Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

„Oni”

Dziamjang Kji

 

Ciągle, na różne sposoby próbowali zmusić do zdrady. Wracała wtedy do mnie scena z filmu „Życie na podsłuchu". Bohaterka, bezustannie zastraszana i dręczona, ma dość i odwraca się plecami do ukochanego. Ten patrzy na nią z niedowierzaniem, przytłoczony tym, co się w niej dzieje. Ona zaczyna biec i rzuca się pod samochód, odbierając sobie rozkwitającą urodę i życie. Widziałam ten film bodaj przed dwoma laty, ale nie mogłam zapomnieć głębi rozpaczy w oczach mężczyzny i smutku malującego się na jej twarzy. Dziś te obrazy wydają mi się jeszcze żywsze.

 

Moje serce było spękane - smutkiem, brakiem nadziei, frustracją i gniewem - niczym łożysko wyschniętej rzeki. Tęskniłam choćby za mżawką. Raz, wieczorem, przykuta do krzesła, usłyszałam melancholijny, religijny zaśpiew. Uprzytomniłam sobie, że po raz pierwszy dociera do mnie jakiś ludzki dźwięk. Podziałał na moje krwawiące serce jak lekarstwo. Zaczęłam wyglądać tej pieśni z bolesną nadzieją. Wierny w meczecie modlił się cztery, pięć razy dziennie. Pewnie w innych okolicznościach można by to uznać za męczące, ale wtedy stało się najlepszym lekiem dla mojego ducha. Jestem bezgranicznie wdzięczna meczetowi i temu głosowi. Przysięgałam sobie, że jeśli kiedykolwiek mnie wypuszczą, pójdę do tej świątyni. I dalej tak czuję.

 

W magazynie było zdjęcie olejnego obrazu, w które wpatrywałam się w nieskończoność. Europejski domek na brzegu jeziora, samotny na górskich łąkach. Dawał mi poczucie spokoju. Zaczęłam sobie wyobrażać, że jest mój, i wizualizować córeczki biegające po trawie. Męża, który ją przycina, i siebie, gotującą kolację w oczekiwaniu na powrót stada. To też miało w sobie tę kojącą moc.

 

Gdy doszło do pierwszych protestów, mąż westchnął: „Zabitych już nie ma, ale aresztowani z pewnością poznają cierpienia osiemnastu piekielnych kręgów". Płakałam bez końca na myśl o pomordowanych i ich bliskich. Ale wtedy jeszcze nie rozumiałam, dlaczego trzech Tybetańczyków odebrało sobie życie, skacząc z dachu.

 

Każde przesłuchanie budziło we mnie inny rodzaj strachu. Raz, w trakcie, pomyślałam, że lepiej byłoby po prostu zginąć od kuli. Najbliżsi byliby zrozpaczeni, ale ja cierpiałabym tylko chwilę. Innym razem, przed umywalką, przyłapałam się nagle na obmyślaniu sposobu popełnienia samobójstwa. Prześladował mnie wtedy scyzoryk skonfiskowany w hotelu Zhihu. Początkowo nie zauważyli jednak drugiego, który miałam w torebce. Kiedy śledczy spytał, na co mi on, odparłam, że do obierania owoców, ale jego historia jest inna.

 

Po eksplozji konfliktu tybetańsko-chińskiego rządowa propaganda zaszczepiła w Chińczykach nienawiść do naszej rasy, namacalną w autobusie, na targu, ulicy. Szłam z córeczką, ubraną w tradycyjną czubę, którą dostała w prezencie od naszej przyjaciółki Norzin Łangmo. Nagle wyrósł przed nami chiński dzieciak, może sześcioletni, i zagrodził drogę mojej małej. To nie był jakiś izolowany przypadek, ale codzienne doświadczenie wszystkich Tybetańczyków. Zaczęłam wtedy nosić ten drugi nóż, żeby móc się bronić. Potem, z perspektywy czasu, czułam ulgę, że mi go odebrano. Po przesłuchaniach histerycznie przeszukiwałam torebkę, wpatrując się w pulsujące, błękitne żyły na przegubach. Gdybym znalazła wtedy ostrze, z pewnością by je przecięło.

 

W tamtych dniach powracał też do mnie tekst Wang Lixionga o kolejnych etapach samobójstwa. Tym razem budził jednak zupełnie inne uczucia niż wtedy, gdy go czytałam. Zaczęło do mnie docierać, jak trudno jest zdradzić i oszukać. Miałam wrażenie, że rozumiem go, bo zrozumiałam siebie.

 

Kiedy stanęłam przed sześcioma piekielnymi wrotami, najczęściej myślałam o ukochanej mamie. Choć odeszła przed trzema laty, żyje w najlepsze w moim sercu. Znajdowałam pociechę w myśli, że już się pożegnałyśmy. Wiem, że na wieść o moim uwięzieniu, pękłoby jej serce.

 

Gdy tortury były najgorsze, szukałam opieki w imieniu matki i Bogini Tary. Zostawili mnie kiedyś, poszli jeść, przykutą do stołka w towarzystwie jednej tylko funkcjonariuszki służby bezpieczeństwa. Przez wiele dni połykałam łzy, cierpiąc bez słowa. Ale w tej chwili nieznośnej słabości, nie wytrzymałam i krzyknęłam" „Mamo, mamo!". Ból i tęsknota eksplodowały strugami łez i stopniowym paraliżem całego ciała. Wtedy otwarły się drzwi i do pokoju wpadł jakiś tłuścioch. „Beczysz, bo wiesz, że tu jestem - powiedział wymachując mi palcem przed nosem. - Zamknij się, bo z tym skończę".

 

Wyszedł, wykrzykując: „Zacięłaś się, bo masz poczucie krzywdy?". Mimo to nie umiałam przestać płakać. Moje dłonie zacisnęły się tak mocno, że nie byłam w stanie ich otworzyć. Tylko płakałam, płakałam i zalewałam się potem.

 

 

 

Dziamjang Kji - tybetańska artystka, pisarka, dziennikarka telewizyjna zatrzymana 1 kwietnia 2008 (za przekazanie informacji o masakrze w Ngabie swojej przyjaciółce Oser). Zwolniona po zapłaceniu drakońskiej grzywny.


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)