Teksty. Z perspektywy świata

wersja do druku

Share

Tylko Dalajlama może zjednoczyć Chiny

Claude Arpi

 

Towarzysz Wen Jiabao

Premier Rady Państwa Chińskiej Republiki Ludowej

Pekin

 

 

Szanowny Panie Premierze,

 

 

Może uznać Pan za dowód arogancji to, że zwracam się do premiera jednego z najpotężniejszych państw, ale urodziłem się w kraju, który wynalazł Wolność, Równość i Braterstwo. Pozostaje mi mieć nadzieję, że nie zrozumie Pan opacznie mego gestu.

 

Zdecydowałem się do Pana napisać, ponieważ był Pan współpracownikiem dwóch przewodniczących partii, towarzyszy Hu Yaobanga i Zhao Ziyanga, których darzę wielkim szacunkiem. Jako dyrektor Biura Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin 19 maja 1989 roku wyszedł Pan do wyrostków strajkujących na Tiananmen. Pański mentor miał wtedy powiedzieć studentom: „Muszę was prosić, żebyście dobrze zastanowili się nad przyszłością". Zapewniał też ponoć, że wszystko da się załatwić. Zapewne pamięta Pan również, że młodych ludzi szczególnie ubodło wtedy to, że ich zryw nazwano „ruchawką", a nie ruchem patriotycznym. Zebrani na placu nie życzyli sobie kwestionowania swoich pobudek. Piszę do Pana właśnie za sprawą tamtych słów Zhao Ziyanga i ostatnich wydarzeń w Tybecie. Nie sądzi Pan, że najwyższy czas „zastanowić się nad przyszłością" i przeanalizować tybetańskie „protesty"?

 

Podczas konferencji prasowej na zakończenie dorocznego posiedzenia Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych powiedział Pan, że dysponuje „wieloma faktami i dowodami, które świadczą o tym, że ruchawkę w Lhasie zorganizowała, zaplanowała i wszczęła klika Dalaja", którego zapewnienia, „iż nie zabiega o niepodległość, lecz o pokojowy dialog, są tylko kłamstwami". Jestem przekonany, że jest Pan w błędzie. Przede wszystkim, nie przedstawił Pan żadnych dowodów winy Dalajlamy, po wtóre, wydaje mi się, że niewłaściwie ocenia Pan jego pobudki.

 

Kiedy mówił Pan, że „bicie, niszczenie, plądrowanie i podpalenia 14 marca w Lhasie miały zdestabilizować igrzyska w Pekinie", jednoznacznie uznał Pan eksplozję głębokich urazów Tybetańczyków za „ruchawkę". Było mi bardzo przykro, gdy to właśnie Pan pytał retorycznie, „czyż nie jest jasne, że miała ona związek z Dalajem?". Podobnie jak studenci na Tiananmen, Dalajlama nie chce dziś rozpadu Chin, tylko zmienienia ich w dom harmonijnego współżycia wszystkich nacji. Używanie pejoratywnej »ruchawki« na określenie zachowania ludzi, którzy mogą wyrazić swój sprzeciw tylko wychodząc na ulice, wydaje mi się zupełnie niewłaściwe". Proszę spojrzeć na to z perspektywy Tybetańczyków (albo, z tego co wiem, milionów Chińczyków), których do takich aktów desperacji z reguły popycha szkodliwa polityka władz centralnych czy, jeszcze częściej, lokalnych.

 

Naprawdę Pan tego nie widzi?

 

Powiada Pan, że jego rząd „w pełni kontroluje stabilizację i porządek w Tybecie", nie o to jednak idzie. Pytanie brzmi: czy cieszy się on powszechnym szacunkiem i budzi zadowolenie? Czyż nie na tym właśnie polega rola rządu? Jeśli Panu i przewodniczącemu Hu naprawdę zależy na zbudowaniu harmonijnego społeczeństwa, trzeba spojrzeć faktom w oczy. Nie popełniajcie błędu starców, którzy w czerwcu 1989 roku posłali na studentów czołgi. Nie rozwiązali w ten sposób żadnego problemu.

 

Wielu obserwatorów uważa, że Chiny nigdy nie wyzbyły się wielkohanowskiego szowinizmu. Na pociechę zostaje im tylko Pańska deklaracja, że „jeśli Dalajlama zrezygnuje z niepodległości Tybetu, drzwi do dialogu będą otwarte". Jego wysłannicy powtarzali to przedstawicielom Pańskiego departamentu Frontu Jedności od 2002 do 2007 roku. Mówiono mi nawet, że Pańscy ludzie po raz pierwszy uważnie ich słuchali (nie zgadzając się wszakże z tym, co słyszą). Skoro dobrze Pan wie, że Dalajlama nie zabiega o „niepodległość", tylko „znaczącą autonomię", czemu wciąż powtarza Pan słowa, które znamy z wywiadu dla „Washington Post" sprzed pięciu lat: „Zwróciliśmy uwagę na ostatnie wypowiedzi Dalajlamy, ale najpierw musimy się dobrze przyjrzeć temu, co on naprawdę robi".

 

Mówi Pan też, co znacznie ważniejsze dla przyszłości, że „od czasu pokojowego wyzwolenia, a zwłaszcza demokratycznych reform, region rozwijał się i szedł naprzód". Rzeczywiście, Tybet się „rozwijał", nigdy jednak nie doświadczył reform „demokratycznych". Przez całe lata rząd centralny spychał sprawy mniejszości na boczny tor, budząc coraz większy opór Tybetańczyków.

