Teksty. Z perspektywy Chińczyków

2-04-2008

wersja do druku

Share

Przeproście Tybetańczyków za swoje słowa

***

 

Nie ma we mnie nic z separatysty, nie zamierzam też szkodzić solidarności etnicznej. Kocham moją ojczyznę, kocham mój naród i wszystkich rodaków. Mam też nadzieję, że tę wielką rodzinę stać na prawdziwą miłość, wzajemne zrozumienie, tolerancję i autentyczną harmonię.

 

Nieodmiennie wierzymy, że wszystko, co robimy, jest postępowe i ciągle popełniamy błędy.

 

Chodząc ulicami Lhasy, zawsze mimowolnie pogrążam się w smutku. Gubię się w tym świętym mieście, tracę kierunek. Przed oczami migają mi napisy: ulica Jiangsu, Pekińska, taka, siaka. Tybetańskich nazw coraz mniej, atmosfera miasta żywcem z Chin właściwych (neidi). Kiedy oblegają mnie dzieci i widzę w ich oczach prośbę, a potem radość z wyżebranego grosza, krwawi mi serce, płonę ze wstydu. Czasem skinie i pomacha do mnie wymalowana dama. Gdy otwiera usta, wiem, że nie usłyszę „dzień dobry".

 

Święte miasto jest placem budowy - feerii pomocy. Nie mówię, że to źle. Tybetańczycy są wdzięczni za pomoc innych grup etnicznych i troskę rządu centralnego. Ale każdy z tych budynków wieńczą tablice - o pomocy Hanów, o pieniądzach z Szanghaju - jakby ktoś się bał, że nie wszyscy zauważą jego szczodrość. Przesadziliśmy z reklamą filantropii. Każda grupa etniczna ma swoją godność, tak trudno wyobrazić sobie, co muszą czuć Tybetańczycy? Co więcej, budowle te, ich dzikie kształty oraz struktury, nie mają nic wspólnego z tybetańską kulturą i wyobrażeniami. Sądzicie, że spodobają się Tybetańczykom?

 

Po lhaskich ulicach i zaułkach przechadzają się dziś tysiące prostytutek. Tysiące. Powstał tu nawet ruch kobiecy pod hasłem: „Syczuanki precz, mężowie do domu". Zastanówcie się, ilu ludzi uczestniczy w tym procederze! Nie można winić za to Tybetańczyków, to import z Chin właściwych o niewyobrażalnie głębokich konsekwencjach. Kolorowe kobiety kłębią się dosłownie wszędzie, posyłając przechodniom powłóczyste spojrzenia. Dla świętej Lhasy to świętokradztwo. Ale co nam to, że obróciliśmy ołtarz w jaskinię lubieżności i żądzy.

 

Niektórzy mówią nawet, że Tybetańczycy są czarni i brudni. Rzeczywiście, mają ciemną karnację, ale czerwone serca i czystą wiarę. Przyjrzyjmy się sobie, dumnym z bladych twarzy smarowanych chemicznymi miksturami. Tybetańczycy nie są brudni, a w ich piersiach biją dobre, czyste serca.

 

Zawsze podkreślamy znaczenie mandaryńskiego. Słusznie, to nasz oficjalny język państwowy. Ale w Lhasie i innych regionach Tybetu mówi się: „tybetański to betka, a chiński podstawa". Widzę to codziennie. Wielu tybetańskich studentów, z myślą o swojej przyszłości, bardzo przykłada się do nauki mandaryńskiego, zaniedbując - i w efekcie tracąc - mowę ojczystą. Składa się na to mnóstwo przyczyn, choćby to, że w niektórych szkołach w ogóle nie uczy się tybetańskiego, a na zajęciach dla uczniów chińskich nie wolno posługiwać się tym językiem, i tak dalej. Język jest korzeniem grup etnicznej i w znacznym stopniu symbolem odrębności ras. Bez niego kultura etniczna musi umrzeć. Z drugiej strony, ilu Hanów mówi i czyta po tybetańsku? Napełnia mnie to palącym wstydem i smutkiem. Tylu Tybetańczyków doskonale zna mandaryński. Nie wiem, czy cieszyć się tym, czy martwić - ale czuję, że nasze grupy etniczne w ogóle się nie rozumieją.

 

Hanowie mają swoje święta i obyczaje. Tybetańczycy również. W Lhasie, pod wpływem kontaktu z innymi nacjami, wielu Tybetańczyków zaczęło obchodzić chińskie święta, smoczej łodzi, sprzątania grobów itd. A kto świętuje z Tybetańczykami ich uroczystości? Hanowie lubią opowiadać, jak tolerancyjna i wpływowa jest ich kultura. Tylko co wiedzą o tybetańskiej?

