawiony sumienia".

 

„Przeszywając milczące od wieków niebo, przebudził śpiące od stuleci ośnieżone góry", napisał po samobójstwie Thuptena Ngodupa emigracyjny poeta. Amen.

 

 

12 marca 2009

 

 

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)