 

Przewodniczący Mao odbył interesującą rozmowę z Anastasem Mikojanem 6 lutego 1949 roku. Powiedział wtedy: „Gdy wygramy wojnę domową, rozwiążemy wewnętrzne problemy polityczne i przekonamy Tybetańczyków, że nie stanowimy dla nich zagrożenia i traktujemy ich jak równych sobie, uporamy się z kwestią tego regionu. W tym przypadku musimy być ostrożni i cierpliwi oraz uwzględniać skomplikowaną sytuację lokalną i potężne wpływy lamaizmu".

 

Może Pan wiedzieć, że w 1955 roku Przewodniczący Mao radził Dalajlamie zawiesić tybetańską flagę na dachu jego pekińskiej rezydencji, sugerując przy tym, że „w przyszłości własne sztandary mogą mieć także Xinjiang i Mongolia Wewnętrzna". „Potwierdzało to - mówi nam Phuncog Łangjal, tłumacz Wielkiego Sternika i pierwszy tybetański komunista - że Mao myśli o modelu sowieckim przynajmniej dla trzech największych mniejszości".

 

W 1980 roku był Pan wciąż w Gansu, ale i musiał słyszeć o historycznej wizycie grupy roboczej Komitetu Centralnego w Lhasie. Hu Yaobang powołał ją jaką pierwszą, objąwszy funkcję przewodniczącego KPCh, i stanął na jej czele. Na przyjazd do stolicy Tybetu wybrał dzień symboliczny - rocznicę podpisania „Ugody w sprawie Pokojowego Wyzwolenia" z 1951 roku, która miała „wyznaczać politykę partii" w regionie. Choć gwarantowała Tybetańczykom szeroką autonomię, rząd centralny nigdy się na nią nie oglądał. Towarzysz Hu najwyraźniej chciał to zmienić, podkreślając na każdym kroku, że chce konsultować się z lokalną ludnością i, jak podkreślały wtedy rządowe media, „przywrócić atmosferę harmonijnej współpracy z początku lat pięćdziesiątych". Dał temu wymowny wyraz, pytając na lotnisku jednego z najważniejszych lokalnych aparatczyków: „Co robimy jutro, towarzyszu Phagpa?".

 

Musi Pan wiedzieć, że podczas rocznicowego przyjęcia towarzysz Hu wygłosił niezwykłe przemówienie do pięciu tysięcy ludzi, w którym nakreślił plan budowy „zjednoczonego, dostatniego i cywilizowanego Tybetu". Zapowiadał w nim pełną autonomię, która pozwoli Tybetańczykom być panami ich losu, zmniejszenie „obciążeń" ludu przez rząd centralny, rozwój lokalnej nauki, kultury i edukacji (w tym powołanie Uniwersytetu Tybetańskiego), budowanie mostów między tybetańskimi i chińskimi kadrami oraz odesłanie do domu lwiej części tych ostatnich.

 

Panie Premierze, czyż to nie idealny punkt wyjścia do rozmów z Dalajlamą?

 

Może Pan też pamiętać ciekawą dysputę między przewodniczącym Frontu Jedności Li Weihanem (raport dziesięciu tysięcy znaków) a Phuncogiem Łangjalem (dwa i pół raza dłuższa riposta). „W państwie socjalistycznym - pisał ten drugi - większość nie prześladuje mniejszości i wszyscy są równi. Warunkiem narodowej jedności jest przeto nie opresja, a nowa polityka prawdziwej równości" wszystkich nacji. (Łangjal mówił też swym biografom, że w 1984 roku jego stanowisko poparli towarzysze Hu Yaobang i Zhao Ziyang.)

 

Panie Premierze, proszę Pana o osobiste spotkanie z Dalajlamą, jak czynił to w latach pięćdziesiątych przewodniczący Mao. Omówicie wszystkie oklepane kwestie tyczące Tybetu i ChRL. Trudno mi wyobrazić sobie inny sposób wyjścia z impasu i „myślenia o przyszłości". Kwestia Tybetu jest wrzodem na wizerunku Chin od ponad pół wieku. Najwyższy czas wypracować trwałe, akceptowane przez obie strony rozwiązanie, na którym wszyscy zyskają.

 

Dalajlama jest dobrym człowiekiem i prawym przywódcą. Czy sądzi Pan, że znajdzie lepszego partnera do radykalnego przeobrażenia relacji między Hanami a Tybetańczykami? Prawdę powiedziawszy, osobiście poszedłbym o krok dalej: Dalajlama jest dziś jedynym przywódcą, zdolnym zjednoczyć Chiny. Jeśli się Pan z nim porozumie, on - i tylko on - przekona Tybetańczyków do budowania „harmonijnego społeczeństwa". A to stanie się przykładem dla innych mniejszości.

 

Panie premierze, mam nadzieję, że wybaczy mi Pan arogancję. Jestem głęboko przekonany, że dla Chin to idealna sposobność rozwiązania zadawnionego problemu. Proszę spotkać się z Dalajlamą - wizerunkowi Chin zrobi to lepiej niż tysiąc igrzysk olimpijskich.

 

Pozostaję z szacunkiem,

Claude Arpi

 

P.S. Słyszałem, że Pańska żona jest praktykującą buddystką. Na pewno ucieszy się z możliwości spotkania z Dalajlamą i porozmawiania z nim o Dharmie Buddy.

 

 

 

 

 

8 maja 2008

 

Claude Arpi - specjalista od spraw tybetańskich, indyjski dziennikarz pochodzenia francuskiego.

 

 

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)