Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Świadectwa

Mnisi z Labrangu

 

Napływ ludności chińskiej zmienił Tybetańczyków w mniejszość w ich własnym kraju. Rozbudowa infrastruktury służy głównie imigrantom. Wbrew zapewnieniom władz warunki bytowe w marginalizowanych, peryferyjnych regionach Tybetu nie uległy poprawie.

 

Chińska konstytucja gwarantuje różne prawa i wolności: słowa, poglądów, wiary i praktyki religijnej, ale istnieją one tylko na papierze. Kiedy Tybetańczycy próbują z nich korzystać, są dyskryminowani, więzieni, torturowani.

 

Polityka Chin, ich złe rządy i brutalność budzą głęboką niechęć Tybetańczyków. Nie jesteśmy działaczami politycznymi, tylko zwykłymi mnichami. Kiedy w marcu 2008 roku wybuchły protesty, obejmując wkrótce cały Tybet, władze chińskie zdławiły je z całą bezwzględnością. Uznaliśmy, że musimy opowiedzieć o tym, co widzieliśmy i co czujemy, zagranicznym dziennikarzom.

 

Byliśmy świadkami tortur i aresztowań. Tybet został zalany przez policję zbrojną i służby bezpieczeństwa. Chcieliśmy, żeby dowiedziała się o tym społeczność międzynarodowa, więc przemówiliśmy do zagranicznych dziennikarzy.

 

Poszedłem na wspólne modły, ale nie mogłem skupić się na praktyce. Ciągle myślałem o tym, jak opowiedzieć światu o tym, co naprawdę dzieje się w Tybecie. Naszego protestu nie zorganizowała żadna podziemna organizacja - był zupełnie spontaniczny. Ufaliśmy sobie nawzajem. O wizycie dziennikarzy dowiedzieliśmy się z audycji Radia Wolna Azja, ale nie znaliśmy żadnych szczegółów.

 

Rząd ChRL doskonale wie, że Tybetańczycy protestują przeciwko jego polityce, nadużyciom, gwałceniu praw człowieka, ale robi wszystko, by ukryć i zniekształcić charakter tych wystąpień. Walcząc z prawdą, preparowali nawet filmy z demonstracji. Nie mogliśmy znieść ich kłamstw i powiedzieliśmy prawdę zgodnie z głoszonymi przez Dalajlamę naukami o niestosowaniu przemocy. Buddyzm jest sercem i światłem kultury tybetańskiej.

 

Chiny sądzą, że przemoc stanowi rozwiązanie problemu Tybetu. Myślę, że są w błędzie, czego dowodzą wydarzenia zeszłego roku. Rząd Chiny nie może kontrolować umysłów i pełnych cierpienia serc Tybetańczyków.

 

Dziamjang Dzinpa

 

 

 

Pogodziłem się z tym, co robią z nami Chińczycy. A tych niesprawiedliwości jest bardzo wiele. Bałem się otworzyć usta. Znosiłem to bardzo długo, aż wreszcie miarka się przebrała. Dałem upust swoim uczuciom i zacząłem walczyć o wolność. Bez przemocy.

 

Wieczorem 8 kwietnia zeszłego roku ukryliśmy w bezpiecznym miejscu tybetańskie flagi. Zebraliśmy się i przygotowaliśmy transparenty. Nie mogliśmy zasnąć. Następnego ranka modliliśmy się do Jego Świątobliwości Dalajlamy o powodzenie naszej misji. Na modły poszliśmy oddzielnie. Wszędzie roiło się od policjantów w cywilnych ubraniach. Uznaliśmy to za znak, że przyjechali dziennikarze, i mieliśmy szeroko otwarte oczy.

 

Podczas przerwy na herbatę wyszliśmy przed świątynię i zobaczyliśmy ludzi wysiadających z samochodów. Byli cudzoziemcami, więc nabraliśmy pewności, że to dziennikarze. Natychmiast do nich pobiegliśmy i zaraz dołączyli do nas inni mnisi.

 

Protestowaliśmy, a tajniacy nie ważyli się nas dotknąć. Razem weszliśmy do budynku, a po zakończeniu zgromadzenia ruszyliśmy do swoich cel. Wcześniej nie myśleliśmy o ucieczce, ale teraz uznaliśmy, że nie powinniśmy dać się aresztować. Tej nocy nie dało się wymknąć, bo klasztor otoczyło wojsko.

