Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Zwierciadło czwartego czerwca

Oser

 

Znajomy, chiński muzyk urodzony w latach osiemdziesiątych, przysłał mi właśnie swoją nową piosenkę. Posłuchałam raz i, przełykając w milczeniu łzy, zapamiętałam słowa: „Pewnego czerwcowego dnia widać było tylko młode twarze. Owiani wiosennym wiatrem, zapomnieli o czasie. Pewnego czerwcowego dnia widać było tylko młode twarze. Skąpani słońcem, śnili nowy świat. Zmiótł was poryw wichru, zapłakało niebo. Wiatr porwał i mnie, deszcz zatarł wszystkie ślady".

 

Wiem, o kim myślał. Tyle że ja, zamykając oczy, widziałam nie tylko tamten plac, ale też trzy regiony Tybetu, U-Cang, Kham i Amdo, sprzed roku, zaułki Barkhoru sprzed lat dwudziestu i Norbulingkę sprzed pół wieku. Wtedy to były twarze Tybetańczyków - przede wszystkim młodych, ale też tych w sile wieku i starców. Piękne, zdmuchnięte jak ofiarna świeca. Rozmawiałam wczoraj o czwartym czerwca z Tybetanką, która nie mieszka w tym kraju. Dla nas ten dzień nie symbolizuje nadzwyczajnych wydarzeń i nie ogranicza się do samych Chin. Pomyślcie o tym, co działo się w Tybecie w zeszłym roku, a dostrzeżecie mnóstwo analogii.

 

Chiński dysydent Yu Jie pisze, że po pekińskiej masakrze Jego Świątobliwość Dalajlama opłakiwał zabitych i pytał gorzko: „Jak mogli użyć takich środków przeciwko pokojowo protestującym studentom? Przeciwko bezcennemu, młodemu życiu?". Powiedział też, że chce wydać oświadczenie, potępiające partię za tę rzeź. Odradzano mu to, ponieważ rozmowy chińsko-tybetańskie weszły w fazę krytyczną i taki gest mógł doprowadzić do ich zerwania. Jego Świątobliwość nie miał jednak wątpliwości: „W chwili żałoby wszyscy musimy stać przy ofiarach i modlić się za zmarłych".

 

Nim jednak wstał czwarty czerwca, w marcu tego samego roku dokonano dokładnie takiej samej rzezi Tybetańczyków w starej części Lhasy. Inny dzień, inne miejsce - i inna grupa etniczna. Niezmienni byli tylko sprawcy: wojsko na żołdzie Komunistycznej Partii Chin. W Pekinie mieni się ono „armią ludową", a w Lhasie „wyzwolicielem miliona niewolników". Kiedy zdławiło tybetański protest w imię „przywracania spokoju", większość Chińczyków uwierzyła w kłamstwa władz. Czy zrobili to równie ochoczo, gdy czołgi rozjechały studencką demonstrację na Tiananmen i w wielu innych miastach Chin w imię tłumienia „kontrrewolucyjnej rebelii"? Czwarty czerwca powinien zaszczepić we wszystkich jedną prostą prawdę: skoro ten reżim strzela bez litości do własnych dzieci, trudno się dziwić, że w ten sam sposób traktuje podbite nacje. Taka jego - nie ich - natura.

 

Innymi słowy, czwarty czerwca jest niczym zwierciadło, w którym przegląda się ta władza. W jego tafli widać skrwawiony Tiananmen, Lhasę z 1959, 1989 i 2008 roku, ale też Kaszgar, równiny Mongolii Wewnętrznej - lista jest długa. Hanów, Tybetańczyków, Ujgurów, Mongołów... Każdy kolejny dzień istnienia autorytarnego reżimu oznacza widmo nieszczęść i cierpień każdej mniejszości. Niektórzy chcą wierzyć, że czwarty czerwca był tylko wypadkiem, błędem władz, ale tak nie jest. Wspominając ten dzień, pamiętajmy więc również o naszym Tybecie sprzed roku, i sprzed pół wieku.

 

Jego Świątobliwość opłakiwał każde odebrane życie. Modlił się za każdą ofiarę. W dwudziestą rocznicę masakry znów zwrócił się do chińskich przywódców, przypominając im, że liczy się nie tylko gospodarka, lecz przede wszystkim „odwaga i dalekowzroczność potrzebne do wprowadzenia bardziej egalitarnych zasad oraz polityki uwzględniającej i tolerującej odmienne poglądy. Polityka otwarcia i realizmu może zrodzić większe zaufanie i harmonię w Chinach oraz podnieść ich status, jako prawdziwie wielkiego państwa, na arenie międzynarodowej". Jeśli tak się stanie, Hanowie, Tybetańczycy, Ujgurzy i Mongołowie będą żyli w szczęściu. Będą szczęśliwi, wszyscy.

 

Pekin, 5 czerwca 2009

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)