 

Ciągle słyszy się przerażające opowieści o powietrznych pogrzebach. Pomyślcie chwilę. Skremowane zwłoki obracają się w popiół, pogrzebane - w ziemię, podczas gdy Tybetańczycy karmią nimi zwierzęta, pomagając w ten sposób innym istotom. Trudno wyobrazić sobie szlachetniejsze i bardziej bezinteresowne pożegnanie z tym światem. Jak można dostrzec w tym prymitywizm, barbarzyństwo i okrucieństwo? Zanim znów się odezwiecie, proszę, poczytajcie trochę i ruszcie głową.

 

Wielu uparcie wierzy, że nie ma nic lepszego od ryżu. Gdy słyszą, że Tybetańczycy jedzą campę (prażoną jęczmienną mąkę), krzywią się, wzdrygają albo pogardliwie śmieją. To naprawdę żenujące i głupie, bo campa jest czystym produktem naturalnym.

 

Wszystko to jest zupełnie niezrozumiałe, jednak dzieje się wokół nas ciągle. Niektórzy wiedzą co prawda, że w Tybetańczycy żyją w Tybecie - ale już nie w innych prowincjach. Część z nas słyszała o Lhasie - lecz to jedyne tybetańskie miasto, którego nazwę znamy. Niemniej wszyscy chętnie opowiadają niestworzone bzdury o tym kraju.

 

Porozmawiajmy też o kadrach, pomagających w rozwoju Tybetu. Czy rzeczywiście przyjeżdżają tu nieść pomoc? Po krótkim pobycie większość wraca do domu po awans. Znajomy opowiadał mi o swoim wuju, który po czterech latach wrócił w rodzinne strony z ośmiuset tysiącami yuanów. Wciąż słyszy się o wyjeżdżających do Chin, żeby pobudować willę albo przeskoczyć kilka szczebli drabiny społecznej. I co, byli tu pracować dla Tybetańczyków? Co z siebie dali Tybetowi? Gdzie kończą pieniądze, które państwo przeznacza na Tybet? Nie chcę sobie nawet wyobrażać. Im więcej o tym myślę, tym bardziej przerażają mnie własne konkluzje.

 

Powiem też kilka słów o szkołach dla Tybetańczyków w Chinach właściwych. Nie wiem, jak wyglądają zajęcia dla innych grup etnicznych, tu jednak mam spore doświadczenia. Uczą się wyłącznie po mandaryńsku i studiują tylko historię Hanów. A co z historią Tybetu? Czy Tybetańczyk, który nie zna własnej przeszłości, jest ciągle Tybetańczykiem? Oczywiście, są po temu powody, ale może należałoby wziąć też pod uwagę cudze uczucia i poczucie przynależności etnicznej? Po kilku latach dzieci te doskonale znają mandaryński, ale język ojczysty wciąż na poziomie żałosnym.

 

Przejdźmy teraz do 14 marca.

 

Chińskie relacje były zaiste obszerne i szczegółowe. Ale pewne rzeczy nie przestają mnie prześladować. Ciągle słyszeliśmy o „wiarygodnych źródłach". Tyle że ja wciąż ich nie poznałem. Gdzie się, u diabła, podziały? Czemu nam, opinii publicznej, tego nie powiecie?

 

Nakręcone tego dnia filmy, które oglądam w sieci, są przejmujące. Niezależnie od tego, jaka grupa etniczna - serce się kraje. Spójrzmy też jednak na internetowe komentarze rodaków, którzy w każdym zdaniu mówią o mordowaniu i eksterminowaniu. Dlaczego jesteśmy tacy skrajni i tak stronniczy? A może by tak poczekać z osądem do wyjaśnienia wszystkich okoliczności?

 

Żadna grupa etniczna nie składa się tylko z ludzi dobrych. Dlaczego nie powiedzieć czegoś w tym guście? Zaczniemy się kiedyś zastanawiać nad własnym postępowaniem i naszymi błędami? Czyż zabicie wszystkich Tybetańczyków nie byłoby odrobinę nieodpowiedzialne?

 

Podejmowaliśmy próby budowania solidarności oraz wspierania kultur Hanów i Tybetańczyków. Jesteśmy jednak ślepi na uczucia i wierzenia naszych tybetańskich rodaków. Tak, dawaliśmy - ale niezupełnie szczerze i nie najlepiej. Obok materialnego trzeba też wsparcia duchowego. Powinniśmy pomagać jak równi równym, z prawdziwą troską, a nie ograniczać się do pudru. Zastanówcie się: Chiny rządzą Tybetem od tylu lat, a dziś jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Mamy naprawdę wiele do przemyślenia. O sobie. Nie możemy żyć w przeświadczeniu, że zawsze mamy rację i jesteśmy najlepsi.

 

A co się tyczy tych, którym łatwo przychodzą najróżniejsze brednie, proszę, przeproście naszych tybetańskich rodaków. Prawdziwie harmonijne społeczeństwo zrodzi się tylko z wzajemnego zaufania i zrozumienia...

 

 

 

 

Tekst - najwyraźniej pióra chińskiego wykładowcy - kilkakrotnie pojawiał się (i zaraz znikał) na liście dyskusyjnej jednej z lhaskich uczelni w drugiej połowie marca 2008 roku.

 

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)