 

Dwa dni później zdołałem się wymknąć ze świątyni i dotrzeć do rejonu zamieszkiwanego przez koczowników. Przyjęła mnie jedna z ich rodzin. Potem ukrywałem się przed policją jak dzikie zwierzę. Jedną noc spędziłem w głębokiej jamie. Tylko kilku krewnych wiedziało, gdzie jesteśmy.

 

Po protestach w Labrangu legitymowano wszystkich kierowców i przyjezdnych. Po pierwszej demonstracji władze nie zareagowały - najwyraźniej były nieprzygotowane - i ludzie spokojnie się rozeszli, ale następnego dnia ostrzelali tłum granatami z gazem łzawiącym, raniąc wiele osób.

 

Społeczność międzynarodowa musi zabiegać o przestrzeganie podstawowych praw Tybetańczyków. Wszystkie kraje, którym drogie są pokój i demokracja, starają się propagować prawa człowieka na całym świecie, lecz krytykowanie i wskazywanie Chin palcem to za mało. Ochrona praw człowieka i podstawowych wolności w Tybecie wymaga szczególnej uwagi i wysiłku.

 

Narody Zjednoczone są organizacją międzynarodową, na którą patrzą z wiarą i nadzieją ludzie z całego świata. ONZ musi zająć się sprawą Tybetu i Tybetańczykami pomordowanymi po 1959 roku, a przede wszystkim zbadać charakter i przebieg protestów z 2008 roku. Walka o wolność zawsze wymaga poświęcenia ludzkiego życia, tyle że dla rządu Chin nie ma ono żadnej wartości.

 

Lobsang Gjaco

 

 

 

Jesteśmy mnichami. Nie mamy żadnych swobód religijnych. Zakazane jest nawet posiadanie zdjęcia naszego guru, Jego Świątobliwości Dalajlamy, który żyje na wygnaniu od dziesiątków lat. Każą nam go lżyć. Władze chińskie nakładają ograniczenia liczby duchownych i praktyk religijnych.

 

Od chwili rozpoczęcia chińskiej okupacji naruszenia praw człowieka są powszechne. Odbierano nam życie i naszą własność. Chiny zgładziły milion z sześciu milionów Tybetańczyków. Oburzenie, jakie czujemy, wyrasta z naszych doświadczeń. Nie możemy korzystać z wolności słowa. Trafiamy do więzień za jedno nieopatrznie wypowiedziane.

 

Jego Świątobliwość Dalajlama przedstawił korzystne dla obu stron rozwiązanie: prawdziwą autonomię Tybetu. Proces dialogu utknął jednak w martwym punkcie, bo Chiny nie odpowiedziały na propozycję Jego Świątobliwości. Nie możemy znieść nieprzejednanego stanowiska Pekinu - to również pchnęło nas do protestów.

 

Do Tybetu napływa ludność chińska, która najbardziej korzysta na rozwoju gospodarczym. Tybetańczycy są marginalizowani we własnej ojczyźnie. Choć konstytucja gwarantuje ochronę i używanie naszego języka, z administracji i handlu wypchnął go już chiński.

 

Dla Tybetańczyków Jego Świątobliwość Dalajlama jest jak słońce i księżyc. Władze chińskie nigdy nie odbiorą nam tej wiary i nie zdołają kontrolować naszych myśli ani rozwojem, ani indoktrynacją, ani brutalnością.

 

Nadal będziemy walczyć o sprawę Tybetu. W kraju jest wielu dzielnych młodych ludzi, którzy burzą się przeciwko rządom i szkodliwej polityce Chin. Będziemy ich wspierać.

 

Kelsang Dzinpa i Gendun Gjaco

 

 

Dharamsala, 18 maja 2009

 

 

 

 

mnisilabranguucieczkadharamsala2009_400
 

 

Po roku ukrywania się w Tybecie pięciu mnichom z klasztoru Labrang (chiń. Xiahe) w prowincji Gansu udało się - jako jednym z pierwszych uczestników zeszłorocznych protestów - uciec z kraju i dotrzeć do Indii w maju 2009.



Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)